"Duży w Maluchu": Mateusz Grzesiak

Filip Nowobilski wybrał się swoim Fiatem 126p do Warszawy, by tam zaprosić na przejażdżkę Mateusza Grzesiaka - znanego nie tylko w Polsce coacha (trenera rozwoju osobistego) i autora siedmiu książek.

Filip Nowobilski: Nie zaprosiłem cię po to, abyśmy sobie wesoło pogadali, ale po to, aby porozmawiać o czymś ciekawym. Dlaczego chciałeś dostać wcześniej pytania, które chcę ci zadać?

Mateusz Grzesiak: - Nawet kiedy coś wychodzi spontanicznie, to chcę być przygotowany. Muszę się ciebie nauczyć, poznać twój program.

A co pomyślałeś o tych pytaniach?

- Że masz pomysł na siebie i go realizujesz. Ważne też było dla mnie to, czego ty chcesz się o mnie dowiedzieć. Ludzie podchodzą do mojej profesji w różny sposób.

Reklama

Coachem, tak jak dziennikarzem czy prezenterem, może zostać każdy, ale ci, którzy pokazują w sieci, jak poderwać dziewczynę na ulicy czy wstać tak, aby cały dzień był dobry, chyba trywializują ten wizerunek, na który ty starannie pracujesz od wielu lat.

- Po pierwsze, mamy do czynienia z zawodem niereglamentowanym. Każdy może go wykonywać. Licencjonowanym coachem możesz zostać po 3 godzinach kursu online w Anglii. W tej chwili w Polsce jest na to moda, ale taka, która nie przemija, tylko wypełnia pewną lukę, potrzebę. Polacy są przeintelektualizowani, nastawieni na umiejętności teoretyczne, a w efekcie nieprzystosowani do praktycznego życia.

Twoje rady są życiowe. Poruszasz tematy bliskie każdemu, co rozchodzi się błyskawicznie w sieci. Radziłeś między innymi, jak dbać długofalowo o swój związek. Skąd ty to wszystko wiesz?

- Wychodzę z założenia, że jak ktoś ma młotek, to wszędzie widzi gwoździe. Od każdego mogę się czegoś nauczyć. Korzystam z wiedzy, którą zdobyłem, ze swojego doświadczenia, a nawet innych dyscyplin, takich jak buddyzm czy joga. A do tego moja żona jest żywym materiałem, z którym przeżywam wszystkie wzloty i upadki.

To w jaki sposób można dbać o dobry związek? Jak uniknąć wypalenia?

- A dlaczego zakładasz, że to wypalenie będzie? Tak nie powinno się robić. To duże pytanie. I to takie z cyklu "jak być bogatym?". Wiąże się z ryzykiem popadnięcia w pewne truizmy. Te z kolei pokazują najprostsze, choć nie zawsze najlepsze, rozwiązania. W takim kontekście fundamentalne jest słuchanie i opowiadanie o swoich potrzebach. Statystyczny Polak powie ci, że on o tym wie, że jest to dla niego oczywiste...

Ale nikt tego nie robi...

- No właśnie. Dlatego trzeba zapytać go, czy on sam to robi. Ile ludzi wie, że żeby schudnąć, to trzeba więcej biegać, mieć dobrą dietę?

Wszyscy.

- Oczywiście, że wszyscy. A i tak mamy ogromną liczbę osób otyłych. Kiedy ktoś prosi mnie o radę, to już patrząc na niego - na to, jak się nosi, ile zarabia - mogę ocenić to, czy jego wiedza jest kognitywna, czyli teoretyczna, czy też organiczna, czyli w mięśniu. "Po owocach ich poznacie...".

- Ile razy wpadamy w sytuację, w której chcielibyśmy, aby druga strona czegoś się domyśliła, a ona tego nie robi. My się frustrujemy, zaczynamy kłócić... To przez to są rozwody z powodu "niezgodności charakterów". A trzeba mieć niezgodne charaktery, by się rozwijać. Związek, małżeństwo musi być ważniejsze od ja i ty. Tym sposobem zaczyna się zupełnie inne podejście.

Dużo związków uratowałeś?

- Nie ja, ale oni sami, swoją ciężką pracą... Biorąc jednak pod uwagę to, że pracuję już od kilkunastu lat, i to, że mam ponad dwieście dni szkoleniowych w roku, to trafiło mi się mnóstwo, ale to mnóstwo par na rozstaju dróg, które zdecydowały się być razem, bo nauczyły się ze sobą komunikować.

Przypominasz mi trochę Tomka Kammela. On też miał takie coachingowe zacięcie. Po tym jak jechałem z nim tym "maluchem", byłem podbudowany.

- I bardzo dobrze. Kammel ma wpływ na masę ludzi. Coaching jest taką umiejętnością, którą powinien posiąść każdy.

A jak ważne jest pogodzenie sfery zawodowej i osobistej?

- Jest to fundamentalne. My jesteśmy społeczeństwem na dorobku, które przepracowuje wiele godzin tygodniowo. Od razu pojawia się demotywacja, spadek wydajności, a same płace nie są za wysokie. Wtedy siada od razu małżeństwo. Zaczynamy być mniej zadowoleni, zarówno jako rodzice, jak i partnerzy.

- Tylko raz zdarzyło mi się pracować w firmie, którą interesowało jeszcze coś innego niż sukces, a mianowicie worklife balance. W pewnym momencie społeczeństwo dochodzi do wniosku, że pieniądze to nie wszystko, a liczy się bycie szczęśliwym. W Polsce też tak będzie za jakiś czas. I to jest ten niebywały paradoks, że za granicą cię oklaskują, a w twoim kraju spływa na ciebie hejt.

A tak się stało?

- To jest standard. To permanentna batalia o to, aby utrzymać siebie w pozytywnych emocjach. Ja wiem, skąd to się bierze, i staram się, aby ktoś, kto nienawidzi, nie ścinał głowy innym za to, że są szczęśliwi, za to, że odnieśli sukces. A właśnie z tego wynika polskie piekiełko.

Coachingiem zajmujesz się od 13 lat, ale Polacy dopiero od niedawna wydają się nim zainteresowani. Z czego to się wzięło?

- Z tego, że w chwili, gdy kończą szkoły, orientują się, że nie są przygotowani do praktycznego życia. Pracodawca nigdy nie będzie od ciebie wymagał tego, abyś wiedział, jak zbudowany jest pantofelek, ale tego, jak traktować klientów. Będzie chciał, abyś umiał sprzedawać, byś był dobrym menadżerem. To nie są rzeczy, które da ci defenestracja praska, pole rombu lub stolica Madagaskaru...

Czyli wszystko powinno odejść do lamusa i zostać zastąpione amerykańskim sposobem bycia?

- Nie. Arogancja, ignoracja, american dream, umieralnie w szpitalach - to nie jest coś, co warto powielać. My tkwimy w tym, że za pomocą szkiełka i oka jesteśmy w stanie przebadać świat. Polak statystyczny ceni totalnie bardziej niepraktyczną naukę od nienaukowej praktyki, która przydaje się w biznesie.

- Dam ci przykład. Pracuję z ludźmi, którzy chcą dostać pracę w Komisji Europejskiej. Mają świetną wiedzę merytoryczną, doskonale znają języki, ale wstydzą się tym pochwalić i jest pozamiatane, bo przegrywają formą, a nie treścią.

Wszyscy jesteśmy kowalami swojego losu...

- Ty to rozumiesz, ja to rozumiem. Nie rozumie tego ten człowiek, który uważa, że rząd go zbawi, że urodził się w złym kraju, na który pluje, nie zważając na to, że tak naprawdę to pluje na swoją matkę.

- Ty wymyśliłeś sobie koncept, który spójnie realizujesz i walczysz o niego, dostając często po głowie. 99 procent zależy od nas, a ten jeden procent od Boga. I trzeba maksymalnie te 99 procent wykorzystać. Ja staram się oduczyć ludzi tego narzekactwa i przesuwania odpowiedzialności na zewnątrz, mówiąc im, że mogą coś zrobić, a nie tylko permanentnie obwiniać innych.

Prawdziwy obywatel świata z ciebie! Mówisz o tym otwarcie. Trochę bierzesz sobie z Ameryki Północnej, trochę z Południowej. Powiedz mi, której nacji jest w tobie najwięcej?

- Uczyniłbym przykrość takiej, której bym odmówił. Powiem ci o kilku ulubionych modelach. Od Polaków biorę to, że Polak potrafi, jest odważny i przedsiębiorczy. Od Brazylijczyków to, że są totalnie różnorodni: piłka nożna, samba, religia... Mikstura kolorów, niebywały tygiel. Od Anglików wziąłbym wiedzę, jak być dżentelmenem, a od Amerykanów przekonanie, że mogę osiągnąć wszystko.

Brzmi to lepiej niż koszulka polo za 400 zł i to chyba o to chodzi, by wzbogacać swoje wnętrze i umysł, a nie szprycować się kolejną paczką ekskluzywnych gadżetów.

- Oj, stary, zdecydowanie...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama