Drewniany VW Garbus? "To był szalony plan"
Jak się wyróżnić, posiadając jeden z 21 milionów egzemplarzy VW Garbusa? Wbrew pozorom nie jest to łatwe zadanie. Momir Boljić zapewne do dziś byłby anonimowym kierowcą tego kultowego samochodu, lecz znalazł pewien sposób, aby to właśnie o jego Volkswagenie mówiono na całym świecie.
Jaki to sposób? Łatwo się domyśleć, że chodzi o przeróbkę samochodu i to dość spektakularną. Garbus Momira Boljicia wygląda bowiem jakby w całości zrobiony był z drewna!
Niech was jednak nie zmyli pierwsze wrażenie. Pojazd Bośniaka z Banja Luki naprawdę jeździ, a dodatki z "boazerii" wcale mu w tym nie przeszkadzają. Wręcz przeciwnie - wysokiej jakości drewniane szczegóły sprawiają, że każda przejażdżka to niezapomniane przeżycie. Jadąc tak przerobionym klasykiem, kierowca jest wręcz skazany na sukces.
Pomysł i wykonanie tego niezwykłego projektu to w całości zasługa jego właściciela i jego żony Nady. Potrzebowali oni roku, by w swoim przydomowym warsztacie przemienić zwyczajnego VW Garbusa w drewniane dzieło sztuki.
Wszystko zaczęło się właściwie z nudów. Po przejściu na emeryturę Momir szukał sobie zajęcia, które wypełni mu czas. Pewnego dnia ujrzał na sprzedaż VW Garbusa z 1975 roku z dołączoną przyczepą. Kupił cały zestaw, gdyż uznał, że przyda mu się przyczepa. Pomysł na przeróbkę samochodu przyszedł dopiero po jakimś czasie...
"Mówiłem mojej żonie, że nie jestem za bardzo pewny, co by tu zrobić z takim dodatkiem do naszego gospodarstwa domowego. Przyczepa była rzeczą bardzo praktyczną, bo można było nią przewozić różne rzeczy. Natomiast nie bardzo wiedziałem, jak zagospodarować samochód. W końcu zdecydowałem, że powinno to być coś naprawdę oryginalnego" - wspomina majsterkowicz.
Pierwszym krokiem było pozbawienie samochodu dachu i blach karoserii. To jedyny etap prac, w którym posłużono się pomocą fachowców. Garbusa na zlecenie Boljicia "ogołocił" specjalistyczny zakład obróbki metali. Gdy już szkielet dotarł na podwórko właściciela, rozpoczęły się prace.
Wraz z żoną Momir rozpoczął produkcję drewnianych części. Tak powstały dębowe łuski, którymi pokryto nadwozie (jest ich 20 tysięcy!), zderzaki, kołpaki, ramiona wycieraczek, oprawki lusterek, czy antena, a wewnątrz kierownica, gałka zmiany biegów, klamki, elementy kokpitu, a nawet... czapka szofera.
Prace nad każdym z elementów wymagały niezwykłej wprawy i kunsztu. Same łuski użyte do pokrycia nadwozia przed zamocowaniem na aucie musiały być odpowiednio przetworzone - najpierw wygotowane na parze, a następnie dopiero uformowane tak, by pasowały do odtworzenia danego elementu blacharskiego.
"Te małe łuski o rozmiarach ludzkiego paznokcia to nawiązanie do sposobu krycia dachów w mojej rodzimej okolicy" - tłumaczy właściciel pojazdu, emerytowany pracownik fabryki Volkswagena w Hannowerze.
Dziś, kilka dobrych lat od zakończenia prac nad projektem, drewniany Garbus jest wciąż w świetnym stanie i służy małżeństwu podczas przejażdżek w słoneczne dni. Oczywiście jest zarejestrowany, ubezpieczony i dopuszczony do ruchu. I niezależnie od zakątka kraju, w którym się pojawi, wszędzie wzbudza podobną sensację.
"Ten plan był szalony. Ale dziś nie żałuję pracy włożonej w to auto. Wiem, że naprawdę było warto" - kiwa głową dumny posiadacz jedynego w swoim rodzaju drewnianego Garbusa.