Fiat 125p: Sanitarny Kant

Od 1972 roku Fiat sukcesywnie zastępował paliwożerne Warszawy. Ambulans ze zbiorów Muzeum Ratownictwa /INTERIA.PL
Reklama

Przez prawie trzy dekady był podstawą taboru pogotowia ratunkowego. Ostatnią deską ratunku zarówno w wielkich miastach jak i na dalekiej prowizji. Idea „przychodni na kółkach” była realizowana właśnie przy pomocy sanitarnych 125p.

Wraz z podjęciem w 1968 roku licencyjnej produkcji Polskiego Fiata 125p stało się jasne, że przestarzała i droga w produkcji FSO Warszawa będzie musiała przejść do lamusa. Sanitarka też... co stawiało duży znak zapytania nad zaspokojeniem potrzeb transportowych służby zdrowia. Czy skupić na konstrukcjach zagranicznych (np. sprawdzonych wcześniej Skodach) czy opracować własny ambulans. PF 125p był konstrukcją nowoczesną ale w wersji sedan, szybko podjęto decyzję o opracowaniu rodzimej wersji Kombi, która byłaby bazą do opracowania sanitarki. Ten model wszedł do produkcji w 1972 roku i od tego czasu sukcesywnie zastępował paliwożerne Warszawy.

Reklama

Nazywany szumnie ambulansem

Z sanitarnymi Fiatami wiąże się wiele wspomnień starszych stażem pracowników pogotowia. O swoich przeżyciach opowiada pielęgniarz z wrocławskiej stacji pogotowia ratunkowego - Tadeusz Szumiński.

"Zacząłem jeździć na zespole pediatrycznym. Traktowałem wyjazdy 125p, nazywanym szumnie ambulansem, raczej jako konieczność. Może odrobiny przygody, szumiące dwa kręcące się koguty... po włączeniu syreny już nic nie było słychać. Koszmarem było przewożenie pacjenta z osobą towarzyszącą."

"Kiedy opiekun dziecka, jechał w karetce dla mnie po prostu nie było miejsca. Najwygodniejszym miejscem do siedzenia były nosze, kiedy skulony musiałem dotrwać drogę do szpitala. Gorzej jeśli dziecko musiało leżeć na noszach, wtedy upchany jak śledź w beczce jechałem w możliwej wolnej przestrzeni."

Ciasnota

To, co utkwiło w pamięci załóg pracujących w sanitarnych Fiatach to... ciasnota. Bazą bowiem była wersja kombi, co prawda ciut dłuższa od sedana, ale niewiele. Do tego niski dach, który niekiedy uniemożliwiał sprawne podanie pacjentowi kroplówki! Od cywilnej wersji sanitarki różniła się z zewnątrz wywietrznikiem w tylnej części dachu. Do tego piaskowane do połowy szyby przedziału medycznego (podobnie jak w Warszawach i Nysach). Na dachu pojawiła się lampa Elektra LB-3, zastąpiona w kolejnych modernizacjach LBS-5. W latach 80-tych pojawiła się najbardziej znana metalowa belka z dwoma LBS-5 po bokach i sygnałami Belma pośrodku.

Wewnątrz znajdowała się łatwo zmywalna tapicerka ze skaju w kolorze jasnoniebieskim albo jasnozielonym. Za fotelem kierowcy umieszczono szyny dla noszy, a po prawej małe siedzisko dla personelu. Na słupku nad noszami dodano stelaż do montażu małej butli z tlenem (de facto był to wieszak na gaśnicę...). Pod noszami umieszczono schowek na koło zapasowe. Na konsoli środkowej pojawił się przełącznik z namalowanym kogutem i klaksonem (zdarzały się też osobne przełączniki) oraz pomarańczową lampkę sygnalizującą załączenie. Na półce pod schowkiem montowano radiostację Radmor, a w latach 80-tych popularne "murzynki" z wyświetlaczem cyfrowym. Wyposażenie medyczne jeśli się pojawiało było przewożone w torbach: lekarska, do tlenoterapii, szyby Kramera wrzucone gdzieś luzem. Oczywiście podstawą był... koc do przykrycia pacjenta, lub też służący do przeniesienia go na nosze.   

Weselna karetka

Nie zawsze udawało się odebrać dla WKTS-u sanitarki z przydziału. Często jedynym wyborem stawały się zwykłe kombi, albo inaczej hucznie nazywane sanitarkami LO - lecznictwa otwartego. Pojazd nie miał ani specjalnej tapicerki, ani też piaskowanych szyb. Nie miał też noszy ani sygnalizacji świetlno-dźwiękowej. Mimo to była to ulubiona przez kierowców sanitarka. Auto miało fabrycznie składaną kanapę. Stosowane aluminiowe nosze tzw. typ Wrocław również można było złożyć.

Do tego opracowano składane szyny pod nosze i tym samym w razie potrzeby transportu pacjenta w pozycji leżącej taki zestaw można było szybko rozłożyć. Stanowiło to niezwykły dla kierowcy komfort, ponieważ w fabrycznej sanitarce nie było możliwości przesunięcia fotela, tutaj przy złożonej kanapie miejsca było dużo. Takie karetki nazywano pieszczotliwie "weselnymi". Wyposażenie dodatkowe pochodziło zazwyczaj z demontażu starszych Fiatów wycofanych już ze służby. Pasy i oznaczenia również malowano w kolumnach.

Milicyjne kombi

Oprócz sanitarek Kombi było wykorzystywane również przez Milicję Obywatelską. Pojazdy tego typu trafiały do wydziałów ruchu drogowego MO, gdzie jeździły np. w tzw. "zespołach wypadkowych". W bagażniku był przewożony sprzęt do zabezpieczenia miejsca wypadku, oraz jego dokumentacji. Fiaty trafiały też do wydziałów kryminalistyki, a nawet służyły do przewozu służbowych psów. 

Kanciaste 125p znalazły swoje miejsce też w jednostkach straży pożarnej. W latach 80-tych na bazie tych pojazdów pojawiły się pierwsze pojazdy ratownictwa techniczni czego i drogowego. Z tylnej części pojazdu wyrzucano kanapę i na jej miejsce montowano ciężki zestaw hydrauliczny wraz nożycami do rozcinania samochodów. Oczywiście ze względu na wagę ledwo dawał radę. Kombi były też po prostu samochodami operacyjnymi i kwatermistrzowskimi na potrzeby poszczególnych komend.

Drugie życie u badylarza

Fiaty po wycofaniu z pierwszej linii w pogotowiu, były przekazywane do obsługi szpitali, przychodni i prac gospodarczych. Ściągano im "koguty", niebieskie krzyże zastępowały żółte. Tak musiały dosłużyć do "emerytury". Chociaż ich stan techniczny często nie pozwalał na normalną i codzienną eksploatację były hitem sprzedaży na przetargach organizowanych przez Kolumny Transportu Sanitarnego. Dla raczkującego na przełomie lat 80/90-tych polskiego "small-biznesu" nie było nic lepszego na rynku. Generalnie nic innego nie było na rynku! Tani polski samochód kombi jeszcze przez wiele lat mógł przecież dzielnie służyć w małym sklepie czy tzw. badylarza przewożąc skrzynki z owocami na plac targowy.

O autorze

Łukasz Pieniążek jest inicjatorem powstania i współzałożycielem Muzeum Ratownictwa w Krakowie. Absolwent Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Artykułem o historii reanimacyjnej Nysy rozpoczyna serię swoich tekstów, które co tydzień pojawiać będą się w serwisie Menway.interia.pl. 


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy