Xbox Series X i PlayStation 5. Nowa generacja konsol - wielki sukces czy ogromne rozczarowanie?

Konsole nowej generacji są już z nami od kilku tygodni, więc emocje nieco opadły i możemy spojrzeć na urządzenia Microsoftu i Sony chłodnym okiem. Czy przejdą ten test? Przekonajmy się.

Nowa generacja to zawsze duże wydarzenie dla konsolowych graczy i to chyba niezależnie od ich wieku, bo chociaż nam wydawało się, że mamy już wystarczająco dużo lat na karku, żeby podejść do niej na spokojnie, to ekscytacja udzieliła się i nam. Z jednej strony, to może i dobrze, bo gdyby nie zakupy obu konsol w przedsprzedaży, to pewnie teraz nie moglibyśmy napisać dla Was tego tekstu (a przynajmniej bazując na kilkutygodniowych doświadczeniach, bo przy egzemplarzach wypożyczanych do testów nie ma tyle czasu). Dlaczego? Tu dochodzimy do pierwszego zgrzytu, który był dla wielu graczy jak kubeł zimnej wody, a mianowicie problemów z dostępnością PlayStation 5 i Xbox Series X (wersję Series S celowo pomijamy, bo nie do końca można ją nazwać konsolą nowej generacji i większość opisywanych tu kwestii nie będzie jej dotyczyć).

Reklama

Złap mnie, jeśli potrafisz

Przed premierą wszystko wyglądało świetnie, a zapowiedzi obu producentów utwierdzały nas w przekonaniu, że pomimo pandemii koronawirusa, sytuacja jest pod kontrolą i w momencie premiery next-genów wszyscy zainteresowani będą mogli się nimi cieszyć. No niestety… było to tylko czcze gadanie, bo uruchomienie zamówień przedpremierowych dobrze pokazało, że problemy są i to poważne. Szczególnie w przypadku Sony, które na dodatek kiepsko rozegrało start pre-orderów, a mianowicie nie ustaliło jednej godziny, a jedynie datę, więc sklepy robiły w tym zakresie, co chciały, ułatwiając pracę… spekulantom. Tak, PlayStation 5 wyprzedało się na pniu i jak mogliśmy się później dowiedzieć, znaczna część egzemplarzy trafiła do sprzedawców, którzy sprzedają je teraz po zawyżonych cenach (nawet trzykrotność sugerowanej!). Microsoft, który miał kilka dni więcej na organizację i doświadczenia rywala, załatwił sprawę zdecydowanie lepiej, dzięki czemu udało się uniknąć bałaganu.

Ba, w dniu rynkowej premiery Xboxa Series X można było nawet kupić w sklepach stacjonarnych (widzieliśmy na własne oczy), a Sony odwołało taką premierę - co prawda mydliło nam oczy bezpieczeństwem w dobie pandemii, ale wszyscy wiemy, jak było, szczególnie że w sklepach online konsol też było jak na lekarstwo. Tak czy inaczej, na ten moment możemy praktycznie zapomnieć o zakupie PlayStation 5 na Gwiazdkę, a w przypadku Xboxa Series X też trzeba być uważnym, bo choć Microsoft skuteczniej uzupełnia braki magazynowe, to im bliżej świąt, tym konsola jest mniej uchwytna. Obaj producenci mają nadzieję, że tego typu niedogodności odejdą w zapomnienie wraz z końcem pierwszego kwartału przyszłego roku, pozostaje więc wierzyć im na słowo.

Oczyszczacz powietrza czy lodówka?

Załóżmy jednak, że należymy do grona szczęśliwców, którym udało się kupić konsole i właśnie odpakowujemy karton, żeby podłączyć urządzenia do TV. Co ukazuje się naszym oczom? Dość kontrowersyjne rozwiązania stylistyczne, które nie powinny być zaskoczeniem po prezentacjach konsol, a jednak… Szok jest zdecydowanie większy przy PlayStation 5, bo choć znaliśmy wymiary urządzenia, to w praktyce okazuje się ono bardzo duże i chyba tylko słynne RAMBO, czyli klon Atari 2600 może się z nim równać, a to jeszcze nie wszystko. PS5 jest bowiem białe, asymetryczne i dość futurystyczne (słyszeliśmy już o przypadkach wmawiania żonom, że to oczyszczacz powietrza!), więc nie ma mowy o tym, żeby nie rzucało się w oczy, co nie wszystkim przypadnie do gustu… zwłaszcza w połączeniu z niebieskim podświetleniem. Sony nie najlepiej rozwiązało również kwestię zmiany orientacji konsoli, bo dołączona do zestawu podstawka to dosłownie kawałek plastiku, który nie do końca spełnia swoje zadania. Jeśli chcemy postawić konsolę, to przykręcamy ją na szybkośrubkę, urządzenie zdecydowanie lepiej wtedy wygląda i zajmuje relatywnie mniej miejsca, ale nie wszędzie jest to opcja, bo często zasłania wtedy TV. To może jednak na leżąco? Wygląda słabo, ale jest niższa, tyle że podstawki wtedy nie przykręcamy i potrafi puszczać konsolę, kiedy np. próbujemy ją przesunąć czy wyczyścić. Tak źle i tak niedobrze.

Na szczęście w przypadku Xboxa Series X nie ma takich problemów, choć z kolei tutaj pojawiały się komentarze, że design konsoli przypomina lodówkę (a Microsoft zrobił z tego nawet akcję reklamową, produkując prawdziwe lodówki). Dostajemy bowiem czarny gładki prostopadłościan, który dla odmiany wtapia się w otoczenie i w naszym przypadku wygląda praktycznie tak samo jak głośnik centralny kina domowego. Nie ukrywamy, że to opcja, która zdecydowanie bardziej nam pasuje, choć konsola też jest słusznych rozmiarów i wagi, a na dodatek nie sprawia żadnych problemów przy wspomnianej zmianie orientacji… po prostu ustawiamy konsolę tak, jak nam wygodnie, bez podstawek, klipsów, śrubek i bujania się na boki. Sekunda i po sprawie. Co więcej, chociaż może się wydawać, że ta matowa czerń bardziej przyciąga kurz, to PlayStation 5 zdecydowanie częściej wygląda pod tym względem gorzej, a w sieci można też znaleźć informacje o przebarwieniach na białych panelach. W obu przypadkach na plus zaliczyć trzeba jednak cichą pracę urządzeń, która wynika bezpośrednio z większych gabarytów - poprzednia generacja potrafiła być bardzo głośna, a tej w sumie nie słychać. 

Zmiana na pozycji lidera?

Osobny akapit należy się również kontrolerom do nowych konsol, bo zaszły tu spore zmiany, a przynajmniej w jednym przypadku. Zacznijmy więc od tego drugiego - Microsoft wyszedł najwyraźniej z założenia, że lepsze jest wrogiem dobrego i ograniczył się do kilku zmian kosmetycznych, jak trochę inny pad kierunkowy czy powierzchnia uchwytów. Oznacza to, że wciąż dostajemy ten sam fenomenalny kontroler, który znamy i cenimy, wzbogacony o dosłownie jeden dodatkowy przycisk. Ma to oczywiście swoje plusy, bo dzięki temu Microsoft zachował pełną kompatybilność swoich akcesoriów między generacjami, czego niestety nie można powiedzieć o Sony.

Tyle że tym razem może to być nieco za mało, bo Sony wybrało rewolucję, całkowicie zmieniając swojego pada, DualShock musiał ustąpić miejsca DualSense, a ten ma w zanadrzu kilku argumentów, które mogą przekonać wielu graczy. Po pierwsze, kontroler jest większy, cięższy i w końcu nie sprawia wrażenia plastikowej zabawki, a do tego oferuje dwie zupełnie nowe technologie. A mowa o wibracjach haptycznych i adaptacyjnych triggerach, które pozwalają na zupełnie nowa odczucia w grach - pierwsza odpowiada za zwiększenie realizmu poprzez różne wibracje dla różnych wydarzeń w grze, np. zmiana podłoża w grach wyścigowych czy odrzut broni w shooterach, a druga pozwala programować zmienne napięcie pod triggerami, dzięki czemu zupełnie inaczej wygląda naciąganie cięciwy łuku czy próba oddania rzutu zawodnikiem NBA otoczonym obrońcami. To naprawdę działa i jeśli chodzi o kontrolery, to w przypadku PlayStation 5 to bez wątpienia można powiedzieć, że to nowa generacja.

Pokaż kotku, co masz w środku

No ale do rzeczy, bo przecież liczy się tylko to, co w środku, prawda? Jeszcze przed premierą nasłuchaliśmy się o tych wszystkich teraflopach mocy, które większości z nas niewiele mówią, ale sprowadzały się do tego, że Xbox Series X ma być najpotężniejszą konsolą w historii, a PlayStation 5 plasować zaraz za nim. Należy jednak pamiętać, że różnice między konsolami są w sumie kosmetyczne, bo siedzą w nich praktycznie te same podzespoły. I tak, w pierwszym przypadku mamy 16 GB pamięci RAM GDDR6, szybki dysk SSD o pojemności 1TB, 8-rdzeniowe CPU Zen 2 o taktowaniu 3,8 GHz i GPU Navi bazujące na nowej architekturze RDNA, które oferuje moc obliczeniową na poziomie 12 teraflopów, a w drugim 16 GB pamięci RAM GDDR6, szybki dysk SSD o pojemności 825 GB, 8-rdzeniowy układ Zen 2 o taktowaniu 3,5 i GPU Navi bazujące na tej samej architekturze RDNA, co przekłada się na 10.28 teraflopów mocy obliczeniowej.

Jak dobrze jednak wiemy, nie tylko o podzespoły chodzi, więc w ostatecznym rozrachunku konsole oferują praktycznie takie same możliwości i technologie, jak rozgrywka 4K w 120 fpsach z HDR czy śledzenie promieni w czasie rzeczywistym, które zapewnia realistyczne oświetlenie. A co ciekawe, w niektórych produkcjach to konsola Japończyków radzi sobie lepiej, więc pewnie dopiero za jakiś czas przekonamy się, czy przewaga na papierze na coś się przełoży. Nie da się jednak ukryć, że jest jedna różnica, która ma znaczenie już teraz, a jest to pojemność dyskowa. Przy rozmiarze współczesnych gier (spokojnie ponad 100 GB, a u rekordzistów nawet 250 GB - tak, Call of Duty szaleje!) dyski obu nowych konsol są za małe, ale w przypadku PlayStation 5 jest zdecydowanie gorzej. W Xbox Series X dostajemy do dyspozycji ponad 800 GB, a w PS5 zaledwie 660 GB, więc wystarczy to na dosłownie kilka gier. No to może dysk zewnętrzny albo drugie SSD do środka? Tak, ale… w przypadku Xboxa mamy specjalne dyski w formie kartridży za jedyne 1000 zł, a przy PS5 opcja rozszerzenia będzie, ale kiedyś… w przyszłości, bliżej nieokreślonej. A co z dyskami zewnętrznymi? Możemy na nich trzymać tylko gry z poprzedniej generacji, bo z nowymi nie działają. Należy jednak mocno zaznaczyć, że jednocześnie te nieszczęsne dyski SSD to najlepsze, co się w gamingu konsolowym przydarzyło od lat. Naprawdę znacząco przyspieszyły uruchamianie gier czy skróciły loadingi i choć człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego i przestaje to zauważać, to wystarczy krótki powrót na poprzednie generację, żeby to zrozumieć.

Będę grał w grę. Tylko jaką?

Powrót do poprzedniej generacji będziemy zresztą notować częściej niż się nam wydaje, bo mówiąc całkiem szczerze, na nowej nie ma w co grać. I jest to bez wątpienia największy zarzut w stronę obu producentów, bo jeśli chodzi o produkcje ekskluzywne na start generacji, to Microsoft z powodu przesunięcia debiutu nowego Halo nie ma żadnej, a Sony dosłownie cztery, chociaż uwagi warte są dosłownie dwie i jakby tego było mało jedna z nich jest rozszerzeniem do gry z poprzedniej generacji, bo mowa o Spider-Man: Miles Morales, a druga to remake starego Demon’s Souls. I nie zrozumcie nas źle, obie te gry prezentują się wyśmienicie, a możliwość grania w 60 klatkach naprawdę robi różnicę, ale nie tego oczekiwaliśmy po starcie nowej generacji. Co prawda w przypadku poprzedniej nie było wcale lepiej, ale tym razem Sony i Microsoft nawet nie mają zamiaru ukrywać, że na typowe next-genowe gry poczekamy praktycznie 2 lata. 

Do tego czasu wychodzące gry będą trafiać również na poprzednią generację, a cross-generacyjność oznacza niestety równanie w dół, nawet jeśli będa patche podkręcające możliwości tytułów na Xbox Series X i PlayStation 5. Nie ukrywamy, że po Microsofcie spodziewaliśmy się takiego podejścia, bo dział Xbox już dawno odpuścił przegrany sektor produkcji ekskluzywnych, stawiając na dotarcie do szerszego grona odbiorców za sprawą Xbox Games Pass (swoją drogą świetnego i to do tego stopnia, że Japończycy już wspominają o jakieś odpowiedzi), ale ze strony Sony jest to rozczarowujące. Co prawda w przyszłym roku dostaniemy kilka potencjalnych hitów, jak kontynuacja God of War o podtytule Ragnarok czy Horizon Zero Dawn: The Frozen Wilds, ale te jak wspomnieliśmy trafią również na PlayStation 4. Mówiąc krótko, potencjał jest ogromny, co widać już teraz, ale na jego uwolnienie jeszcze poczekamy, co jest nieco rozczarowujące.

Podsumowując, chociaż Sony i Microsoft będą wszem i wobec ogłaszać sukces, powołując się na fenomenalną sprzedaż swoich konsol (już mówią o najlepszym otwarciu w historii marek PlayStation i Xbox), to z punktu widzenia graczy nowa generacja nie jest aż tak fenomenalna, jak się spodziewaliśmy. Oczywiście, w środku urządzeń drzemie ogromna moc i już mamy namiastkę tego, jak może to wyglądać w przyszłości, ale na ten moment to tylko obietnice. Z drugiej zaś strony, z pewnością nie można też mówić o ogromnym rozczarowaniu, choćby ze względu na zmiany wywołane obecnością dysków SSD, które znacząco skróciły wczytywanie gier i loadingi, wprowadzając gaming na zupełnie nowy poziom - podobnie jak technologie pokroju ray-tracingu czy możliwość grania w 4K nawet 120 klatkach z HDR. Wszystko psuje jednak brak gier, typowych system sellerów, które uzasadniałyby zakup konsoli, dlatego w tym momencie nie trzeba mocno żałować pustych magazynów… konsole wrócą w końcu na półki, a do czasu next-genowych gier zdążą je zapewne kupić wszyscy chętni.  

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy