​Porno na egzokrześle [felieton]

W Japonii doskonale ma się pornografia, choć jednocześnie postępuje atomizacja społeczeństwa /YouTube
Reklama

Widziałem niedawno taką ciekawostkę: wearable chair. Krzesło, które możesz na siebie założyć. A dokładniej, "przyspawać" sobie do nóg. Coś jakby egzoszkielet do siedzenia. Możesz swobodnie chodzić a w dowolnym momencie zginasz odpowiednio kolana i voila! Siedzisz. Pewnie i stabilnie. Ku chwale ojczyzny, przemysłu, produktu krajowego brutto, oczywiście.

Niby ułatwienie życia, w niektórych grupach zawodowych (np. mechanicy, inżynierowie, elektrycy i cały sztab ludzi obchodzących maszyny wte i wewte) nawet pożądane. Z drugiej strony - wynalazek stworzony po to, by pracownik był jeszcze bardziej wydajny.

Wielu uważa, że w życiu chodzi o to, by było lekko, łatwo i przyjemnie. Argumenty konstruktorów egzokrzesła idą w tę właśnie stronę. Przyznam szczerze - ja nie jestem tego taki pewien. Lekkie, przyjemne i łatwe życia to zwykle życia, które potrafią zanudzić na śmierć. Świat, w którym na każdym kroku istnieje rozwiązanie problemu jest w gruncie rzeczy - przynajmniej dla mnie - trochę smutny. Może za mało ciekawy.

Reklama

O Holandii mówiło się kiedyś, że jest jak laboratorium dla reszty Europy. Tam sprawdza się, czy różne rozwiązania - głównie problemów obyczajowych - mogą wypalić. Trawa, powszeche aborcje, małżeństwa homoseksualne... I chyba już do tego przywykliśmy, prawda? W zasadzie żadna to już ekstrawagancja. Może to dlatego, że prawdziwy poligon udoskonalania świata przeniósł się daleko na wschód.

Dziś doświadczalnym poletkiem postkapitalizmu jest Japonia. Tam właśnie testuje się granice wytrzymałości człowieka, oczywiście w imię zwiększania produktywności i ogólnego dobrobytu, jakkolwiek go rozumieć. Tam masowo poprawia się proces, szlifuje wszystko na nieskazitelny połysk. Minimum przestojów. Minimum strat. A w zamian maksimum efektu. Na wszystko jest stosowna aplikacja. A tak naprawdę?... De facto w imię usprawniania życia sprawdza się, ile i jak Japończyk jest w stanie przepracować, zanim kopnie w kalendarz. Na jakiej najmniejszej przestrzeni powstrzyma się jeszcze od zagryzania innych i popełniania seppuku. Ile pornografii jest w stanie przetrawić bez ryzyka śmiertelnego przedawkowania w swoim małym mieszkanku. Ile wyżyje (i ile wyprodukuje) bez rodziny. Czy jeśli zaproponuje mu się małżeństwo z lalką wytrzyma bez seksu z drugim człowiekiem i jak często jeździł będzie z tą lalką na bezproduktywne wakacje.

Nie szkodzi, jeśli Japończyk będzie zmęczony. Drzemka w pracy jest powszechnie hołubiona i pochwalana. Bo pracownik śpiący na biurku to pracownik naprawdę poświęcający się zadaniom! Ze śpiących w pracy w zasadzie powinieneś brać przykład i zamiast iść do domu - kimnąć się bez wychodzenia z biura. Jeśli wierzyć statystykom, ulubiony posiłek bożonarodzeniowy to skrzydełka od KFC. Spełnienie dziecięcych marzeń, ale jakoś tak... nudno. Sądzę, że Japończycy w niektórych odcinkach "Black mirror" nie dostrzegliby żadnej kontrowersji, a może nawet dojrzeliby jakąś inspirację.

Ale nie ma co się śmiać. Patrząc na przykład Japończyków, całkiem prawdopodobne, że już niebawem odziedziczymy niektóre z ich problemów. Zresztą, robimy to od jakichś dwudziestu pięciu lat wyjątkowo konsekwentnie. Oczywiście w imię udoskonalania procesu. Sam pamiętam, jak w latach 90-tych ludzie pukali się w czoło, gdy ktoś wspomniał, że w Kraju Kwitnącej Wiśni jak się ma przeziębienie, to - nie ma przebacz - w podskokach zasuwa się do roboty. Minęło trochę czasu... i chodzimy chorzy do pracy, i nikt nie zadaje zbędnych pytań. Potem przyszła pora na patologie w rodzaju hikikomorikaroshi. I ponownie - minęło parę lat i w Polsce również mamy hordy dzieciaków chorobliwie uzależnione od internetu i pierwsze, na razie jeszcze nieliczne przypadki śmierci z przepracowania. Otóż - uwaga! - wieszczę, że nie koniec na tym. 

W Japonii doskonale ma się pornografia, choć jednocześnie postępuje atomizacja społeczeństwa. Japończycy, mimo stłoczenia do granic fizycznych możliwości, mimo upakowania w mikromieszkankach i na wielkich skrzyżowaniach - czują się samotni. Rozmawiają z nimi roboty, programy i sprzęt AGD. Dochodzi do tego, że najczęściej adoptowaną grupą są... dwudziestoparolatkowie, a nie niemowlaki. W Japonii postępuje plaga samobójstw. 

Jeszcze kilka miesięcy temu wskaźnik samobójstw był na identycznym poziomie co ten dotyczący COVID-19. Otoczeni technologią, przepracowani, odizolowani od siebie nawzajem, Japończycy powoli zaczynają brzydzić się seksem z drugim człowiekiem. Seks zaczyna kojarzyć się im wyłącznie z rozmnażaniem, nie zaś z budowaniem bliskości i więzi (a jest to jego fundamentalna funkcja u Homo sapiens). Dlatego też coraz większą popularnością cieszą się lalki i seks-roboty, niejednokrotnie przyczyniające się do rozpadów małżeństw. Pornografia ma się coraz lepiej, samotność zaś zbiera straszne żniwo. Sądzę, że i nas wszystko co powyżej czeka w niedługiej perspektywie. Dziesięć lat max.

Ludzie w całym tym procesie optymalizacji życia zaczynają być problemem. I takie "widzenie świata" w Polsce startuje całkiem szybko, bo jeszcze w podstawówce. Utkwiła mi w głowie rozmowa z pewną dyrektorką, która powiedziała, że dzisiejsze nastolatki wcale nie tęsknią za szkolnymi dyskotekami, czy wycieczkami. Jak to - pytam - Gdy chodziłem do szkoły takie wydarzenia były centralnymi punktami całego szkolnego kalendarza. Ona na to, że "teraz już nie". Na pytanie dlaczego, odpowiada: boją się, że ktoś zrobi im jakieś zdjęcie, czy nakręci głupi film i wrzuci do internetu. Boją się hejtu.

Rezultat? Młodzież woli się poizolować. Zanurzyć w cyfrowym świecie, nad którym sprawuje większą kontrolę, niż nad obfitującym w kompromitujące przypadki realem. Otrzymuje informacje i rozwiązania w miejsce niewiedzy i problemu. Rozwiązania krótkofalowe, to fakt, ale za to łatwe, lekkie i przyjemne. I choćby z tego powodu podobnie jak w Japonii, tryumfy święci pornografia, która przecież jest źródłem "wiedzy" i "rozwiązań". Gorzej, gdy łatwo dostępne rozwiązanie wyklucza doświadczanie.

Ale to trend ogólny. I w Polsce, i za granicą porno w młodym wieku przyczynia się do kultywowania wyobrażeń, które niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Sprzyja uprzedmiotowieniu partnera, a gdy już chłopak, dziewczyna (częściej chłopak) odpuszcza virtual i wprowadza się do seksualnego realu - pojawia się stres, frustracja i rozczarowanie a nawet coś, co można by chyba określić mianem młodzieńczego uwiądu. Młodzieniec naoglądał się bowiem tylu sekswyczynów i sam podoprowadzał się nad takie skraje doświadczeń, że zaczyna świtać w nim obawa, że z drugą osobą mu się tak nie uda. I cóż, najczęściej okazuje się, że faktycznie nie tak to wygląda, jak oczekiwał. Pierwszy raz rozczarowuje: niewprawne, nadpocone ciała, odbiegające nieco od standardów porno-celebrytów, widoczny brak wprawy itd. aż nadto onieśmielają i jak okiem sięgnąć rośnie nam pokolenie frustratów i impotentów, którzy do satysfakcji potrzebują nie tyle stałego związku, co stałego łącza.

Może dlatego na Zachodzie rośnie liczba dorosłych nie uprawiających w ogóle seksu? Notabene ciekawe, że powoli zaczyna - uwaga! - wzrastać wiek inicjacji seksualnej. Dotychczas całe dekady trąbiono o tym że maleje! Skoro seks i związki są źródłem problemu ulżyj sobie szybkim rozwiązaniem - czy to nie cudowne?...

I kółko się domyka.

Ktoś mądry powiedział, że aplikacja jest rozwiązaniem kłopotu, którego źródłem jest człowiek. Nie lubisz taksówkarzy - jest Uber. Nie lubisz sklepów i sprzedawców - są zakupy online. Nie lubisz bawić się w związki - jest stronka aranżująca schadzki dla nieznajomych. I tak dalej. Generalnie JEST ROZWIĄZANIE. Tyle, że multum dostępnych rozwiązań chyba aż nadto rozleniwia. Psychologia, ale i życiowe doświadczenie uczą, że największa frajda często ukryta jest właśnie w wypracowywaniu własnej drogi, w życiowym trudzie a nie w beztrosce. Na tym twierdzeniu zasadza się cała koncepcja tzw. przepływu. 

Ludzie w sumie lubią, gdy rozwiązanie nie jest dostępne od razu. Fajnie, gdy jest trochę pod górkę. Fajnie się wysilić, fajnie pogłówkować, fajnie podjąć ryzyko, fajnie przejąć odpowiedzialność, fajnie samemu rozwiązać problem. Dlaczego? Bo to buduje zaangażowanie, a jest to najlepsze wysokooktanowe paliwo dla naszego umysłu. Mała rada na dziś: nie przyzwyczajajmy się do oczekiwania łatwego i nie demonizujmy każdego problemu. W końcu zacznie nas to frustrować bardziej, niż sam problem.

I tytułem post scriptum: przypomnijmy sobie chwile szczęścia - czy były to chwile z aplikacją, czy może z innym, dwunożnym, białkowym generatorem kłopotów? Otóż to.

Może zamiast szukać optymalnych rozwiązań, szukajmy optymalnych doświadczeń?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Kozłowski | coaching | kołczowisko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy