Czy przemysł morski doczeka się prawdziwej rewolucji?

Statki pasażerskie oraz transportowe kursujące pomiędzy państwami spalają niewyobrażalne ilości ropy, co przyczynia się do ogromnej emisji zanieczyszczeń. Rozwiązanie na to może mieć DFDS – duńska firma żeglugowa.

Przemysł morski jest często pomijany w przypadku zagadnień klimatycznych. To samochody oraz fabryki najczęściej wymienia się jako prowodyrów tragicznych w skutkach zanieczyszczeń. W rzeczywistości transport wodny emituje blisko 940 milionów ton CO2 rocznie, co odpowiada za 2,5% globalnej emisji gazów cieplarnianych na ziemi.

Unia Europejska już od dłuższego czasu apeluje o rozwój jednostek wodnych, opartych na silnikach elektrycznych lub wiatrowych. Pomimo tego, kompanie spedycyjne bazujące na żegludze morskiej wciąż opierają się na oleju napędowym. Rozwój technologii, które w dużym stopniu ograniczyłyby emisje zanieczyszczeń oraz zastąpienie lub modernizacja dotychczasowej floty często przewyższają racjonalne koszty całego pomysłu.

Reklama

Jednym z rozwiązań tego problemu może być projekt duńskiej, międzynarodowej firmy spedycyjnej DFDS, która od pewnego czasu pracuje nad napędem elektrycznym opartym na wodorowych ogniwach paliwowych. Silniki tego rodzaju nie tylko przyczyniłby się do zmniejszenia szkodliwej emisji, ale dodatkowo automatycznie produkowały oczyszczoną wodę w trakcie podróży. Oczywiście wciąż pozostaje kwestia wytworzenia odpowiedniej ilości wodoru, zdolnej do napędzenia transportowców.  

Tu do akcji wkracza lokalna firma energetyczna Ørsted, która już teraz współpracuje z DFDS i innymi, liczącymi się graczami z branży, aby produkować zielony wodór za pomocą elektrolizy. Sposób ten polega na rozszczepianiu wody na wodór i tlen poprzez farmy wiatrowe ustawione na morzu. Kilka z nich już teraz znajduje się w pobliżu portu w Kopenhadze. DFDS jako początkowy główny nabywca tak wytworzonego paliwa, ma nadzieję pomóc zwiększyć popyt na wodór, ożywić rynek i ostatecznie obniżyć ceny tworzenia potrzebnej do jego produkcji infrastruktury.

Choć rozwiązanie to wydaje się idealne, nie można zapomnieć o jego wadach. Wodór owszem, emituje tylko wodę, ale jego zastosowanie wiąże się z wieloma kwestiami bezpieczeństwa. Paliwo wodorowe musi nie tylko być utrzymywane w ekstremalnie niskich temperaturach, ale także pod bardzo wysokim ciśnieniem, około 250 barów. Samo w sobie jest także niezwykle wybuchowe.

Oznacza to, że cała flota statków musiałaby zostać całkowicie od nowa zaprojektowana. Mowa tu m.in o całej elektronice wykorzystywanej do sterowania maszynownią, która musiałaby spełniać rygorystyczne kryteria dotyczące ewentualnego zapłonu. Ponadto sam wodór zajmuje dużo więcej miejsca niż standardowe paliwo, a to może być sporym wyzwaniem w przypadku statków transportowych, gdzie każda przestrzeń jest na wagę złota.

Oczywiście rozwiązaniem jest możliwość stosowania specjalnie zaprojektowanych systemów hybrydowych, które działałyby na podobnej zasadzie, co w samochodach. Statki mogłyby korzystać z napędu wodorowego w pobliżu portu, co przyczyniłoby się do zmniejszenia lokalnego zanieczyszczenia, a na otwartych akwenach uruchamiałyby silniki spalinowe.

Inny ciekawy pomysł przedstawiło niedawno szwedzkie konsorcjum, prezentując koncept promu napędzanego energią wiatrową. Oceanbird - bo tak się ma nazywać jednostka, będzie wyposażony w wykonane ze stali i materiałów kompozytowych żaglopłaty, których obrotowa podstawa ma umożliwić optymalne łapanie wiatru, niezależnie od warunków. Statek będzie mógł także dodatkowo obniżać lub skracać powierzchnie "skrzydeł". Połączenie technologii lotniczej i stoczniowej ma umożliwić rozpędzenie się jednostce do nawet 10 węzłów (ok 20 km/h).

Niezależnie od tego, które z rozwiązań okaże się lepsze i bardziej przystępne, nie ulega wątpliwością, że transport wodny czekają równie wielkie zmiany, co obecną motoryzację. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: morze | statki | transport | wodór | ekologia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy