Zamieszanie z Lotusem trwa
Osoby, które dopiero co zaczynają interesować się Formułą 1 mają prawo czuć się lekko zmieszani. Na liście startowej zawsze bowiem przewijają się dwie nazwy zespołów: Lotus i Lotus Renault. I choć dla wielu taki stan rzeczy jest dość mylący, dziwny układ nazw nadal będzie obowiązywał.
Osoby, które dopiero co zaczynają interesować się Formułą 1 mają prawo czuć się lekko zmieszani. Na liście startowej zawsze bowiem przewijają się dwie nazwy zespołów: Lotus i Lotus Renault. I choć dla wielu taki stan rzeczy jest dość mylący, dziwny układ nazw nadal będzie obowiązywał.
Jak to słusznie ktoś niedawno stwierdził, co by nie mówić o tegorocznym sezonie F1, to na końcu dnia zawsze będzie zwycięzca i zawsze będą przegrani. W trwającym sporze pomiędzy dwoma Lotusami pozostanie jednak remis...
Wszystko zaczęło się od tego, kiedy to kilka lat temu Group Lotus przerejestrowało swoją nazwę dla pewnego malajskiego zespołu. Ci z kolei okazali się na tyle obrotni, że z biegiem czasu nabyli oni nazwę Team Lotus od trzeciego podmiotu. Cała sprawa nie spodobała się Group Lotus, które najpierw zerwało współpracę z ekipą z Malezji, a później sami zawarli porozumienie z Renault, które dość paradoksalnie wspiera także Team Lotus.
Dziś co niektórzy fani Formuły 1 odróżniają oba zespoły tylko po nazwiskach kierowców. W Lotus Renault jeździ bowiem Nick Heidfeld oraz Witalij Pietrow. Z kolei w Team Lotus - Jarno Trulli i Heikki Kovalainen. Zamieszanie było dla pewnych osób na tyle poważne, że całą sprawę postanowiono skierować do sądu. Ten co prawda przyznał, że prawowitym właścicielem nazwy jest Team Lotus, który w przeszłości nabył do niej prawa, jednak zachował się niewłaściwie wobec kilku punktów umowy z Group Lotus.
Wniosek końcowy padł zatem taki, że Team Lotus ma wciąż prawo do korzystania ze swojej nazwy, a Group Lotus będzie miało do niej prawa zarówno w F1, jak i poza nim. Werdykt oczywiście nijak nie rozwiązał sporu, jako że w kolejnych edycjach GP wciąż będziemy oglądali dwa zespoły o niemal identycznej nazwie.
Całość sytuacji wydaje się na tyle absurdalna, że najprawdopodobniej to tylko kwestia czasu aż któraś ze stron odwoła się od decyzji sądu. A wtedy wszystko zacznie się od nowa...