Polskie Leopardy. Pancerniacy walczą bez kompleksów
Polscy żołnierze nie czują już kompleksów ćwicząc wspólnie z sojusznikami. Dorównują im nie tylko wyszkoleniem, ale także zaawansowaniem technicznym sprzętu, na jakim ćwiczą.
Jeszcze dekadę temu przyjazd na polski poligon pododdziałów innych armii NATO wzbudzał niemałą sensację. Widok opancerzonych i dobrze uzbrojonych hummerów przy naszych tarpanach wpędzał nas w kompleksy. Różnice w wyposażeniu indywidualnym również nie napawały optymizmem. Nic dziwnego, że polscy żołnierze przy kolegach z innych armii sojuszu czuli się czasami jak ubodzy krewni.
To już przeszłość. Gdy 27 października 2015 roku na poligon żagański zaczęli przyjeżdżać żołnierze amerykańscy z grupy zadaniowej stworzonej na potrzeby Heavy Detachment, na nikim nie zrobiło to szczególnego wrażenia. Nawet to, że po raz pierwszy na tym terenie pojawiły się legendarne czołgi Abrams M1, samobieżne haubice M109 Paladin kalibru 155 mm, gąsienicowe bojowe wozy piechoty M2 i M3 Bradley oraz wiele niespotykanych tutaj wcześniej wozów dowodzenia i zabezpieczenia technicznego.
I trudno się dziwić, wszak dla 10 Brygady Kawalerii Pancernej, która do połowy grudnia będzie dla Amerykanów partnerami w szkoleniu, rozpoczęły się kolejne zajęcia w międzynarodowym towarzystwie. W tym roku trenowali już wspólnie z żołnierzami z Niemiec, Wielkiej Brytanii, Belgii, Czech i Holandii. Procedury sojuszniczej współpracy mają więc opanowane do perfekcji.
Nie bez powodu ppłk Paweł Michalski, dowódca 1 Batalionu Czołgów 10 Brygady, latem tego roku podczas kolejnego dnia ćwiczeń szpicy NATO na poligonie koło Świętoszowa powiedział, że jego pododdziały osiągnęły już taki profesjonalizm, że nie muszą się w szczególny sposób przygotowywać do zadań sojuszniczych.
- Wystarczy, że się dowiemy, gdzie mamy jechać, abyśmy mogli pobrać odpowiednie mapy terenu, i już jesteśmy gotowi. Z całą resztą poradzimy sobie bez najmniejszego problemu - mówi.
Pancerna pięść - Abramsy i Leopardy na poligonie
Żołnierze 10 Brygady Kawalerii Pancernej doskonalą swoje umiejętności w polu ramię w ramię z czołgistami z 3 Dywizji Piechoty. Po załadowaniu amunicji na ścieżkach strzelnicy bojowej czołgów, co kilka minut pojawiały się kilkudziesięciotonowe maszyny M1 Abrams. Tuż po nich swoje ogniowe przygotowanie ćwiczyły załogi gąsienicowych bojowych wozów piechoty Bradley. Jednocześnie zachodnią flankę zabezpieczały świętoszowskie Leopardy, prowadząc ćwiczenia w obserwacji. Dla pancerniaków ze Świętoszowa to nie pierwsza sposobność szkolenia się w międzynarodowym składzie, bowiem mają oni za sobą praktyczne współdziałania z żołnierzami z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Holandii, czy Czech.
Leopardy kontra abramsy
Przy pasie taktycznym obok tzw. wzgórza prezydenckiego na świętoszowskim poligonie trwa pokaz statyczny sprzętu biorącego udział w polsko-amerykańskim szkoleniu. Stoją tam m.in. dwa czołgi - Leopard 2A4 i Abrams M1. Przed wozami ich załogi. Polską dowodzi ppor. Jakub Słobodzian z 3 Kompanii Czołgów.
- Kompleksy? Jakie kompleksy? - moje pytanie wyraźnie dziwi młodego oficera. - Czołgi nasze i amerykańskie są podobne. Jest jednak kilka rzeczy, które są w abramsach, a nie ma ich w leopardach, ale niektóre rozwiązania my mamy w swoich wozach, a Amerykanie nie. Różnice mogą być tylko w wyszkoleniu załóg. Ale czy tak jest faktycznie, to się dopiero okaże podczas kolejnych zajęć - wyjaśnia dowódca plutonu.
Kilkadziesiąt minut wcześniej odbyło się pierwsze szkolenie polskich i amerykańskich pancerniaków. Plutony por. Michała Wicika i por. Kena Granta ćwiczyły współdziałanie w boju. Wozy z obronnych działań opóźniających przechodziły do natarcia i na sygnał się wycofywały. Zdaniem fachowców, dowódcy plutonów z Polski i Stanów Zjednoczonych potrafili dobrze kierować pododdziałami. W trudnym terenie czołgi poruszały się w jednej linii, a wycofujące załogi potrafiły dobrze się nawzajem ubezpieczać. I nikt nie wspomniał o jakiejkolwiek różnicy w wyszkoleniu.
Oba typy czołgów mają takie same armaty i zbliżony rodzaj opancerzenia. Potrafią się poruszać z taką samą prędkością. "Z dotychczasowych obserwacji wiem, że wyszkolenie naszych i waszych czołgistów jest na podobnym poziomie. Możemy więc mówić o bardzo dobrym partnerstwie podczas zajęć", ocenił kpt. Colin Baggs, dowódca amerykańskiej kompanii czołgów, z daleka obserwujący manewry żołnierzy armii. Jedyne, co zdziwiło kapitana, to trudny piaszczysty teren poligonu w okolicach Świętoszowa, gdzie przyszło im ćwiczyć.
Ruszają zwiadowcy
Gdy na pasie taktycznym trenowali czołgiści, kilka kilometrów dalej na strzelnicy bojowej czołgów swoje zajęcia prowadziły plutony rozpoznawcze. Działania taktyczne połączono ze strzelaniem ostrą amunicją. Oficerowie prowadzący zajęcia, ppor. Zenon Małycha, dowódca plutonu rozpoznawczego 1 Batalionu Czołgów, oraz por. Eryk Dever, dowódca plutonu rozpoznawczego armii USA, scenariusz szkolenia oparli na epizodzie, który wiele razy zaobserwowano na misji w Afganistanie.
- Patrolujemy drogę. W newralgicznych miejscach wystawiamy posterunki obserwacyjne. W pewnym momencie jeden z nich zostaje zaatakowany. Wzywamy wsparcie. Na pomoc ruszają opancerzone hummery, które w kontakcie z przeciwnikiem otwierają ogień - wyjaśnia polski oficer.
Zanim na strzelnicę wjadą uzbrojone pojazdy terenowe, pierwszego wsparcia udziela atakowanym para snajperska. Dwóch specjalistów precyzyjnego strzelania, brnąc przez piach, zajmuje miejsce w niewielkim wgłębieniu terenu. Po zlustrowaniu otoczenia, pojedynczymi strzałami eliminują ważnych strzelców przeciwnika. Impet ataku wrogich sił na chwilę zostaje powstrzymany.
Gdy ustaje ogień snajperski, z lasu wyjeżdżają dwa terenowe humvee. Pokonują sprawnie głębokie koleiny, po czym ustawiają się w dwóch miejscach strzelnicy. Ganerzy lufami kaemów uważnie omiatają z wieżyczek horyzont. W wozach siedzą ukryci amerykańscy i polscy zwiadowcy. Nagle słychać głośne serie. Wiele setek metrów dalej tarcze imitujące żołnierzy przeciwnika opadają jedna po drugiej...
Sprawdzeni w boju
Gdy tylko zwiadowcy zakończyli zajęcia, na strzelnicę wjechały ciężkie samobieżne haubice M109 Paladin kalibru 155 mm. Ich załogi ćwiczą tego dnia bez udziału polskich artylerzystów. Nieodzowna jest jednak nasza obsługa strzelnicy. W terenie musi się ukazać wiele tarcz. Ktoś musi zliczyć trafienia w cele. A zliczać jest co, bo Amerykanie prowadzą zmasowany ogień z pokładowych wukaemów kalibru 12,7 mm.
Na żagańskim poligonie widać więzi między żołnierzami z Polski i USA powstałe na misjach w Iraku i Afganistanie. Epizody z tych wspólnych wojennych działań pod flagą NATO są inspiracją do prowadzenia obecnych ćwiczeń. Zniknęła tak przeszkadzająca kiedyś bariera językowa.
Dobre porozumienie ułatwia również fakt, że nasi dowódcy - nawet najniższych szczebli - doskonale poznali procedury NATO. Żołnierze z USA nie muszą im już wszystkiego wyjaśniać i tłumaczyć od podstaw. Do zaplanowania działań wystarczy zazwyczaj krótka rozmowa. Co ważne, w trakcie szkolenia Amerykanie wcale nie próbują występować w roli nauczycieli. Wręcz odwrotnie, często po uzgodnieniach przyjmują nasze procedury i nasz system działania, uznając go w danym momencie za lepszy.
Z Georgii do Świętoszowa
Szkolenie amerykańskich żołnierzy na poligonie żagańskim jest elementem prowadzonej przez rząd USA operacji "Atlantic Resolve", polegającej na wzmacnianiu wschodniej flanki NATO. Do Trzebienia przybyło ponad 200 przedstawicieli US Army. Oprócz kompanii czołgów w zajęciach poligonowych biorą udział bateria artylerii samobieżnej, plutony zmechanizowany i rozpoznawczy. Wszystkie pododdziały wywodzą się z 3 Batalionu 69 Pułku Pancernego 1 Brygady Pancernej 3 Dywizji Piechoty Wojsk Lądowych USA. Na co dzień jednostka stacjonuje w południowo-wschodniej części stanu Georgia w bazie Fort Stewart, położonej niedaleko Savannah.
W zajęciach ich partnerami są żołnierze podobnych pododdziałów z 10 Brygady Kawalerii Pancernej, głównie z jej 1 Batalionu Czołgów. Wspólne treningi opierają się na współpracy małych pododdziałów - załóg, sekcji, drużyn i plutonów. Odbywają się ćwiczenia taktyczne oraz strzelania z broni indywidualnej, granatników i broni pokładowej, ale także tej dużego kalibru. Zajęcia ogniowe prowadzą załogi naszych leopardów i amerykańskich abramsów, a także obsługi samobieżnych haubic M109 Paladin i polskich goździków.
Szkolenie w Żaganiu jest dla żołnierzy amerykańskich sprawdzianem. W trakcie pobytu załogi, sekcje, drużyny przejdą certyfikację swoich umiejętności. Intensywne zajęcia odbywają się nie tylko w dzień, ale i w nocy. Z tego względu ważne stają się warunki socjalne podczas pobytu. Okazuje się jednak, że ani przed przyjazdem, ani w trakcie rozlokowywania sojusznicy zza oceanu nie mieli żadnych dodatkowych próśb czy wymagań. Nasza baza poligonowa jest już dobrze przygotowana na przyjmowanie żołnierzy każdej armii świata.
Wyżywienie zapewnia Amerykanom miejscowy wojskowy oddział gospodarczy. W stołówce obozowiska są serwowane dania kuchni polskiej.
- Przyzwyczaili się do naszego menu. Wiele razy słyszałem, że najbardziej smakuje im nasza kiełbasa - mówi kpt. Sebastian Krajnik, oficer łącznikowy między wojskiem amerykańskim i dowództwem 10 Brygady.
Podczas szkolenia jest również czas na rozmowy, poznawanie siebie, a także wzajemnego wyposażenia bojowego. Już po kilku dniach na rękawach mundurów żołnierzy USA można było zobaczyć naszywki z biało-czerwoną flagą i emblematami rodzajów wojsk polskich partnerów. To bez wątpienia dowód szacunku i uznania. Zaakcentowanie przyjaźni i docenienie profesjonalizmu naszych żołnierzy.
Goście z armii amerykańskiej starają się również poznać nasz kraj, jego historię, kulturę i zabytki. W czasie weekendów organizują wycieczki. Zwiedzali już Żagań i Wrocław. Podczas naszego święta 11 listopada wielu żołnierzy amerykańskich wzięło udział w Biegu Niepodległości ulicami Żagania.
Bogusław Politowski