Sekslinie na haku

Na właścicieli płatnych sekstelefonów w Nevadzie padł blady strach. Do tych przynoszących spore pieniądze linii telefonicznych dobrali się bowiem nieznani hackerzy, którzy wprawdzie nie uniemożliwiają rozmów z ponętnymi (przynajmniej pod względem głosu) panienkami, jednak przechwytują zgłoszenia i przekierowują je do konkurencyjnych firm tego samego typu w sąsiednich stanach.

Na właścicieli płatnych sekstelefonów w Nevadzie padł blady strach. Do tych przynoszących spore pieniądze linii telefonicznych dobrali się bowiem nieznani hackerzy, którzy wprawdzie nie uniemożliwiają rozmów z ponętnymi (przynajmniej pod względem głosu) panienkami, jednak przechwytują zgłoszenia i przekierowują je do konkurencyjnych firm tego samego typu w sąsiednich stanach.

Klientom to nie przeszkadza, otrzymują bowiem usługę, której chcieli - seksfirmom - bardzo. Zyski płyną bowiem do kieszeni zupełnie kogoś innego, a na dodatek nudzącym się panienkom zapłacić trzeba. Już kilka firm musiało zawiesić swoja działalność. Operatorem pechowych linii jest Sprint, który "nie może dojść jak to się dzieje". To już duga poważna wpadka tego operatora od roku 1992, kiedy podobne praktyki (jednak nie na "seksliniach" tylko na liniach firm IT) były dziełem króla hackerów - Kevina Mitnicka. Do momentu jego aresztowania (w lutym 1995) Sprint również nie wykrył sprawcy.

Reklama
MMM
Dowiedz się więcej na temat: haka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy