Wojny lodziarzy w Glasgow - konflikt śmieszny tylko z nazwy

Sześciu zabitych, dwadzieścia lat sądowych batalii i jedyna taka w historii walka o strefę wpływów między... lodziarzami. Konflikt, do którego doszło w latach 80., nie dotyczył jednak letniego przysmaku, a o wiele poważniejszych używek.

Wbrew pozorom lodziarze w Glasgow nie handlowali tylko lodami...
Wbrew pozorom lodziarze w Glasgow nie handlowali tylko lodami...materiały prasowe

Ponad trzy dekady temu dilerzy narkotyków działający w dzielnicy East End największego szkockiego miasta, Glasgow, wpadli na jedyny w swoim rodzaju pomysł. Pod przykrywką sprzedaży lodów ze specjalnych vanów - koniecznie odgrywających wpadającą w ucho melodyjkę - dystrybuowali oni wszystkim zainteresowanym substancje odurzające.

W teorii była to genialna koncepcja, pozwalająca dostać się nawet w miejsca, w których "dilerka" zostałaby od razu wykryta. Handlarze nie przewidzieli jednak tego, że to rozwiązanie może zostać skopiowane przez inne gangi trudniące się obrotem nielegalnymi środkami.

Efekt? Regularne wojny między grupami przestępczymi o terytorium, na którym "lodziarze" mogli bez przeszkód sprzedawać narkotyki. Prasa odnotowywała nawet tak skrajne, wcale nie pojedyncze przypadki, jak ostrzelanie furgonetek ze strzelb i broni maszynowej. Jak się okazało, było to zaledwie preludium do o wiele poważniejszych ataków na konkurencję.

Przez długi czas opinia publiczna myślała, że na śmierć i życie wojują ze sobą prawdziwi sprzedawcy lodów. Lokalne siły policyjne regionu Strathclyde, które nie mogły poradzić sobie z tym problemem, uzyskały nawet przydomek służb kurantowych. Nazwa ta wzięła się od melodii wygrywanych przez furgonetki rozwożące narkotyki i - dla uniknięcia podejrzeń - lody.

Z takich pojazdów korzystały gangi narkotykowe w Glasgow
Z takich pojazdów korzystały gangi narkotykowe w Glasgowmateriały prasowe

Media i lokalna społeczność potraktowała tę sprawę poważnie dopiero wtedy, gdy 16 kwietnia 1984 roku w wyniku celowo wznieconego pożaru zginęło sześć osób.

Osiemnastoletni Andrew Doyle, dostawca lodów z zaangażowanej w przestępczy proceder firmy Marchetti, odmówił sprzedaży narkotyków w czasie objazdu swojej trasy. Jego sprzeciw próbowano stłamsić strzelając do niego przez przednią szybę vana.

Ta próba wymuszenia współpracy nie poskutkowała, dlatego pracodawcy Doyle'a dopuścili się kolejnego aktu zastraszenia. Nocą podpalono drzwi do mieszkania Andrew i jego rodziny. W tym czasie przebywała u nich trójka gości. Płomienie szybko ogarnęły cały dom. Pogrążeni w śnie domownicy nie mieli żadnych szans. Najmłodsza z ofiar, która nawet nie była celem ataku, miała osiemnaście miesięcy...

Podpalenie domu Doyle'ów miało być szantażem. Skończyło się na śmierci sześciu osób
Podpalenie domu Doyle'ów miało być szantażem. Skończyło się na śmierci sześciu osóbmateriały prasowe

Policja w ciągu kilku następnych miesięcy dokonała serii aresztowań. Zarzuty postawiono sześciu osobom, z których cztery oskarżono o serię przestępstw związanych z tak zwanymi "Wojnami lodziarzy". Thomas Campbell i Joe Steele, którzy rzekomo stali za podpaleniem domu Andrew Doyle'a zostali skazani na dożywocie. Dlaczego rzekomo?

Ich proces stał się trwającą dwadzieścia lat sądową batalią, która według słów adwokata Campbella, Aamera Anwara, była "czasem głodówek, poniżania, bicia w więzieniach, nacisków na tle politycznym i niekończących się przepychanek w sądach". Skazani od początku odbywania kary próbowali dowieść, że są niewinni. Co ciekawe, William Love, który kilka lat wcześniej był świadkiem w ich sprawie i zeznawał przeciwko nim na początku lat 90., przyznał, że kłamał mimo składanej przysięgi.

Joe Steele po tej deklaracji, którą opublikowano nawet w książce "Frightners", aż kilkakrotnie uciekał z więzienia. Jednakże nie szukał on wolności, a zainteresowania mediów swoją sprawą. Dość skutecznie uczynił to... przyklejając się w ramach protestu do balustrady Pałacu Buckingham. Jego partner w tym czasie uciekł się do takich metod, jak strajk głodowy i odmawianie obcinania włosów. Zdarzenia te doprowadziły do serii apelacji.

Ostatecznie dopiero w 2004 r. sąd uchylił zarzuty wobec dwójki mężczyzn, tłumacząc, że stali się oni ofiarami pomyłki rozprawy z 1984 roku. Przez dwadzieścia lat nie znaleziono jednak żadnych dowodów, które mogłyby posłużyć do oskarżenia faktycznych sprawców pożaru z czasów "wojen lodziarzy". Tych zresztą też przestano szukać.

- Nie ma miejsca na radość czy szczęście. W tej sprawie przegrali wszyscy. Rodzina Doyle nie żyje, a my straciliśmy dwadzieścia lat młodości - podsumował dwie dekady batalii Thomas Campbell, który w sądzie nie chciał mówić o jakiejkolwiek sprawiedliwości...

Thomas Campbell i Joe Steele w chwili odzyskania wolności po dwudziestu latach sądowych utarczek
Thomas Campbell i Joe Steele w chwili odzyskania wolności po dwudziestu latach sądowych utarczekmateriały prasowe
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas