Czarne owce
Za swoje poglądy byli wyrzucani z wojska, szykanowani, a nawet więzieni. Taką cenę płacili żołnierze - przeciwnicy stanu wojennego.
Myślał jak oni
Był wówczas młodym człowiekiem. "Miałem dwadzieścia kilka lat. Kierowały mną przede wszystkim emocje. I to, co wyniosłem z domu", wspomina po 30 latach Niepsuj. W domu zawsze obowiązywały tradycje patriotyczne. Jeden dziadek był w Polskiej Organizacji Wojskowej, drugi w Legionach. Dlatego też solidaryzował się z żołnierzami, którzy zaczęli przychodzić do jednostki na początku lat osiemdziesiątych. Wielu z nich współpracowało wcześniej z Solidarnością. Myślał podobnie jak oni. Tolerował przynoszenie do jednostki ulotek, bo sam był ich pierwszym czytelnikiem. Kiedy z prześcieradła zrobili biało-czerwoną flagę, na której umieścili napis "Solidarność Żołnierska" oraz symbol Polski Walczącej, uznał, że tak ostentacyjna manifestacja może im tylko zaszkodzić. Schował więc flagę w sejfie.
Chcieli przestraszyć
Niepsuj dostał nowy przydział do Gubina. Daleko od domu w Strzegomiu. Żona była w ósmym miesiącu ciąży. Niepokoił się, bo rok wcześniej zaraz po urodzeniu umarła im córeczka. - Wybór Gubina nie był przypadkowy - opowiada chorąży. - Najpewniej byłem już wtedy od jakiegoś czasu namierzany. Chcieli mnie przenieść na inny, nieznany mi grunt i przy okazji postraszyć.
Gdy do jednostki dotarła wiadomość o pacyfikacji kopalni Wujek i ofiarach śmiertelnych wśród górników, Niepsuj nie wytrzymał. Żołnierzom w batalionie rezerwowym rozdał przechowywane w sejfie ulotki i dołączył do nich list do Wojciecha Jaruzelskiego, w którym między innymi krytykował generała za to, że wysłał wojsko przeciwko narodowi.
Zaczęła się karuzela aresztów śledczych. Najpierw w Zielonej Górze, potem we Wronkach, Sieradzu, Kaliszu, Wrocławiu i Strzelinie. Spotykał tam podobnych do siebie opozycjonistów, więźniów politycznych skazanych tak jak on za naruszenie dekretu o stanie wojennym. Pamięta, że było wśród nich również trzech żołnierzy. Szeregowy służby zasadniczej z Dąbia Lubuskiego, podchorąży z okolic Leszna i jakiś żołnierz z 6 Dywizji Powietrznodesantowej.
Zanim najbliżsi dowiedzieli się, że został aresztowany, szukali go przez kilka dni. W styczniu 1982 roku chorąży został osądzony w trybie doraźnym. Skazano go na trzy lata więzienia, zdegradowano i pozbawiono praw publicznych. Prokurator wniósł apelację i Izba Wojskowa Sądu Najwyższego podwyższyła wyrok do 4,5 roku. Wyszedł na wolność po 15 miesiącach.
"Postąpiłem słusznie"
W 1991 roku Prokuratura Generalna skierowała wniosek o rewizję nadzwyczajną w jego sprawie, jednak Izba Wojskowa Sądu Najwyższego odrzuciła go ze względów proceduralnych. W końcu sąd wojskowy uchylił obydwa wyroki na Niepsuja i uznał go za niewinnego. Dziś, po 30 latach od tamtych wydarzeń, nadal uważa, że postąpił wówczas słusznie. - Gdybym miał więcej doświadczenia, to nie dałbym się tak łatwo zatrzymać. Uciekłbym do podziemia i dalej prowadził działalność.
Kiedy w 1980 roku w kraju wybuchły strajki, porucznik Bogdan Klimorowski nawiązał potajemnie kontakty z Solidarnością w zakładzie, w którym pracowała jego żona. Przynosił do koszar podziemne ulotki i pisma. Skutek był piorunujący. Kilkunastu żołnierzy z porucznikiem na czele złożyło legitymacje partyjne. W jednostce zawrzało. Początkowo próbowano go "wychowywać", sprowadzić ponownie na właściwą drogę ideologiczną, którą powinien kroczyć oficer. Potem zaczęto straszyć, że zostanie przeniesiony do najbardziej zapyziałego garnizonu w Polsce, zamknięty, a może nawet wywieziony w nieznane.
Sąd niejednomyślnie, stosunkiem głosów trzy do dwóch, wystąpił o zdegradowanie oficera do stopnia szeregowego. Klimorowski został zwolniony z wojska na kilkanaście dni przed wprowadzeniem stanu wojennego. Odpowiedź na pismo o przywrócenie mu stopnia oficerskiego otrzymał od generała Jaruzelskiego dopiero w 1989 roku. Decyzja była pozytywna.
Słowa na cztery litery
"Rok 1982, trwa stan wojenny, korytarz naszej kompanii jest oblepiony propagandowymi plakatami. Któryś z żołnierzy powypisywał na nich niecenzuralne słowa. Słowa były malutkie i z daleka niedostrzegalne, a jedno, to, które powinno się pisać przez "ch", żartowniś napisał przez "h". Mój kolega, który jako pierwszy spostrzegł napisy, doszedł do wniosku, że trzeba poprawić błąd. I dopisał do każdego słowa brakujące "c". Gdy profanacja plakatów wyszła na jaw, nasz dowódca dał nam oficerskie słowo honoru, że nie wyciągnie konsekwencji wobec winowajcy. Prawdziwy winowajca pozostał w ukryciu, przyznał się zaś mój kolega, miłośnik ortografii. Wtedy widziałem go po raz ostatni. Nas porozsyłano po różnych jednostkach, a on, jak się dowiedziałem po jakimś czasie, został skazany na rok więzienia".
W aktach IPN znajduje się pismo z 21 października 1982 roku, wystosowane przez dyrektora departamentu V Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie pułkownika Józefa Sasina do zastępców komendantów wojewódzkich MO, w którym nakazuje on między innymi: "do 23 października 1982 roku wytypować osoby rekrutujące się głównie z dużych zakładów pracy, podejrzane o inspirowanie i organizowanie strajków oraz zajść ulicznych, a nie nadające się (z braku dowodów) do internowania lub zatrzymania". Na tej podstawie departament III MSW sporządził wykaz osób wytypowanych do odbycia zasadniczej służby wojskowej lub ćwiczeń wojskowych.
Pożegnanie z wojskiem
Wojsko wypracowało z jednej strony skuteczny, a z drugiej perfidny sposób postępowania w takich sytuacjach. Oficjalnie żołnierzy zawodowych za poglądy nie zwalniano. Czekano, aż oficer czy podoficer się potknie, co w przypadku osób, które nie chciały wykonywać swoich obowiązków i były zdeterminowane, by odejść z wojska za wszelką cenę, nie trwało zbyt długo. Wówczas sądy honorowe występowały z wnioskiem o odebranie żołnierzowi stopnia wojskowego i dopiero wtedy, jako szeregowego, wydalano delikwenta ze służby.
Włodzimierz Kaleta
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.