Pogromcy hipermarketów

Wynieść można wszystko, nawet komputer z wielkim monitorem i klawiaturą. W zeszłym roku złodzieje ukradli z polskich sklepów towar za ponad 1,2 miliarda euro!

Żaneta Buczek ziewnęła szeroko i spojrzała na zegarek. Boże, dopiero jedenasta? Miała wrażenie, że siedzi w pracy już cały dzień! Znudzona sięgnęła po miesięcznik "Sukcesy i Porażki", który kupiła rano w kiosku. Lubiła tę gazetę: życiowe teksty, ciekawe porady, no i matka mogła nią potem palić w piecu. Tyle tylko, że ten tytuł... Własne życie mogłaby rozpatrywać w kategoriach sukcesów i porażek. Niestety, tych ostatnich było jakby więcej.

- Dzień dobry - w butiku pojawiła się nobliwie wyglądająca matrona w średnim wieku.

- ...dobry - burknęła Żaneta i zniecierpliwiona odłożyła gazetę. Lecz kobieta na razie jedynie oglądała porozwieszane na wieszakach bluzki. Ekspedientka zauważyła, że klientka trzyma w dłoni dużą i chyba pustą torbę foliową. Hm, jakby sobie jej do kieszeni schować nie mogła - pomyślała dziewczyna i znów sięgnęła po pismo.

Reklama

Porażki - tak, praca w tym salonie, w niedawno otwartym centrum handlowym, to było jej niepowodzenie, wręcz upadek. Pięć lat nauki w gastronomiku i co? Siedzieć tu trzeba za 850 złotych na rękę, po osiem godzin dziennie! Szefowa Celina zachodziła tu rzadko. I wszystko zostawało na głowie Żanety - otworzyć sklep, zamknąć, posprzątać, zetrzeć kurze, kasę policzyć, a jak towar przywiozą, to go rozwiesić i rozłożyć, o całej robocie papierkowej już nie wspominając. Ech, co za życie - pomyślała zrezygnowana.

Z pozoru zwykła klientka

- Przepraszam, szukam rozmiaru 42 tej koszulki. Jest? A może w innym odcieniu, bo w tym mi niedobrze... - klientka nie mogła się zdecydować. Jakby było, to wisiałoby na wieszaku - zagotowała się w środku Żaneta. Co za durna baba!

- Nie ma! Jest tylko to, co tu widać - burknęła wracając do przerwanej lektury. Och, jakże nienawidziła tej pracy. Tyle jedynie dobrego, że nie musiała obserwować każdego klienta. Przed złodziejami pilnowały dobytku Celiny elektroniczne bramki...

Piiiip! Piiiip! "Sukcesy i Porażki" poszły w kąt, gdy zaalarmowana sygnałem Żaneta Buczek ruszyła zza lady - ale szacownej matrony w salonie już nie było. Kobieta uciekała co sił w nogach, ekspedientka widziała ją w tłumie, nikt jej nie zatrzymywał. Dziewczyna podbiegła do piszczących bramek - leżała tam duża reklamówka, z którą przyszła kapryśna klientka. A w niej dwie bluzki, sweter i spódnica. Żaneta zaklęła siarczyście.

- No! - nie wiadomo skąd wyrosła nad nią Celina.

- Co, oczu nie masz? Nie widziałaś, jak kradła i wkładała do torby? No? I co, remanent robimy! A jak będą braki, to zapłacisz za to! - słowa wypowiadane wściekłym tonem cięły powietrze jak ostrze brzytwy. - Trza pracować, a nie głupotami się zajmować! Co to, cholera, ma znaczyć?! Za co ja ci płacę?

Dziewczyna milczała. Tylko dlatego, że aluminiowa folia, jaką wyłożono wewnątrz torbę, była w jednym miejscu lekko uszkodzona, bramki wykryły klipsy na kradzionej odzieży. A ilu zajrzało tu złodziei, którzy zdołali wynieść ubrania? Wolała o tym nie myśleć. To zdecydowanie nie był dobry dzień dla ekspedientki Żanety Buczek.

Zamrozić bramkę

Ile takich sprzedawczyń pokroju Żanety Buczek - sfrustrowanych, znudzonych młodych kobiet, harujących w sklepach za niewielkie pieniądze - przyłapuje codziennie złodziei na gorącym uczynku? Trudno zliczyć. Ale niemal każdy, kto pracował w handlu, ma co najmniej kilka wspomnień związanych z amatorami darmowych zakupów. Opisana powyżej sytuacja dotyczy jednego z najpopularniejszych sposobów kradzieży, na tzw. lodówkę. Złodzieje preparują torby, których wnętrze wyściełane jest folią aluminiową. Dzięki temu zabiegowi wynoszą ze sklepów chronione magnetycznym klipsem ubrania lub książki czy kosmetyki, zaopatrzone w cienką metalową nitkę. Bramki montowane przy wejściach do sklepów są wówczas nieskuteczne i nie "pikają". Wystarczy jednak, że folia choćby nieznacznie jest uszkodzona i rozlega się alarm. Jeśli rzecz dzieje się w małym sklepie bez ochrony, złodziej najczęściej ucieka i znika bez śladu.

Kradną wszyscy

Złodzieje sklepowi to prawdziwa plaga placówek handlowych, poczynając od największych, strzeżonych jak twierdza hipermarketów po małe osiedlowe sklepiki. Notoryczne kradzieże przyczyniają się do wielkich strat. Z półek sklepowych w Polsce w 2007 roku zniknął towar za przynajmniej 1,2 miliarda euro - tak wynika z badań brytyjskiego instytutu Centre for Retail Research zajmującego się problematyką kradzieży w super- i hipermarketach. Ale i tak plasujemy się w samym środku listy, stworzonej przez ów instytut. Na całym świecie sieci handlowe poniosły w tym samym roku z tego tytułu straty sięgające prawie 700 miliardów euro.

Tymczasem złodzieje czują się zupełnie bezkarnie i bez najmniejszego wahania zawłaszczają wszystko, co wpadnie im w oko. Kto kradnie? Nie ma tu żadnej reguły. Ksiądz, policjant, ochroniarz, nauczycielka, miłe małżeństwo, ładna dziewczyna, przystojny mężczyzna, sympatyczna staruszka, dziarski starszy pan, niewinnie wyglądające dzieciątko lub nawet cała grupa. Towar z półek ląduje w kieszeniach ludzi z praktycznie wszystkich warstw społecznych.

Różne są również pobudki, jakimi się tłumaczą. Ubodzy emeryci i dzieci z patologicznych rodzin kradną z głodu. Dorośli z chęci przeżycia czegoś mocniejszego, dla zastrzyku adrenaliny. Potem twierdzą, że okazja się nadarzyła, no to skorzystali. Jeszcze inni zabierają produkty z półek na czyjeś konkretne zamówienie. Ilu złapanych złodziei, tyle powodów, dla których sięgnęli po towar i, zamiast za niego zapłacić, ukryli go w kieszeni.

Nieuczciwi klienci niczym nie wyróżniają się z tłumu i bardzo trudno się przed nimi ustrzec. Co więcej, działają niezwykle pomysłowo i szansa złapania ich na gorącym uczynku jest bardzo nikła. "Niewielka szkodliwość społeczna popełnionego czynu" powoduje, że niskie kary wymierzane przez sąd (grzywna lub pozbawienie wolności do roku) nie stanowią żadnej nauczki. Nic dziwnego, że handlarze oraz pracownicy agencji ochrony mienia czują się coraz bardziej bezsilni i sfrustrowani.

Naród cwaniaków

Złodzieje są sprytni. Starają się, aby wartość zawłaszczonego towaru nie przekraczała sumy 250 zł. Kradzież rzeczy ruchomej o wartości nieprzekraczającej tej kwoty stanowi bowiem, w myśl artykułu 119 Kodeksu Wykroczeń, zwykłe wykroczenie. Przyłapanie na kradzieży towaru powyżej 250 zł to już przestępstwo, obarczone surowszą sankcją (art. 294 §1 Kodeksu Karnego; w tym wypadku sprawcy grozi kara od roku do dziesięciu lat pozbawienia wolności).

Konsekwencje karne nie odstraszają jednak ludzi przed grabieniem sklepów. Dzieci z reguły "polują" na słodycze i zabawki. Niejeden mały złodziej pochodzi z biednej rodziny i jedynie w taki sposób może zdobyć upragnionego snickersa czy inny smakołyk. Część dzieciaków "juma" (gwarowe określenie kradzieży w marketach) dla szpanu, aby zabłysnąć wśród rówieśników. Nieletni wynoszą pod pazuchą najczęściej płyty z muzyką, filmy na DVD oraz gry komputerowe. Niedawno w jednym z płockich hipermarketów dwóch nastolatków wyłudzało od klientów paragony za kupiony alkohol. Wracali do marketu, brali identyczny trunek i wychodzili. Ochronie zaś pokazywali rachunek, z którego wynikało, że towar jest już zapłacony.

Panie najczęściej kradną ze sklepów kosmetyki, zwłaszcza perfumy. Ale nie gardzą też bielizną oraz drobną konfekcją w postaci pasków czy apaszek. Odważniejsze kobiety zakładają w przymierzalniach upatrzone części garderoby pod własne ubranie, po czym usiłują wyjść ze sklepu. Wykorzystują fakt, że w kabinach nie ma kamer. Aby przyłapać złodziejkę, sprzedawca musi dokładnie policzyć liczbę sztuk odzieży zabieranej do przymierzania. Niestety, i to nie pomaga.

Dziewczyna pracująca w luksusowym butiku w galerii "Auchan" w Białymstoku zauważyła na szyi eleganckiej kobiety wychodzącej ze sklepu szal wartości 150 zł, znajdujący się w asortymencie placówki. Klientka ta wcześniej przez długi czas kręciła się przy półkach, lecz niczego nie kupiła. Kiedy ekspedientka grzecznie poprosiła o oddanie szala, kobieta, patrząc jej bezczelnie w oczy, oświadczyła, że kupiła go w innym mieście. Nie było na nim metki, której sprytna złodziejka musiała się gdzieś pozbyć, więc sprzedawczyni nie mogła jej niczego udowodnić. Złodziejka wyszła z szalem przez bramki, nieniepokojona więcej przez nikogo.

Mężczyźni wynoszą ze sklepów alkohol, kawę, papierosy. Kradną także kosmetyki dla panów, generalnie jednak ograniczają się głównie do używek. Właśnie z zawłaszczoną butelką wódki wpadł mężczyzna na bramce jednego z hipermarketów w województwie zachodniopomorskim. Podczas oczekiwania na przyjazd policji poprosił ochronę o możliwość skorzystania z łazienki. Gdy po paru minutach ochroniarze weszli za nim do ubikacji, gościa już nie było. Uciekał kanałem wentylacyjnym, lecz po drodze utknął. Najpierw pracownicy ochrony, potem funkcjonariusze prosili, aby wyszedł dobrowolnie. Uległ dopiero wtedy, gdy policjant obiecał mu dać skradzione pół litra i wolność. Oczywiście mężczyznę zatrzymano, a w toku przesłuchania okazało się, że budował ten market i dlatego wiedział, którędy uciekać.

Do paki za osiem złotych

Hipermarkety, w których wyłożony na półkach towar jest łatwo dostępny, stanowią szczególnie łakomy kąsek dla złodziei. Mimo że najczęściej nie można tam wejść z torbą - szczególnie na cenzurowanym jest taka z podwójnym dnem, wyłożonym specjalną folią aluminiową, aby klipsy na skradzionych przedmiotach nie reagowały na brzęczek przy bramce - to złodzieje znajdą sposób na wszystko. Niektórzy zakładają kradzioną odzież pod swoją własną, inni po prostu zrywają klipsy z ubrań. Tak uczynił 51-latek z Piaseczna. W jednym z centrów handlowych próbował wynieść trzy kurtki o łącznej wartości 359,97 zł. Zniszczył je, odrywając klipsy zabezpieczające przed kradzieżą. Jego poczynania zauważyła ochrona sklepu, która wezwała policję.

Bywa też, że chowa się towar w innym, legalnie nabytym towarze. Tak uczynił pewien mężczyzna w białostockim hipermarkecie Makro. Whisky oraz inne gatunkowe trunki ukrył w pudełkach z tańszym alkoholem. Wpadł na bramce. Będzie ścigany nie za wykroczenie, a za przestępstwo, bo wartość alkoholu, jaki usiłował wynieść, przekraczała 300 zł.

Coraz częściej złodzieje usiłują przechytrzyć obsługę marketów, dokładając do zważonych owoców dodatkowe sztuki lub przekładając metki z ceną z tańszego towaru na droższy. Takie zachowania to próby oszustwa, które bez względu na wartość zawłaszczonej rzeczy ścigane są na mocy kodeksu karnego. Zdarza się, że akt oskarżenia dotyczy kwoty 1,20 zł, kiedy to sprawca przełożył wkłady do długopisu, lub 60 groszy za dodatkowo dołożone pomidory.

Dariusz J. z Piaseczna za takie właśnie szachrajstwo może trafić na osiem lat za kratki. W hipermarkecie planował zakup droższego towaru, postanowił jednak oszukać sklep. Na upatrzony przez siebie artykuł poprzyklejał kody kreskowe tańszego produktu. Chciał w ten sposób zaoszczędzić 8,18 zł. Gdy przekroczył linię kas, został ujęty przez ochronę i przekazany policjantom.

Najciemniej pod latarnią

Sklepy wydają fortunę na zabezpieczenia. W 2007 roku w Polsce była to kwota aż 235 milionów euro. Klientów i pracę kasjera śledzą kamery. Kasy podłączone są do systemu informatycznego, który rejestruje nie tylko godzinę rozpoczęcia i końca pracy kasjera, ale również liczbę obsłużonych klientów oraz zeskanowanych artykułów. Zdarza się, że podejrzani sprzedawcy są badani na wykrywaczach kłamstw. Bo cóż się okazuje? Kradną nie tylko klienci. Na znacznie większe straty narażają sieci handlowe nieuczciwi pracownicy, nierzadko działający w zmowie z innymi osobami.

Gdy nie było klientów, 23-letnia ekspedientka jednego ze sklepów sieci Decathlon (sprzedającego artykuły sportowe) na drogie towary przyklejała metki z najtańszych artykułów. W tym czasie po salonie kręcił się jej mąż. Kiedy wybrany produkt był już "przemetkowany", brał go pod pachę i ruszał w kierunku kasy. Tam siedziała wtajemniczona we wszystko kasjerka. Bez mrugnięcia okiem inkasowała niewielkie sumy za artykuły warte nierzadko kilkadziesiąt razy więcej. Proceder trwał parę lat. Oszustwo zauważyli ochroniarze. O swoich podejrzeniach powiadomili policję - funkcjonariusze przez prawie tydzień analizowali zapisy ze sklepowego monitoringu. Na razie znaleźli dowody przynajmniej na jedno przestępstwo: za towar wart ponad 1000 zł zapłacono złotych polskich... 13!

Kilka lat temu podobna sytuacja miała miejsce w hipermarkecie Geant w Bydgoszczy. Działała tu prawdziwa szajka. Kasjerka razem z grupą znajomych (m.in. pracownikiem urzędu skarbowego) okradała pracodawcę przez pół roku. Kiedy znajomi podchodzili z pełnym wózkiem, podliczała im tylko najtańsze produkty. Aby stojący w kolejce inni klienci tego nie widzieli, wyświetlacz na kasie był zasłaniany paczką papieru toaletowego. Grupa wpadła, kiedy po sprawdzeniu zawartości koszyka i paragonu okazało się, że różnica kwot wynosi niemal 900 zł.

Podobna historia wydarzyła się w Pabianicach. Tamtejszych policjantów wezwano do wydawałoby się standardowej interwencji w hipermarkecie. Jeden z klientów nie zapłacił za wszystkie kupione artykuły. W wózku miał towary za co najmniej 400 zł, a tymczasem rachunek opiewał zaledwie na kilkadziesiąt. Okazało się, że mężczyzna był w zmowie z kasjerką, która wbiła na kasę tylko część zakupów. Oboje zostali zatrzymani.

W tej sprawie policja ustaliła szokujące fakty. Towary wynosili najczęściej członkowie rodziny lub znajomi pracowników. Kasjerki nie liczyły wszystkich zakupów, a wtajemniczeni ochroniarze przymykali na to oko. Aresztowano osiem osób, w tym dwie kasjerki, pracownika jednego z działów w hipermarkecie i czterech ochroniarzy. Szacuje się, że w ciągu prawie pięciu miesięcy ukradli towary o wartości co najmniej kilku tysięcy złotych. W ich mieszkaniach znaleziono wyniesione ze sklepu kosmetyki, artykuły spożywcze, płyty CD oraz odzież.

Ten sam pomysł na dorobienie do niewielkiej wypłaty postanowili wcielić w życie pracownicy zatrudnieni w jednym ze sklepów na warszawskim Powiślu. Kasjerka nabijała na kasę tylko część wyłożonego towaru, resztę przekładała, markując rejestrowanie cen. Ochroniarz udawał, że tego nie widzi. Gdy kierownik placówki zaczął podejrzewać, że czwórka jego pracowników okrada systematycznie sklep, poinformował o wszystkim policję. Zapis kamer monitoringu tylko potwierdził wcześniejsze przypuszczenia. Funkcjonariusze zatrzymali trzy sprzedawczynie i zamieszanego w proceder ochroniarza.

Sposób "na dziecko"

W sklepowych kradzieżach uczestniczą także dzieci zupełnie tego nieświadome. Niedawno w jednym z hipermarketów w Łodzi ochroniarze zatrzymali kobietę z niemowlakiem w wózku, która ukradła artykuły spożywcze za ponad 250 zł. Ukryte między dziecięcymi pieluchami usiłowała je wywieźć za linię kas. Czy stan błogosławiony zwalnia od odpowiedzialności? Raczej nie należy na to liczyć, jednakże 21-letnia mieszkanka Łodzi, znajdująca się w piątym miesiącu ciąży, najpewniej myślała, że kradzież jej się upiecze. Ochroniarze marketu zauważyli ją, gdy nożyczkami usuwała zabezpieczenia z towarów, po czym artykuły chowała do torby. W ten sposób próbowała wynieść trzy damskie torebki, spodnie, głośniki, słuchawki oraz kilka sztuk płyt CD. Przyszła mama została zatrzymana i odpowie za kradzież. Łączna wartość wszystkich towarów, jakie zamierzała zawłaszczyć, wynosiła 308 zł. Jak się szybko okazało, nie był to pierwszy konflikt łodzianki z prawem, w przeszłości miała sprawę o rozbój.

Iście kuriozalna historia zdarzyła się w Warszawie. 35-letnia mieszkanka stolicy usiłowała wynieść pod sukienką ciążową... siedemnastocalowy monitor z komputerem i klawiaturą. Ukryła zestaw pod obszerną suknią na specjalnych szelkach. Ochroniarze sklepu wzięli ją za kobietę w zaawansowanej ciąży. Wpadła przez przypadek. Prawdopodobnie niewiasta "zaczęła rodzić" na linii kas...

Bo byłem głodny

Niektórzy dopuszczają się kradzieży, nie wynosząc towaru w kieszeniach, torbach czy pod ubraniem. Po co im ten stres? Konsumują produkt na miejscu i mają spokój, o ile nie zostaną zauważeni przez ochroniarzy czy kamerę. Wśród złodziei "podjadaczy" szczególnym uznaniem cieszą się owoce, słodycze, wędliny, napoje i piwo w puszkach. Pracownicy marketów spotykali się już z przypadkami, gdy klienci potrafili zjeść na koszt sklepu porządne śniadanie z bułeczką i pachnącą szynką. Niektórzy biorą np. batona, zjadają połowę, a resztę odkładają na półkę. Osoby przyłapane na nielegalnej konsumpcji zwykle wymigują się od kary, bo pracownicy marketu rzadko wzywają policję do tak drobnych incydentów.

Chyba że ktoś nie zna umiaru, jak pewien łodzianin. Przyłapano go w markecie Real na terenie galerii Manufaktura. Schował się między regałami i nieniepokojony przez nikogo popijał piwo za piwem, zakąszając chipsami. Nim ochrona się zorientowała, zdążył już wypić cztery puszki złocistego napoju.

Specjaliści z Tesco obliczyli, że miesięcznie w każdym z 49 marketów tej sieci w Polsce znika w żołądkach złodziei 1,5 tony jedzenia i picia. To ponad 73 tony miesięcznie, czyli aż 882 tony rocznie! Pracownicy z innych sieci handlowych potwierdzają te wyliczenia. Mówią, że wystarczy postać chwilę przy skrzynkach z bananami, winogronami czy orzeszkami na wagę. Klienci traktują je jak stół z darmowymi zakąskami i dożywiają się bez żenady. Czy mają świadomość, że kradną? Nie wiadomo, część z nich może o tym w ogóle nie myśleć, ulegając pokusie sięgnięcia po ulubiony drobny smakołyk.

Polak potrafi

Gdy w 2002 roku w Warszawie otwarto galerię handlową z marketem Carrefour przy ulicy Targowej, na terenie dworca Warszawa Wileńska, niemal w sercu otoczonej złą sławą Pragi Północ, miasto obiegły historie o tym, jak miejscowi złodzieje przeskakiwali przez kasy z kradzionymi komputerami w plecakach. A ochrona nie mogła opuścić sklepu i ścigać złodziei, uciekających w dobrze sobie znane zaułki starej Pragi. Nawet jeśli są to miejskie legendy, świadczą jednak o tym, jak bardzo sklepowe kradzieże, szczególnie te popełniane w wielkich marketach, zadomowiły się w naszej świadomości.

Zygmunt Gołąb

Śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy