Sobota: Raperem może być każdy
Michał Sobolewski szerzej znany jako Sobota dał się namówić na przejażdżkę białym Maluchem Filipa Nowobilskiego. Nie zabrakło szczerych wyznań o polskim hip hopie i nie tylko.
Filip Nowobilski: Trzeźwy w 100 procentach?
Sobota: Trzeźwy, chociaż nie wiem czy na umyśle. Trochę się boję, bo ostatni raz za kierownicą Malucha siedziałem ze 20 lat temu...
Czy bycie muzykiem to twoim zdaniem najprostszy zawód świata?
- Zupełnie nie. Myślę, że bardzo trudny.
Pytam, bo tak chyba myślą osoby wywodzące się z różnego typu celebryckich reality shows.
Ostatnio natrafiłem na nagranie chłopaka, który był w Warsaw Shore, a teraz chce być raperem. Czy to dobrze, że ta muzyka "żyje" i każdy może ją robić?
- Niech każdy robi co chce. Mi to zupełnie nie przeszkadza. Zawsze powtarzam, że dopóki ktoś nie morduje i nie gwałci lub nie robi czegoś, co uderzałoby bezpośrednio we mnie, to nie ma nic przeciwko. A jeśli znajdą na swoje utwory odbiorców to będzie świadczyć to o jakości tego, co ludzie chcą słuchać i oglądać.
Jak myślisz, dlaczego celebryci próbują pchać się do muzyki i filmu?
- Próbują się pchać wszędzie, ale nie wszędzie jest się łatwo dostać. Robienie muzyki, zwłaszcza na kradzionych bitach, jest bardzo tanie. Gorzej z wynajęciem studia filmowego...
Muzyka nie znosi kompromisów - znasz takie stwierdzenie? Wy raperzy często musicie tworzyć wspólnie - czy ciężko jest się dogadać współpracując nad jednym dziełem?
- Jest to ciężkie, kiedy trzeba zgrać kilka osób z kilku różnych miejsc. Nie idziemy na kompromisy w kwestiach muzycznych. Kiedy już decydujemy się nagrać coś wspólnie pod jednym tytułem, to każdy może interpretować na swój sposób. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której musiałbym coś przemilczeć lub dodać coś nie od siebie.
W polskim show-biznesie wiele gwiazd zgrywa osoby, którymi naprawdę nie są. Co ty dodałeś do swojego wizerunku, aby się wyróżnić?
- Robimy swoje. Po prostu. Nie jestem pajacykiem na gumce z czapką świętego Mikołaja. (...) Myślę, że hiphopowcy starają się być prawdziwi. Ci, którzy uchodzą za wariatów są wariatami. Jednocześnie ta kultura jest dość kontrowersyjna. Inaczej byłaby mdła.
A twoje okulary przeciwsłoneczne? Słońce nie świeci, pada deszcz, mamy luty, a ty zasłaniasz swoje oczy. Czy to trochę nie na pokaz?
- To akurat efekt wczorajszej podróży. W nocy wracałem do Krakowa prawie 400 kilometrów...
Męczy takie życie w rozjazdach?
- Czasami tak, czasami nie. Bywa tak, że przynosi to mnóstwo satysfakcji i nawet się tego nie zauważa. Ale często jest to robota, robota, robota...
Czy jeżdżąc po Polsce masz wrażenie, że w mniejszych miejscowościach życie toczy się od imprezy do imprezy, jak było to pokazane w dokumencie "Czekając na sobotę"?
- Tak. Życie tam jest albo tak ciężkie, albo tak nudne, że tylko w weekend można się urwać od tego wszystkiego, pobalować, nachlać się i mieć kaca na drugi dzień. Sam kiedyś prowadziłem taki tryb życia, z tym, że my nie czekaliśmy nawet na weekend.
Dla ludzi z tego dokumentu "sobotą" była impreza, dyskoteka. A co dla ciebie jest "sobotą"?
- Muzyka jest dla mnie taką ucieczką. Jest też nią mój syn - zdecydowanie najlepsze co udało mi się w życiu zrobić. Ale nawet same wyjazdy na koncerty odrywają od tej codzienności.
Za co cię można kochać? Oczywiście jeśli chodzi o muzykę...
- Chyba za konsekwencję.
No i dojechaliśmy...
- Nieudolnie prowadziłem tego Malucha, ale daliśmy radę. Nawet policja nas nie zatrzymała...
A zdarza się, że zatrzymuje?
Zdarza. Kiedyś spieszyłem się do domu i zostałem "złapany". Uchyliłem szybę, policjant poprosił mnie o dokumenty. Patrząc w moje prawo jazdy spytał czy może mnie skądś kojarzyć. Odpowiedziałem, że może z telewizji. Po chwili sobie przypomniał. "A, Sobota. Pan to brzydkie piosenki o nas śpiewa". Ja na to, że nie wrzucam wszystkich policjantów do jednego worka. Przytaknął i powiedział, że niektórym się należy. Poszedł na chwilę do radiowozu. Kiedy wrócił oddał mi papiery mówiąc: "Pana kawałki grały na moich poprawinach. Będzie tylko pouczenie".