DAWNE POLAKÓW URLOPY

Jedziemy do wód, czyli dawne urlopy bogatych krakowian

Onegdaj uzdrowiska były czymś wyjątkowym. Na wakacje czekało się cały rok, a niektórzy nawet lat kilka. To właśnie wspomnienia urlopów w takich miejscach były najważniejszym tematem na spotkaniach towarzyskich w następnych miesiącach, kiedy szara rzeczywistość pukała do domów.

Piękna to miejscowość
Pokażcie mi która
Jest druga wśród badów
Taka wielka dziura.

Towarzystwo też w niej
Jest nadzwyczaj śliczne
Kędy tylko spojrzysz
Bębny skrofuliczne

Z kolei przez cmentarz
Dążysz do zakładu
Więc też z apetytem
Siadasz do obiadu

A właściciel Rabki
Filantrop nielada
Więc wszystkich swych gości
Jak może...szanuje.
Wspaniała muzyka
Niech się osioł schowa
Pierwsi wirtuozi
Miasta Jordanowa

Z dwu restauracyji
Jedna przez to słynie
Że w niej ustąpiło
Masło margarynie.

Reklama

Tak, w 1911 r., satyryczny magazyn “Djabeł" opisywał atmosferę Rabki Zdroju. Jednego z kurortów, do których stosunkowo zamożni krakowianie walili tłumnie, gdy tylko nadeszła ładniejsza pogoda. Wierszyk może nadmiernie złośliwy. Ale ilustruje też dobrze fakt, że małopolskie uzdrowiska były przedmiotem gorącego zainteresowania i emocji dystyngowanych jaśniepaństwa z Krakowa. Nawet jeśli chodziło o coś tak drobnego, jak  podmienienie masła na margarynę.

Rabka, podobnie jak inne położone w Małopolsce uzdrowiska, od połowy XIX wieku stała się bowiem niezwykle istotnym elementem życia określonych sfer krakowskiej socjety. Tych, dla których wypady nad Bałtyk, Adriatyk czy na Lazurowe Wybrzeże były nieco zbyt ekstrawaganckie, ale które chciały jednak zażywać wypoczynku w odpowiednim standardzie. 

Sama podróż na wakacje była męcząca

Początkowo jednak turystyka sama w sobie mogła być wyjątkowo wyczerpującym zajęciem. W pierwszych dekadach XIX w. przemieszczanie się z miejsca na miejsce w zasadzie nie różniło się znacznie od czasów średniowiecza - do wyboru były powóz, furmanka albo koń. Weekendowy wypad do Zakopanego nie wchodził w grę, gdy pokonanie trasy z Krakowa w jedną stronę zajmowało półtora dnia. 

Pierwsza linia kolejowa na dzisiejszym terytorium Polski, łącząca Wrocław z Oławą, została otwarta w 1842 r. Kraków pociągów doczekał się 5 lat później, kiedy miasto połączono z Górnym Śląskiem (oraz uzdrowiskowymi Krzeszowicami), a w kolejnych kilku latach stolica Małopolski doczekała się też podłączenia do kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, połączenia ze Lwowem i pobliską Wieliczką. Na kolejową podróż w góry trzeba było jednak poczekać o wiele dłużej. Tory dotarły do Nowego Sącza w 1884, a do Zakopanego dopiero w 1899 r. 

Ale nawet bez kolei, “wyjazdy do wód" zaczęły w drugiej połowie XIX w. zdobywać coraz większą popularność. Najbogatsi podróżowali już wcześniej do kurortów takich, jak Karlsbad czy Marienbad. Ale prawdziwą rewolucję zgotował człowiek, który stał się jedną z najważniejszych postaci w historii Krakowa. 

Józef Dietl był lekarzem, rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, a w latach 1866-1874 prezydentem Krakowa. Zdołał w tym czasie przekształcić podupadłe, zaniedbane miasto w miejsce nowoczesne, czyste i zdrowe. Jego wpływ był tak wielki, że do dziś jego pomnik stoi przed krakowskim magistratem, a jedna z głównych ulic miasta nosi jego imię. 

Ale jego wpływ na całą Małopolskę - zwłaszcza na turystykę - był może jeszcze większy. Jako lekarz, był gorącym zwolennikiem naturalnego lecznictwa uzdrowiskowego. W licznych publikacjach wychwalał zdrowotne zalety Krynicy, Krzeszowic, Wieliczki czy Bochni. Przekonał Krakusów, i nie tylko ich, że na zdrowy wypoczynek wcale nie muszą wybierać się do Czech czy Niemiec. Pod jego wpływem, krakowscy lekarze z wielkim entuzjazmem zaczęli wystawiać pacjentom skierowania “do wód". Polskie kurorty zaczęły rozkwitać. 

Zresztą nie tylko te położone w górach. Bo jedno z najpopularniejszych wśród XIX-wiecznych krakowian uzdrowisk znajdowało się niemal dosłownie o rzut kamieniem od miasta. 

Swoszowice - pierwszy dom zdrojowy z prawdziwego zdarzenia

To Swoszowice. Dziś leżące niemal w centrum miasta, na prawym brzegu Wisły. Już w XVI w. wiadomo było, że znajdują się tam źródła potencjalnie leczniczych wód siarczkowych - opisał je w 1578 r. osobisty lekarz króla Stefana Batorego, Wojciech Oczko. W 1795 r. powstało tam pierwsze “uzdrowisko". Właściciele Swoszowic, Franciszek Hillburg von Ehrenfels i Leon von Lowenmuth postawili tam kilka szop, które miały pełnić funkcję domów gościnnych i kąpielowych. Ale już w 1811 r. stworzono tam pierwszy dom zdrojowy z prawdziwego zdarzenia - założony przez profesora UJ Feliksa Radwańskiego. Dom z otaczającym go parkiem funkcjonuje do dziś. 

Uzdrowiska były jednak czymś więcej, niż tylko miejscem, w którym zmęczeni miejskim życiem Krakowianie mogli leczyć skołatane nerwy i nadwyrężone zdrowie. Były prawdziwym sercem życia towarzyskiego krakowskiej socjety. 

"Przez lipiec i prawie cały sierpień Kraków ucieka na wieś: jedni kryją się w pobliskich dworach i chatach; drudzy pędzą w góry pod stopy skalistych Tatrów; inni rozpierzchają się po zakładach balneologicznych, jak: Rabka, Szczawnica, Krynica, Żegiestów, Iwonicz, lub bliższe Szląski Wody [...]. Można sobie zatem wyobrazić jakie pustki na ulicach Krakowa..." - pisał w 1875 r. magazyn "Kłosy".

To nie tylko odpoczynek, ale i spotkania towarzyskie elit

Wyjeżdżając do wód, mieszczanie pakowali się tak, jakby wybierali się na bal. Bo bale były zjawiskiem w uzdrowiskach całkiem powszechnym. Walizy, kufry, sakwojaże pełne były strojów odpowiednich na każdą okazję. Pokazanie się z jak najlepszej strony było konieczne, bo przecież w uzdrowisku można było wpaść na niemal każdego. Ministra, profesora czy... szefa. Spotkania towarzyskie, koncerty, odwiedziny w cyrku czy jazda na karuzeli były traktowane bardzo poważnie. 

I, jak to bywa na wakacjach, w drodze powrotnej bagaże robiły się jeszcze cięższe. Jeśli sądzicie, że “cepelia" sprzedawana turystom przez miejscowych jest nowoczesnym wynalazkiem, jesteście w głębokim błędzie. XIX-wieczne domy też były pełne ciupag, pudełeczek, talerzyków czy pamiątkowych szklaneczek i kubków. Pewne rzeczy nie zmieniają się nigdy. 

A co robili biedniejsi? Czasami także trafiali do tych samych uzdrowisk - nieco uboższe rodziny mogły od czasu do czasu liczyć na państwowe dofinansowanie zdrowotnych wyjazdów. A kiedy czas czy pieniądze na to nie pozwalały, spędzali czas w samym mieście. Najpopularniejszymi miejscami miejskiego wypoczynku były prywatne ogrody Kremerów i Krzyżanowskich oraz parki na Zwierzyńcu czy w Prądniku Czerwonym. Tam, oprócz świeżego powietrza, można było też liczyć na rozrywki czy jedzenie. Od “nowalijek wiejskich" takich jak kurczęta, chleb z masłem czy mleko prosto od krowy, po poncz, lemoniadę i kawę. Pamiątki zapewne także się znalazły.  

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: urlop | podróże | Polska | historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy