Witkacy - "żołnierz małowartościowy"
Gdy w 1920 roku doszło do starcia z bolszewikami, Stanisław Ignacy Witkiewicz włożył mundur porucznika Wojska Polskiego.
Pierwsze dwa powojenne lata Witkacy spędził na intensywnej pracy twórczej. W curriculum vitae przeznaczonym dla polskich władz wojskowych napisał: "W styczniu miałem z Zamoyskim i Niesiołowskim wystawę w Krakowie, poczem, aby starać się o wydanie mojej książki i urządzić wystawę Formistów, pojechałem do Warszawy, gdzie z powodu konieczności robienia korekty na miejscu zostałem do końca kwietnia 1919 roku. Następnie wróciłem do Zakopanego, gdzie pozostawałem całe lato, zajmując się malarstwem i literaturą. W tym czasie zacząłem pisać sztuki sceniczne, których od 1918 roku do obecnej chwili napisałem 13".
Ojczyzna w potrzebie
Ale nawet pochłonięty sprawami artystycznymi dostrzegać musiał dramatyczną dla kraju sytuację polityczno-militarną. W czerwcu 1920 roku było jasne, że wyprawa kijowska marszałka Józefa Piłsudskiego zakończyła się niepowodzeniem, a wojna przybiera niekorzystny obrót. Komunikaty prasowe donosiły o cofaniu się wojsk polskich i o zbliżaniu Armii Czerwonej do etnicznych granic Rzeczypospolitej. 4 lipca 1920 roku bolszewicy uderzyli na polską linię frontu litewsko-białoruskiego. W przeddzień nowo powstała Rada Obrony Państwa wydała odezwę "Do Obywateli Rzeczypospolitej" podpisaną przez Piłsudskiego, wzywającą wszystkich zdolnych do noszenia broni, by wstępowali do wojska.
Następnego dnia wiceminister spraw wojskowych generał Kazimierz Sosnkowski podpisał rozporządzenie "w sprawie powołania do służby wojskowej byłych oficerów narodowości polskiej wszystkich rodzajów broni urodzonych w latach 1888-1899". Rezerwiści objęci poborem mieli zgłosić się 15 lipca "do oficera ewidencyjnego swego powiatu, który wskaże im, którego dnia i w którym miejscu mają stawić się na Komisję Przeglądową".
Witkacy przybył do Powiatowej Komendy Uzupełnień w Nowym Targu w wyznaczonym terminie, ale nie od razu trafił przed komisję. "Dostałem pozwolenie stawienia później, ponieważ matka moja przechodziła ciężką operację", pisał. Ponownie zameldował się w Powiatowej Komendzie Uzupełnień, tym razem w Krakowie, 31 lipca. Wraz z całą grupą podobnych mu weteranów wielkiej wojny stanął przed komisją lekarską, która ocenić miała jego fizyczną kondycję i przydatność do służby.
Ocena ta nie wypadła jednoznacznie. Medycy wojskowi badali go dwukrotnie. "Zaliczony byłem wtedy na podstawie czyraków hemoroidalnych do grupy C1. Komisja ta została powtórzona 4 VIII, przyczem wielu z grupy C1 dostało grupę A. Na podstawie stanu płuc zostałem również zaliczony do grupy C1", wspominał. Stan zdrowia określany jako grupa C1 praktycznie dyskwalifikował go jako potencjalnego oficera frontowego. Ale czas był wyjątkowy, więc orzecznicy z PKU w Krakowie uznali, że wprawdzie do walki ekslejbgwardzista się nie nadaje, ale jako reaktywowany do służby w stopniu porucznika Wojska Polskiego może być przydatny na tyłach.
"W dwa dni posłano kilkunastu z nas do Warszawy, skąd trzech z nas odesłano na powrót do Krakowa. Potem znowu odesłano nas do Szkoły D.O.G. [Dowództwo Okręgu Generalnego - przyp. red.], gdzie odbyłem przeszkolenie, a następnie zostałem tłumaczem wykładów oficerów francuskich do 15 XI 1920", pisał później Witkacy.
Oficerowie bez praktyki
Wspomniane przeszkolenie miało charakter unifikacyjny i doraźny, przeznaczone było dla dużej grupy oficerów, którzy w armiach zaborczych w latach I wojny światowej ukończyli - jak Witkacy - tylko krótkie kursy typu wojennego i nie mieli prawie żadnej praktyki zawodowej. Co istotniejsze, w armiach zaborczych szkoleni byli według rozmaitych doktryn wojennych i na podstawie różnych regulaminów, co stało się źródłem wielu nieporozumień utrudniających funkcjonowanie wojska i dowodzenie nim.
Na początku 1920 roku utworzono zatem przy dowództwach okręgów generalnych i dowództwach frontów centra wyszkolenia, których zadaniem było szybkie podniesienie kwalifikacji korpusu oficerskiego. Trafiali tam oficerowie młodsi, by na czterotygodniowych kursach zapoznawać się z nowymi regulaminami oraz z ograniczoną do niezbędnego minimum wiedzą o uzbrojeniu, sprzęcie i dowodzeniu. Rezultaty tego szkolenia były dość mizerne, z czego doskonale zdawali sobie sprawę sami organizatorzy szkolenia.
"Przysyłani na kursa oficerowie to materiał w większości małowartościowy, który zasadniczo nie powinien znajdować się w armii. Krótkie dokształcenie daje minimalne rezultaty, gdyż oficerów tych trzeba by uczyć najelementarniejszych zasad służby wojskowej, której zupełnie nie znają", informował szef Oddziału III Sztabu Generalnego w piśmie z 13 sierpnia 1920 roku skierowanym do Departamentu Piechoty Ministerstwa Spraw Wojskowych.
Można bez większych zastrzeżeń przyjąć, że ocena ta dobrze oddaje także wojskowe kompetencje porucznika Witkiewicza, który szkolenie odbył w Centralnej Szkole Instrukcyjnej dla Dowództwa Okręgu Generalnego Kraków, co zaświadczają karty kwalifikacyjne zachowane w jego teczce akt personalnych w Centralnym Archiwum Wojskowym.
Z karty kwalifikacyjnej wystawionej 20 października 1920 roku wynika, że opanowanie przez Witkacego znajomości musztry, regulaminów i przepisów wojskowych oceniono jako "dostateczną", natomiast znajomość taktyki jako "niewystarczającą". Jeśli chodzi o "zdolności wojskowe i wychowawcze" uznano, że wprawdzie "nie nadaje się do wychowania i kształcenia korpusu oficerskiego", ale "po nabyciu praktyki będzie zdolnym kierownikiem wyszkolenia i dobrym wychowawcą szeregowych". Umiejętności "zachowania się przed frontem i komenderowania" oceniono jako "dobre", ale z dopisaną uwagą: "brakuje praktyki i pewności". Przy rubryce "zdolności organizacyjne i administracyjno-gospodarcze" widnieje wpis: "posiada pewne zdolności bez szczególnego wyszkolenia". Zdolność do służby sztabowej skwitowano zwięzłym i jednoznacznym wpisem: "nie". Opinia ogólna o szkolonym brzmiała następująco: "Będzie po rozszerzeniu praktyki i wiedzy wojskowej dobrym oficerem, zdolnym dowódcą kompanii".
Kandydat na referenta
W pięć dni później opiniowanemu wystawiono kolejną kartę kwalifikacyjną, której zapisy dość znacząco się różnią od poprzedniej i wskazują na inne podejście do szkolonych, dostrzegające w nich coś więcej niż tylko "materiał wojskowo małowartościowy". Już w rubryce "funkcja" w miejsce ulubionego przez wojskowych biurokratów określenia "frekwentant" wpisana została deklarowana profesja kursanta: "artysta-malarz i literat". Również treść opinii ogólnej sygnalizuje niesztampową, psychologiczną spostrzegawczość, ale także najwyraźniej sympatię, z jaką opiniujący potraktował kursanta. Czytamy w niej o poruczniku Witkiewiczu: "Bardzo sumienny, pracowity i gorliwy oficer, brak energii utrudnia mu pracę, zanadto wielka wrażliwość i przesadna subtelność czyni go nieśmiałym i niezdecydowanym. Oficer mógłby być użyty jako wybitny referent oświatowy".
Tę wcale trafną opinię o Witkacym wystawił zastępca szefa szkoły instrukcyjnej kapitan Jakub Kuska, który sam zresztą był postacią nietuzinkową. Z wykształcenia matematyk i pedagog przed wojną był dyrektorem renomowanego gimnazjum w Jaśle, które ukończył między innymi wybitny matematyk Hugo Steinhaus. Kiedy wybuchła wojna polsko-bolszewicka, wraz ze szkolnym kolegą Romanem Saphierem i grupą uczniów wstąpił do wojska i wyruszył na front.
Jasielscy ochotnicy dowodzeni przez kapitana zdali krwawy bojowy egzamin w bitwie pod Firlejówką na Ukrainie, w której zginęli podporucznik Saphier i kilku uczniów-ochotników.
Doświadczenie pedagogiczne i frontowe kapitana Kuski znakomicie przydało się w organizacji szkolenia wojskowego. Świadczy o tym rozkaz Dowództwa Okręgu Generalnego numer 218 z 12 grudnia 1920 roku: "Zastępcy dowódcy Generalnej Szkoły Instrukcyjnej, kapitanowi Kusce Jakubowi, który samodzielnie prowadził rozległe agendy tej szkoły, wywiązał się ze swego zadania bardzo dobrze, wyrażam słowa uznania".
To zapewne za sprawą kapitana Kuski obecność Witkacego w Centralnej Szkole Instrukcyjnej stała się dla wojska pożyteczna na tyle, że po zakończeniu czterotygodniowego "kursu przeszkolenia" pozostał w tej placówce do 15 listopada 1920 roku. Jeszcze podczas trwania kursu okazał się on znakomitym tłumaczem wykładów prowadzonych przez oficerów z Francuskiej Misji Wojskowej, którzy stanowili większość kadry dydaktycznej rodzącego się polskiego szkolnictwa wojskowego. Postanowiono więc zatrzymać go w szkole jako stałego tłumacza.
Kaszel i hemoroidy
Sam Witkacy miał już jednak dosyć służby wojskowej. Równocześnie też bardzo pogorszył się stan jego zdrowia. Skarżył się na "kaszel, osłabienie wskutek codziennych krwotoków hemoroidalnych i stan nerwów zbliżony chwilami do lekkiej niepoczytalności". Napisał raport o urlop oraz zwrócił się o skierowanie na "superrewizję", czyli odwoławczą komisję lekarską.
Grudzień 1920 roku spędził już w Zakopanem jako urlopowany oficer, niecierpliwie oczekując na wezwanie przed lekarską komisję odwoławczą. Tymczasem tuż przed Bożym Narodzeniem goniec dostarczył mu rozkaz stawienia się w sztabie 5 Zapasowego Batalionu Wojsk Wartowniczych i Etapowych w Krakowie-Podgórzu. Nie miał wyboru i przybył do jednostki.
Ale w tym właśnie czasie w poważne sprawy militarne wtrąciła się Maria Witkiewiczowa, niespokojna o zdrowie i dalszy los syna. W aktach Oddziału V (personalnego) Sztabu Generalnego znajduje się złamana na pół kartka kratkowanego papieru, zapisanego lekko pochyłym, odręcznym pismem. To list matki Witkacego, datowany na 28 grudnia 1920 roku, w przeddzień wyjazdu artysty do jednostki w Krakowie:
"Wielce Szanowny Panie Generale, ośmielam się prosić Pana Generała o uwolnienie mego Syna ze służby wojskowej, a mianowicie o przeniesienie go do rezerwy. Uznany przez trzy komisje za niezdolnego do służby frontowej pełnił, jak Panu Generałowi wiadomo, służbę tłumacza w szkole instrukcyjnej w Krakowie. Obecnie szkoła ta nie istnieje, więc i posada jego zostanie zmieniona. Ostatnia komisja znalazła bardzo rozwiniętą neurastenię, artretyzm w nogach, chroniczny katar organów oddechowych i hemoroidy. Częsta utrata krwi robi go bezsilnym i nie zdolnym do pracy. (...) Dowiaduję się, że Szanowny Pan Generał ma być jutro w Zakopanem. Nie chcąc Mu przeszkadzać osobiście, korzystam z grzeczności Szanownej Matki Pana Generała i Jej powierzam to pismo. Syn mój dziś skończył trzytygodniowy urlop i odjechał nocnym pociągiem. Służy on w 5-tym Zapasowym Baonie wojsk etapowych i wartowniczych Kraków, ul. Warszawska. Nieskończenie byłabym wdzięczna Szanownemu Panu Generałowi, żeby chciał uwolnienie go załatwić telefonicznie
bezzwłocznie".
Adresatem tego listu był najbliższy współpracownik marszałka Józefa Piłsudskiego, generał Kazimierz Sosnkowski, który w sierpniu 1920 roku objął tekę ministra spraw wojskowych.
Spisek dwóch matek
Prywatny spisek dwóch matek, mający na celu wyreklamowanie Witkacego z wojska, okazał się wyjątkowo skuteczny. Generał Sosnkowski list otrzymał - zapewne z dodatkowymi rekomendacjami swojej matki. A że sam miał naturę artystyczną i intelekt wielkiej klasy, sprawa była przesądzona. Na liście Witkiewiczowej w nagłówku znajduje się uczyniona czerwonym ołówkiem dekretacja generała: "Zwolnić w liczbie ulegających demobilizacji.
14.I.21. Sosnkowski".
W ślad za tym z Biura Prezydialnego Ministerstwa Spraw Wojskowych szybko, bo już 16 stycznia, wyszły dwa pisma. Pierwsze do Oddziału V Sztabu Generalnego: "Pan Minister polecił zwolnić w liczbie ulegających demobilizacji oficera Witkiewicza, przydz. do 5-go Zapasowego Baonu wojsk etapowych i wartowniczych w Krakowie, ul. Warszawska". Drugie, zawierające odpis tej decyzji, skierowane było do Marii Witkiewiczowej: "Na podanie W. Pani z dn. 28 grudnia 1920 przesyła się na odwrocie do wiadomości". Oba pisma podpisał szef Biura Prezydialnego generała Sosnkowskiego, pułkownik Edward Szpakowski.
W takich to okolicznościach porucznik Stanisław Ignacy Witkiewicz zakończył czynną służbę w Wojsku Polskim, chociaż jego wojskowa biografia miała mieć jeszcze swoje kolejne odsłony.
Krzysztof Dubiński
Więcej o służbie wojskowej Witkacego na stronach "Polski Zbrojnej"
Tytuł pochodzi od redakcji INTERIA.PL