Zabójcza furia

Czesław S. trafił do szpitala w stanie agonii. Nie zdążył wyjawić nazwiska oprawcy...

Karetka przywiozła go nieprzytomnego i zakrwawionego. U 59-letniego Czesława S. stwierdzono m.in. skomplikowany krwiak mózgu, uszkodzenie śledziony, rany tłuczone twarzy. Lekarze nie mieli wątpliwości, że obrażenia powstały w wyniku wyjątkowo brutalnego pobicia. Mimo ich wysiłków mężczyzna zmarł po 24 godzinach, nie odzyskawszy przytomności. Policjantom zawiadomionym przez personel szpitala nie udało się go przesłuchać. Prokuratura rejonowa wszczęła śledztwo w sprawie zabójstwa.

Jeden adres, trzy rodziny

Czesław S. mieszkał w jednopiętrowym bliźniaku na peryferiach miasta. Dom należał do jego konkubiny, 70-letniej Lucyny D., z którą był w związku od kilkunastu lat. Kiedyś mieli się pobrać, zaprosili już nawet gości na planowane wesele, ale w końcu oboje się rozmyślili i do zawarcia małżeństwa nie doszło.

W drugiej części bliźniaka mieszkał syn Lucyny D., Krzysztof, z żoną Agnieszką i dwójką dzieci. Rzadko jednak bywał w domu. Pracował w kopalni węgla na Śląsku, z rodziną widywał się raz, góra dwa w miesiącu.

Reklama

Na terenie posesji znajdował się jeszcze jeden, znacznie mniejszy budynek mieszkalny - jednopokojowa przybudówka z osobnym wejściem. Zajmował ją Zbigniew P., wnuk Lucyny D., który mieszkał tu ze swoją dziewczyną, 25-letnią Małgorzatą W. Przed paroma miesiącami urodziła im się córeczka Dominika.

Czesiek lubił wypić

Z policyjnych ustaleń wynikało, że karetka zabrała pobitego Czesława S. spod domu, a dokładniej z podwórka. Pogotowie wezwała Agnieszka D. Na drugi dzień po zgonie mężczyzny funkcjonariusze postanowili wypytać ją o szczegóły wypadku. Nie zastali jej jednak - przebywała poza miastem, u swojej rodziny. Udało się natomiast porozmawiać z jej teściową.

- Tego dnia Czesław wyszedł z domu wcześnie rano. Nie mówił, dokąd się wybiera, a ja nie miałam czasu go wypytywać, bo musiałam pojechać na badania w przychodni na drugim końcu miasta - powiedziała.

Konkubina zeznała, że wróciła około 13.30, może trochę później, nie patrzyła na zegarek. Wkrótce pojawił się też Czesław S. Wyczuła od niego alkohol, mówił bełkotliwym głosem i lekko się zataczał. Specjalnie jej to nie zdziwiło.

- Czesiek lubił wypić, kilka razy w tygodniu musiał sobie chlapnąć, jak nie wódkę, to kilka piw.

Funkcjonariusze nie dali za wygraną i nadal drążyli temat. Kobieta zaczęła opowiadać o zmarłym.

Miłe złego początki

Lucyna związała się z młodszym o 11 lat mężczyzną po śmierci męża. Wtedy nie wiedziała jeszcze, że jej nowy wybranek jest uzależniony od alkoholu. Czesław S., jeśli chciał, potrafił sprawiać bardzo dobre wrażenie. Dał się poznać jako sympatyczny i dobroduszny człowiek. Uczucia kobiety zdobywał stopniowo: naprawiając domowe sprzęty, pomagając w kuchni czy robiąc zakupy. Do Lucyny zwracał się czule: Mój ty skarbie.

Utrzymywał się z niewielkiej renty, dorabiał też jako mechanik samochodowy. Uczciwie dokładał się do domowych wydatków. Zdarzało się nawet, że wszystkie zarobione pieniądze oddawał Lucynie, mówiąc, żeby kupiła za nie coś wnukom, bo jemu nie potrzeba zbyt wiele.

- Mam wikt, opierunek i kobietę, którą uwielbiam. Za całą resztę dziękuję - mawiał żartobliwie.

Lucyna i jej synowa bały się go

Gdy zadomowił się na dobre i zyskał pewność, że Lucyna nie może bez niego żyć, zaczął zdradzać swoje prawdziwe oblicze. Z miesiąca na miesiąc przynosił coraz mniej pieniędzy, aż w końcu przestał je dawać w ogóle. Wszystko przeznaczał na wódkę. Do przeszłości należało też wyręczanie partnerki w domowych obowiązkach.

Po pijanemu wszczynał awantury z każdym domownikiem, który nawinął mu się pod rękę. Lucyna i jej synowa bały się go, dlatego schodziły mu z drogi. Odliczały dni do czasu, gdy Krzysztof D. wróci na stałe do miasta. Wówczas to on będzie głową domu i zrobi porządek z Czesławem - pocieszały się nawzajem.

Mieszkająca w przybudówce Małgorzata W. starała się w ogóle nie zwracać uwagi na konkubenta Lucyny i unikać go, jak to tylko możliwe.

Domowa awantura

Każde "chlapnięcie kilku piw" kończyło się zwykle awanturami urządzanymi przez pijaka. Nie inaczej było i tamtego dnia.

59-latek zaczął od swojej konkubiny. Gdy zawołała go na obiad, w niewybrednych słowach wyraził swoją opinię o jej umiejętnościach kulinarnych i o niej samej. Lucyna była już przyzwyczajona do wyzwisk pijanego Czesława, dlatego starała się nie reagować, żeby bardziej go nie rozwścieczyć. Mężczyzna postanowił więc wyżyć się na kimś innym. Poszedł do drugiej części domu, zajmowanej przez rodzinę konkubiny, by kłócić się z jej synową, Agnieszką. Lucyna D. powiedziała policjantom, że nie usłyszała, o co poszło.

Krzyczał, że wszystkich pozabija

Również i tam nie zabawił długo - po chwili wybiegł na podwórko, gdzie celem jego ataków stała się Małgorzata W. Narzeczona wnuka właścicielki wieszała akurat pranie, obok niej spało w wózku niemowlę.

- Był pijany i ubliżał mi. Powiedział, że jestem dziwką i szmatą, bo żyję ze Zbyszkiem bez ślubu. Często mi to wypominał. Normalnie puszczałam mimo uszu jego gadanie, ale tego dnia darł się tak głośno, że obudził moje dziecko. Wystraszona córeczka zaczęła płakać. Kazałam mu więc się uciszyć i pilnować własnych spraw. Nic do niego nie docierało. Zagroziłam, że jeśli się od nas nie odczepi, to zadzwonię po policję - zeznała.

Wówczas Czesław S. wpadł w szał. Krzyczał, że wszystkich pozabija i nikt mu za to nic nie zrobi.

Małgorzata zobaczyła, że Czesław S. trzyma w ręku trzonek od siekiery, którym uderzył nagle w dziecięcy wózek. Potem chwycił kamień i rzucił nim w okno przybudówki. Alkohol osłabił celność, pocisk trafił tuż obok szyby.

Wściekły mężczyzna opuścił posesję.

Chwila spokoju

Wystraszyłam się - zeznała policji Małgorzata W. Wzięła Dominikę na ręce i poszła na pobliski plac zabaw. Usiadła na ławce, próbując uspokoić płaczące niemowlę.

W pewnym momencie ujrzała Czesława S., który zataczając się, skręcił w boczną ulicę, gdzie znajdował się sklep spożywczy. Tu zwykle kupował alkohol. Młoda kobieta zastrzegła jednak, że nie wie, czy mężczyzna na pewno poszedł do monopolowego.

- Nie mam pojęcia, co się wydarzyło później. Wróciłam z córeczką do mieszkania i już go nie opuszczałam. Czytałam książkę - powiedziała śledczym.

Tymczasem zmęczona i zdenerwowana Lucyna D. również zamknęła się w swoim pokoju. Wzięła tabletkę na uspokojenie. Po kilkunastu minutach weszła synowa i powiedziała, że pod drzwiami domu leży Czesław.Twarz miał zalaną krwią, tracił przytomność. Nie był w stanie wykrztusić słowa, jedynie rzęził ciężko. Teściowa poprosiła Agnieszkę o wezwanie karetki.

Synowa potwierdza

Agnieszka D. składała zeznanie jako ostatnia z osób przebywających tamtego dnia na posesji. Policja przesłuchała ją, gdy tylko wróciła do miasta. Kobieta potwierdziła słowa Lucyny D. i Małgorzaty W.

Pijany Czesław S. pokłócił się z nimi trzema. A o co z nią? O to, co zwykle. Zarzucił Agnieszce, że wykorzystuje nieobecność męża w domu, żeby go zdradzać. Nie zareagowała jednak na zaczepkę.

- Od dawna nie obchodziło mnie, co ten człowiek wygadywał o mnie pod wpływem alkoholu. Moim zdaniem, powinien się leczyć u psychiatry - mówiła.

Usłyszała, jak rozzłoszczony mężczyzna wyzywa na podwórzu Małgorzatę. Potem przez okno zobaczyła, że Czesław S. wychodzi z domu.

Agnieszka postanowiła zrobić zakupy. Zajęło jej to najwyżej pół godziny. Gdy wracała ze sklepu, ujrzała na progu zakrwawionego konkubenta teściowej. Pobiegła jej o tym powiedzieć.

- Następnego ranka pojechałam do swojej matki. Byłyśmy umówione na poprzedni dzień, ale ze względu na całą tę sytuację przełożyłam wyjazd.

Nikt nie widział

Relacje przesłuchiwanych kobiet pokrywały się ze sobą. Wynikało z nich, że Czesław S. po awanturze na podwórku udał się do pobliskiego sklepu, najprawdopodobniej po to, żeby kupić kolejną porcję alkoholu. Taki już był - jak zaczynał pić, to non stop, cały dzień.

W tej sytuacji prawdopodobne było założenie, że mężczyzna mógł zostać zaatakowany niedaleko monopolowego. Pobito go brutalnie, wręcz zmasakrowano. Sekcja zwłok wykazała, że śmiertelne obrażenia powstały na skutek mocnych, bardzo precyzyjnych uderzeń rękami i nogami. Napastnik musiał być silny fizycznie i z pewnością zaprawiony w bójkach. Nie wiadomo, czy znał Czesława, czy natknął się na niego przypadkowo. Być może został zaczepiony przez pijanego i agresywnie zachowującego się 59-latka.

Nikt go nie widział

Przesłuchano personel sklepu i okolicznych mieszkańców. Żaden ze świadków nie przypominał sobie, by owego dnia doszło do awantury z udziałem Czesława S. Był tutaj dobrze znany i na pewno o takim wydarzeniu wiedziałaby od razu cała dzielnica. Co więcej, nikt go nie widział w godzinach popołudniowych. Rano, owszem, kupował piwo, ale potem już się nie pokazał.

- Oczywiście mogliśmy go nie zauważyć, bo klientów mieliśmy tego dnia sporo, ale to raczej mało prawdopodobne. On często naprzykrzał się ekspedientkom, miał pretensje o jakoby źle wydaną resztę, o rzekomo nieświeże towary i dlatego był znany obsłudze. Traktowaliśmy tego człowieka pobłażliwie, wiedząc, jaki jest - powiedziała współwłaścicielka sklepu.

Może poszedł na "zakupy" gdzie indziej? Może szwendał się bez celu, szukając zaczepki? - zastanawiali się policjanci. Przepytali wszystkich możliwych świadków: okolicznych pijaczków, sąsiadów, dzieci na placu zabaw. Nikt go nie widział.

Tajemniczy list

Minęło kilka miesięcy, a sprawca śmiertelnego pobicia wciąż pozostawał na wolności. Wtedy w śledztwie nastąpił nieoczekiwany przełom.

Do prokuratury dotarł anonimowy list, którego autor napisał, że Czesława S. skatowała na śmierć Małgorzata W. Co więcej - ponoć jest świadek, który widział całe zajście, ale w obawie przed zemstą zabójczyni nie będzie chciał zeznawać.

Początkowo śledczy podeszli do listu z dużą rezerwą. Wyglądał na dzieło jakiegoś zawistnego sąsiada lub zemstę odtrąconego przed laty kochanka. Tylko wariat mógł twierdzić, że młoda mama załatwiła agresywnego 59-latka. Mężczyznę już niemłodego, pijanego, ale jeszcze krzepkiego i dość muskularnego. Małgorzata W. była średniego wzrostu i raczej drobnej postury.

Tajemniczy informator

A jednak informacje, choć anonimowe i na pozór absurdalne, stanowiły jakiś punkt zaczepienia. Policja postanowiła przyjrzeć się nieco dokładniej 25-latce. Tak na wszelki wypadek. I wyszły na jaw rzeczy zdumiewające. Okazało się, że Małgorzata, z zawodu krawcowa, przez pewien czas uprawiała wyczynowo taekwondo. Nawet brała kilkakrotnie udział w ogólnopolskich zawodach juniorek. Mimo niepozornego wyglądu potrafiła więc zadawać precyzyjne ciosy.

Prokurator ponownie przesłuchał Agnieszkę D. i Lucynę D. Przyjęto bowiem założenie, że świadkiem, o którym pisze tajemniczy informator, jest albo teściowa, albo synowa. Albo nawet obie. Być może nawet któraś z nich napisała i wysłała ten anonimowy list.

"Skończyłam z bydlakiem"

Wydobycie prawdy od kobiet nie było trudnym zadaniem dla doświadczonych śledczych. Pierwsza zdecydowała się mówić właścicielka bliźniaka.

- To wszystko zaczęło się dzień wcześniej - zeznała Lucyna D. - Rano Gośka przyszła do nas i zwróciła uwagę Cześkowi, że jego pies tak głośno ujadał w nocy, że obudził małą Dominikę. "Taka psia natura, że czasami szczeka" - odpowiedział. Dodał też, żeby Gośka się tu nie rządziła, bo nie jest u siebie. I kazał jej wyjść z pokoju. Na tym wtedy się skończyło, ale widać było po Małgorzacie, że ma wielką złość do Cześka. To raczej spokojna dziewczyna, ale mój konkubent już po raz kolejny zalazł jej za skórę.

Na drugi dzień, gdy Lucyna D. wróciwszy od lekarza przygotowywała obiad, Małgorzata weszła do kuchni i oświadczyła, że musi pogadać z Czesławem, który parę minut wcześniej przyszedł podpity do domu. Wtargnęła do jego pokoju. Lucyna usłyszała cichy trzask. Zaniepokojona zajrzała tam i zobaczyła, że mężczyzna trzyma się za policzek.

- Wynoś się stąd i nie jątrz, bo potem wszystko skupi się na mnie! - krzyknęła do dziewczyny.

- W porządku, babciu. Już z tym bydlakiem skończyłam - odparła Małgorzata.

"Przestań! Już ma dosyć!!!"

Lucyna poszła do swojego pokoju, zamknęła drzwi na klucz i zażyła lekarstwo na uspokojenie. Nie chciała być świadkiem kolejnej awantury.

- Mam chore serce i nie powinnam się denerwować - wyjaśniła na przesłuchaniu.

Tabletka zaczynała powoli działać, gdy wtem na podwórzu rozgległ się przeraźliwy wrzask. Lucyna poderwała się na równe nogi. Krzyczał Czesław. Z bólu! Po chwili dobiegł ją również podniesiony głos Agnieszki:

- Przestań! Już ma dosyć!!!

Potem się uciszyło i Lucyna już miała zamiar się zdrzemnąć, gdy przyszła do niej synowa.

- Gośka strasznie pobiła Czesława - powiedziała.

Wymusiła milczenie

Potem policjanci wzięli w obroty Agnieszkę D. Opowiedziała im wszystko to, co zataiła przy pierwszym przesłuchaniu. Widziała, jak Małgorzata W. podbiegła do mężczyzny i uderzyła go parę razy pięścią. Potem zdjęła buty i zadała mu całą serię fachowych kopnięć. W głowę, klatkę piersiową, twarz. Trwało to ponad 10 minut.

- Co ty robisz?! Przestań!!! - krzyczała Agnieszka, ale Gośka była w amoku i w ogóle nie zwracała na nią uwagi.

Małgorzata W. w końcu przestała masakrować nieprzytomnego mężczyznę i wróciła z dzieckiem do swojego mieszkania. Agnieszka D. zajęła się rannym. Cuciła go, ale był coraz słabszy. Krwawił i rzęził. Powiedziała o wszystkim teściowej, a potem wezwała pogotowie.

Śmiertelne pobicie

- Dlaczego za pierwszym razem zeznawały panie nieprawdę? - spytał prokurator.

- Bałyśmy się. Gośka groziła, że jeśli ją wydamy, zrobi z nami to samo, co z Czesławem. Codziennie nam o tym przypominała - odpowiedziały.

Agnieszka D. usłyszała też od bojowej mamy, że jeżeli nie będzie trzymała buzi na kłódkę, to ona postara się, żeby odebrano jej dzieci i umieszczono w placówce opiekuńczej.

- Mieliśmy kilka lat temu pewne problemy wychowawcze i dozór kuratora - tłumaczyła Agnieszka.

- Przestraszyłam się, że naprawdę mogę stracić dzieci.

Małgorzata W. została aresztowana pod zarzutem śmiertelnego pobicia Czesława S. Stanęła przed Sądem Okręgowym w L. Przyznała się do pobicia. Utrzymywała, że nie chciała mężczyzny zabić ani skrzywdzić. To Czesław S. sprowokował ją swoim zachowaniem tamtego dnia: wyzwiskami, groźbami, rzuceniem kamienia w okno, a także tym, iż - jej zdaniem - chciał uderzyć dziecko.

- On od lat znęcał się nad wszystkimi domownikami - mówiła w sądzie. - Nie chciałam, żeby zginął, ale mnie poniosło.

Małgorzata W. usłyszała też zarzuty o stosowanie gróźb karalnych pod adresem Lucyny D. i Agnieszki D. oraz o namawianie świadków do składania fałszywych zeznań.

Nie była dotychczas karana, miała dobrą opinię w miejscu zamieszkania i pracy. Sąd uwzględnił okoliczności łagodzące. Małgorzata W. została skazana na 3 lata pozbawienia wolności. Lucyna D. i jej synowa nie poniosły konsekwencji karnych za składanie fałszywych zeznań.

Mariusz Gadomski

Personalia oraz niektóre okoliczności zdarzeń zmieniono.

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: prokuratura | obiad | pijany | pogotowie | policja | niemowlę | awantura | karetka | zakupy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy