Spory o władzę nad internetem
Komitet Senatu USA przegłosował ustawę, która, jak twierdzą jej krytycy, pozwoli prezydentowi na wyłączanie części internetu. Teraz ustawa trafi pod obrady Senatu.
Zwolennicy Protecting Cyberspace as a National Asset Act mówią jednak, że nowe przepisy w rzeczywistości ograniczają władzę prezydenta nad siecią. Obecnie obowiązująca Communications Act z 1934 roku daje bowiem prezydentowi prawo do wyłączenia każdego urządzenia lub stacji komunikacyjnej na wypadek wojny.
Nowe przepisy przewidują, że prezydent ma prawo do podjęcia natychmiastowej akcji w celu ochrony krytycznych części internetu. Wykonując je prezydent może nakazać właścicielom infrastruktury, by w szczególnych sytuacjach podjęli konkretne działania w celu obrony sieci przed cyberatakiem. Ma on też prawo ogłosić, trwający maksymalnie 120 dni stan cyberzagrożenia. Przedłużenie tego stanu będzie możliwe jedynie za zgodą parlamentu.
Krytycy twierdzą jednak, że nowe przepisy bardziej zaszkodzą niż pomogą. Zwracają uwagę na fakt, że rynek zabezpieczeń najlepiej rozwija się bez interwencji państwa, dzięki konkurencyjności i rosnącym wymaganiom. Aż 24 organizacje walczące o wolności obywatelskie skierowały do Senatu list, w którym zauważają, że ustawa przewiduje powołanie Narodowego Centrum Cyberbezpieczeństwa i Komunikacji, daje mu dużą władzę nad krytyczną infrastrukturą, ale nie definiuje, które części krytycznej infrastruktury podlegają tej władzy.
Natomiast bez zdefiniowania krytycznej infrastruktury istnieje obawa, ze urzędnicy zyskają władzę nad elementami internetu, które są codziennie używane przez Amerykanów do korzystania z prawa do swobodnej wypowiedzi i dostępu do informacji. Potrzebne jest wprowadzenie zmian, które dadzą gwarancję, że cyberbezpieczeństwo nie będzie sprzeczne z wolnością słowa, prywatnością i innymi wolnościami obywatelskimi - apelują autorzy listu.
Mariusz Błoński