​Frajda frajera [felieton]

Rozwój połączony z zarabianiem to dziś ideał zawodowego spełnienia. Ale czy jest to równoznaczne ze szczęściem? /123RF/PICSEL
Reklama

Uścisk dłoni prezesa to określenie trochę pejoratywne, a może nawet pogardliwe. Taka "suckers payoff", wypłata frajera, prawda? Nikt o tym jakoś szczególnie nie marzy.

Kiedy pytam, "jak sądzisz, co by cię najlepiej zmotywowało do pracy?", na ogół otrzymuję odpowiedzi:

a) pieniądze

b) ważne zadanie

c) pieniądze i ważne zadanie.

Dlatego zawsze życzę swoim studentom i klientom - skoro o tym marzą - żeby w pracy nie zabrakło im ważnych zadań za dobre pieniądze. Problem jednak w tym, że tak stawiając sprawę - gonimy króliczka. Bo potem na ogół okazuje się, że można jeszcze bardziej odpowiedzialnie i za jeszcze więcej.

Lubię patrzeć na to zdumienie, gdy niedługo po takiej dyskusji stawiam przed moimi klientami stos rozłożonych kartonów, wielki pod sam sufit, i mówię: za moment będziecie je składać na czas, zmotywowani, z wypiekami na twarzy. I najlepsze: totalnie za darmo. Nie wierzą, ale po kilku minutach... tak właśnie się dzieje. Przyjemnie patrzeć, jak się nakręcają. Zadanie jest wbrew pozorom dość skomplikowane, ale to nic. Dopingują się, komunikacja wbija się na poziom synergiczny, rozumieją się w pół słowa. Marzenie managera. 

Reklama

Po każdej rundzie zapoznają się ze swoimi wynikami. Wprowadzają dane. Śledzą na wykresach wydajność. Gdy jest lepiej - wiwatują. Gdy gorzej - ulepszają proces, bez marudzenia. W międzyczasie wprowadzam zakłócenie: ktoś z grupy idzie na L4. Szok i rozpacz! "Tak się zdarza, musicie sobie poradzić." I radzą sobie. "Co wam się stało?" - pytam, gdy po skończonym zadaniu proszę o dodatkową rundę - chcą jeszcze ten jeden raz iść na rekord. Komunikacja? Konkurencja? Jasne reguły i zadania? Blisko, ale nie do końca.

Na tych zasadach przeprowadziłem mały eksperyment w sklepach pewnej sieci. Chodziło o wyzbieranie setek naklejek i zdobycie wszystkich pluszowych maskotek w promocji. Nie zrobiłbym tego sam w tak krótkim czasie, zorganizowałem więc "zespół projektowy" - poprosiłem o pomoc kasjerki, opowiedziałem, że maskotki zbieram dla synka i że ich pomoc będzie nieoceniona. Rezultat przerósł moje oczekiwania - robiły to chętnie, nalepkowy urobek z uśmiechem przekazywały mi zaraz, gdy tylko się pojawiałem. Wymienialiśmy wtedy kilka serdecznych zdań, traktowaliśmy się - tylko i aż - po ludzku. Pewnego dnia, gdy przekroczyłem próg, zaczął zbliżać się do mnie ochroniarz. "Panie Tomku, ja dla pana też zbieram".

Nie były to ważne, odpowiedzialne zadania, w dodatku była to praca zupełnie za darmo, zadanie spoza umowy o pracę. A jednak nie przeszkadzało to w dużej motywacji. Kartony i naklejki rządziły się tymi samymi zasadami. Wnioski? W obu przypadkach był wyraźny sens zadania. Ludzie czuli się ważni i potrzebni dla powodzenia całego procesu. Mogli również na własne oczy obserwować swoje postępy. Nie są to moje konkluzje. Prawidła te - podmiotowość, sens, wymierność - opisali m.in. Dan Pink i Patrick Lencioni. Sam też postaraj się przypomnieć, co uwielbiasz robić, co daje ci satysfakcję - zobaczysz, że w każdym przypadku jest dokładnie tak samo: widzisz sens, jesteś w tym dobry, mierzysz postępy. I nagle okazuje się, że w takich sytuacjach uścisk dłoni potrafi zdziałać bardzo wiele.

Dlaczego tak nie może być zawsze? Dlaczego nie możemy bawić się pracą tak, jak bawimy się kartonami? Dlaczego samo uznanie to czasem za mało? Z badań Instytutu Gallupa wynika że aż dwie trzecie Polaków przyznaje, że nie lubi swojej pracy. Chyba trochę pogubiliśmy się w naszej kulturze indywidualizmu, w myśleniu o celu swojej pracy. Uważamy, że zadania są jak komunikat wysyłany w eter: "skoro robię rzeczy odpowiedzialne, trudne i świetnie mi za to płacą - jestem KIMŚ. Podziwiajcie!" Czy nie tak wygląda nasze wyobrażenie o awansie, o istocie kariery? Taka fiksacja na podszeptach ego może prowadzić w ślepą uliczkę, bo co zrobić, jeśli tak nie jest? Jak tu się chwalić stertą ułożonych kartonów czy zebranymi naklejkami? Nawet jeśli dawało nam to frajdę?

Każdy ma jakieś bardzo pozytywne doświadczenia bycia zmotywowanym. Okazuje się, że większość takich wspomnień to zadania trudne, nawet stresujące, od których wiele zależało i gdzie trzeba było skoordynować wiele procesów. Co ciekawe, moi klienci często potwierdzają, że to właśnie te momenty dawały im największe zaangażowanie i poczucie zawodowego spełnienia, bycia w odpowiednim miejscu i z odpowiednimi ludźmi. Zawsze czuli wtedy wielki sens, wiedzieli, że każdy ma kluczową rolę. I wiedzieli, jak mierzyć swoje rezultaty. Z niewiadomych do końca przyczyn zakładamy, że takie epizody są wyjątkiem i że to  rutyna i nawyk są czymś "normalnym". Jeśli Twoja motywacja zanika - zastanów się, czy aby na pewno widzisz sens swojej pracy i czy dostrzegasz jej rezultat, Twój wpływ na rzeczywistość.

Ludzie zapytani o to, dlaczego w ogóle pracują, najczęściej odpowiadają, że chcą zarabiać i rozwijać się. Rozwój połączony z zarabianiem to dziś ideał zawodowego spełnienia. Ale czy jest to równoznaczne ze szczęściem? Szkoliłem kiedyś producenta naczep, który - jak twierdził - miał nieustający balans i motywację. Spytany jak to osiąga produkując naczepy odpowiedział tak jakby mówił największą oczywistość: robi to, żeby ludzie mieli na stole obiad.

Frajer?

Tomasz Kozłowski

 - na co dzień trener biznesu, nauczyciel akademicki, socjolog, badacz, eseista. Twórca Poznańskiego Centrum Szkoleniowo-Badawczego. Zgłębia meandry popkultury, społeczne uwarunkowania szczęścia oraz wpływ pasji na naturę motywacji. Prywatnie introwertyk, entuzjasta tzw. muzyki dobrej, nieuleczalny zbieracz kompaktów i modelarz. 

Nie czekaj do ostatniej chwili, pobierz za darmo program PIT 2020 lub rozlicz się online już teraz! 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Kozłowski | felieton
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy