Piraci w Hollywood

Początek roku można bez przesady uznać za święto kina. Wśród nominacji do Oscarów oraz brytyjskich nagród BAFTA nie ma słabych tytułów. Wielkie studia mają tylko jeden, drobny kłopot: w internecie krążą nielegalne kopie wszystkich nominowanych filmów.

Fakt jest o tyle znamienny, że w tym roku podjęto nadzwyczajne środki ostrożności. Członkowie Brytyjskiej Akademii Filmowej zostali wyposażeni w niestandardowe odtwarzacze DVD. Płyty posiadały cyfrowe oznaczenia pozwalające wyśledzić osobę, która dopuściłaby się nielegalnej dystrybucji filmu. Koszt operacji oblicza się na 2 miliony dolarów.

Skuteczność zabezpieczeń i działań "odstraszających" okazała się zerował Przy okazji doszło do sporego skandalu. Płyty z najnowszym filmem Stevena Spielberga "Monachium" dotarły do jurorów z opóźnieniem i w dodatku okazały się niekompatybilne z nowymi odtwarzaczami - były zakodowane

Reklama

na region amerykański. "Monachium" nie dostało ani jednej nominacji i chyba trudno zrzucać winę na komputerowych piratów. Osoby odpowiedzialne za niedopatrzenie skwitowały to słowami: "ktoś musiał nacisnąć nieodpowiedni guzik".

Walka z wiatrakami

Całe zamieszanie jest tylko kolejna odsłona w walce wytwórni filmowych z plaga piractwa. W 2004 roku Carmine Caridi, amerykański aktor i członek Akademii Filmowej, został skazany na wysoką grzywnę za rozpowszechnienie kilkudziesięciu filmów w komputerowych sieciach wymiany plików. W tym przypadku rzecz była bezsporna. Caridi miał wspólnika, który czerpał zyski z nielegalnego procederu, zostali złapani praktycznie na gorącym uczynku.

W wielu innych sprawach dowiedzenie winy nie jest takie proste. Oprócz jurorów filmowych konkursów do płyt z przedpremierowymi filmami mogą mieć dostęp inne osoby: technicy, montażyści, pracownicy wytwórni. Kopia filmu udostępniona w Internecie w ciągu kilku godzin zostaje ściągnięta przez parę tysięcy użytkowników. Nic dziwnego, że straty branży filmowej ocenia się na 3 miliardy dolarów rocznie.

Piraci w parlamencie

Globalny zasięg Internetu sprawia, że walka ze zjawiskiem piractwa jest wyjątkowo trudna. Sieci wymiany plików nie maja centralnego serwera, który można byłoby po prostu wyłączyć. Dystrybutorzy polskich filmów są w tym względzie całkowicie bezradni. Nie posiadają nawet takich możliwości i środków jak Amerykanie.

Strona, na której znajduje się np. odnośnik do nielegalnej kopii "Tylko mnie kochaj", nie musi się znajdować w naszym kraju. Kiedy reprezentanci Gutek Film apelują o zamknięcie rodzimych stron z napisami do pirackich filmów, ma to wymiar tylko moralny. Przeniesienie zawartości portali na zagraniczne serwery jest tylko kwestią czasu.

Piraci są coraz bardziej zuchwali i pewni bezkarności. Kiedy swoje prawodawstwo w tej dziedzinie zaostrzyli Szwedzi, podniósł się krzyk oburzenia. Powstała nawet partia polityczna, która stawia sobie za cel legalizację "nieskrępowanej wymiany plików".

Piraci górą?

W tej technologicznej wojnie branża filmowa wyraźnie traci pole. Wypuszczenie nawet niewielkiej liczby kopii w formacie DVD jest równoznaczne z udostępnieniem jej w Internecie. Organizowanie samych kinowych pokazów też niewiele pomaga. Piraci robią wtedy kopie za pomocą kamer cyfrowych prosto z ekranu.

Organizacje broniące praw producentów filmowych zapowiadają wprowadzenie nowych zabezpieczeń. Mowa jest np. o urządzeniach zakłócających obraz kinowy tak, aby uniemożliwić nagrywanie. Co na to piraci? Im jak zwykle wystarczy tylko jedno słabe ogniwo...

Dominik Gąsiorowski

Dzień Dobry
Dowiedz się więcej na temat: kopie | Hollywood | piraci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy