Test Faceta: Nowe menu w Bobby Burger

Jeśli w Bobby Burgerze zmienia się menu, a wśród nowych kanapek królują "kłopoty" i "śmierć", wiedz że coś się dzieje! Wybraliśmy się do największej polskiej sieci burgerowni, żeby sprawdzić, co nowego ma w swojej ofercie.

Ekipa Bobby Burgera nie znosi nudy. Sam właściciel sieci, Bogumił Jankiewicz, próbował udowodnić ostatnio światu, że na burgerowej diecie uda mu się schudnąć 20 kilogramów w dwa miesiące. Czy się udało? No, prawie - bo zrzucił 17 kilo. A w międzyczasie wprowadził do swoich restauracji nowe menu.

Menu, na które dostaliśmy czek "in blanco", czyli mówiąc wprost - mogliśmy w naszej lokalnej restauracji zamówić z nowego menu wszystko, na co mamy ochotę. Z zaproszenia oczywiście skorzystaliśmy, bo przecież grzechem byłoby odmówić. Jako, że stołowaliśmy się w redakcyjnym duecie, w tekście pojawią się dwie burgerowe opinie.

TESTER nr 1.

Reklama

Gdy nadszedł dzień wielkiego żarcia w Nowej Hucie (odwiedziliśmy lokal przy Alei Andersa w Krakowie) panowało tropikalne lato, więc na pierwszy ogień zamówiłem lemoniadę. Chciałoby się rzec, że tradycyjną, amerykańską, ale smakowała jak każda inna. W sam raz jako niskokaloryczny dodatek do potężnego burgera. Po coli i pochodnych mam zawsze wyrzuty sumienia...

W nowym menu w oczy szybko rzuciły mi się nowości: Quesadilla i Wrap. Ale po krótkim namyśle oddaliłem od siebie ten pomysł i zdecydowałem się postawić na porządną burgerową ucztę.

Podwójna śmierć - ta nazwa wydawała się najlepiej korespondować z moim głodem, więc wybrałem kanapkę o sugestywnej nazwie "Double Death by Cheese". Bułka brioche, podwójna wołowina, warzywa, sos honey dijon, gouda, cheddar i podwójny ser amerykański obiecywały wiele. Poza tym jako fana dobrej pizzy, nie przeraził mnie nadmiar sera.

Szast-prast i burger dotarł do mojego stolika. Jego przyrządzenie naprawdę trwało krócej, niż mogłem się spodziewać i po chwili rozkoszowałem się widokiem metalowej brytfanki podsuwanej mi pod nos. Pierwsze wrażenie? Nie zgadniecie. Waga kanapki. Ta buła wypełniona mięsem, serem i sosem waży chyba z kilogram.


No ale że wilczy głód dopisywał, a raczej doskwierał, zabrałem się do pałaszowania "Podwójnej śmierci". Mięso - jak to w BB - wyśmienicie wysmażone i doskonałe gatunkowo, a warzywa świeże i w odpowiedniej ilości. Trudno było mi za to wyczuć poszczególne gatunki sera, jako że serowy jęzor wylewał się z kanapki zlany w jedną całość.

Jeśli miałbym do czegoś się przyczepić, to ciut zbyt dominujący nad całością sos honey dijon, ale być może wystarczyłoby dodać go odrobinę mniej, by uzyskać kompozycję idealną.

Wierzcie lub nie, ale po spałaszowaniu Double Death By Cheese straciłem ochotę na kolejne pozycje z menu. Najadłem się tak bardzo, że tego dnia nie byłem nawet w stanie wcisnąć kolacji. Burger zrobił robotę i jeśli wydałbym na niego 22 złote, byłbym niezmiernie ukontentowany.


TESTER nr 2.

Przystawką do zamówionego przeze mnie burgera była zupa jarmużowa z grzankami podana w kartonowej miseczce. Zielony specjał pachniał świeżością. Nie smakował może wybitnie, ale skutecznie zaostrzył mój apetyt na danie główne. Trzeba pamiętać, że to wyłącznie dodatek. W końcu do Bobby Burgera idzie się na "bułę", a nie zupę.

Z karty wybrałem kłopoty, czyli "Double Trouble With Bacon". Ogromny (naprawdę!) burger składał się z bułki brioche, podwójnej porcji wołowiny, potrójnego bekonu i kilku warzyw. Całość doprawiono sosem cola BBQ i konfiturą z czerwonej cebuli. Świetne połączenie, ale sądziłem, że ze względu na gabaryty nie dam mu rady. Na szczęście się myliłem.


Burger pieści zmysł smaku już od pierwszego gryza. Wszystkie jego składniki wyraźnie zaznaczają swoją obecność, ale jednocześnie żaden z nich nie wychodzi na pierwszy plan. Właśnie to zwykliśmy nazywać harmonią smaku. Całość nie jest za ostra, ale ma wyraźną nutę smakową. Dobrze spisują się zarówno dodatki w postaci bekonu, którego jest odpowiednio dużo, jak i wspomnianych sosów, bez których całość straciłaby sporo uroku.

Nie bez znaczenia jest też podwójna porcja wołowiny. "Double Trouble" to coś na naprawdę potężny głód. Przychodząc do lokalu z grającymi marsza kiszkami powinniście zamówić właśnie tego burgera. Gwarantuję wam, że po zjedzeniu go nie weźmiecie do ust nic przez dobrych kila - lub nawet kilkanaście - godzin. Po spałaszowaniu ostatniego kawałka może wydawać się wam, że macie jeszcze miejsce na jakąś przekąskę. Nic bardziej mylnego. Kilka minut później poczujecie się naprawdę pełni. To bomba z opóźnionym zapłonem.

W zestawie, który znalazł się na moim talerzu pojawiły się jeszcze panierowane krążki cebulowe. Muszę przyznać, że ten dodatek zasmakował mi znacznie bardziej od zupy. Zwłaszcza w połączeniu z sosem BBQ.

Więcej grzechów nie pamiętamy, bo więcej zjeść nie daliśmy rady. Jednak to, co wylądowało w naszych żołądkach zaspokoiło głód na wiele, wiele godzin. Do Bobby'ego zaglądać zapewne będziemy również niesłużbowo, bo podawane tam żarcie naprawdę trzyma wysoki poziom.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama