RMF 24: Astronomowie znaleźli "Gwiazdę Śmierci"
Gwiazda Śmierci istnieje i astronomowie wiedzą już, gdzie jest. Choć nam na szczęście nie zagraża, jej przypadek pokazuje, jaki w dalekiej przyszłości może być los także naszego Układu Słonecznego. Badacze Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics (CfA) znaleźli ją w gwiazdozbiorze Panny, około 570 lat świetlnych od nas, gdzie dosłownie rozszarpuje na strzępy krążącą wokół niej planetę.
Gwiazda Śmierci z filmu "Gwiezdne Wojny" była obiektem fikcyjnym, a teraz po raz pierwszy astronomowie odkryli gwiazdę, której taka nazwa należy się w rzeczywistości. Obserwacje wykonane w ramach przedłużonej misji sondy Kepler Space Telescope pozwoliły dostrzec rozpadającą się planetę, krążącą po bardzo ciasnej orbicie wokół białego karła w gwiazdozbiorze Panny, około 570 lat świetlnych od Ziemi.
Planeta okrąża swoją gwiazdę w ciągu ponad 4,5 godziny po orbicie o promieniu około 800 tysięcy kilometrów, dwukrotnie większym, niż odległość Księżyca od Ziemi. Intensywne promieniowanie gwiazdy i potężne siły pływowe powodują, że planeta o rozmiarach porównywalnych z planetą karłowatą Ceres dosłownie rozpada się na naszych oczach. Przejście planety przed tarczą gwiazdy sprawia, że jej jasność spada nawet o 40 procent, przy czym charakter tego osłabienia jasności wskazuje na to, że kosmiczna skała otoczona jest chmurą pyłu i gruzu. "To coś, czego żaden człowiek wcześniej nie widział" - podkreśla pierwszy autor pracy, Andrew Vanderburg z CfA. "Na naszych oczach rozpada się układ planetarny" - dodaje.
Przy okazji astronomom udało się potwierdzić teorię dotyczącą przyczyn "zanieczyszczenia" białych karłów metalami. Ten konkretny biały karzeł to gwiazda będąca pozostałością po rozpadzie gwiazdy kilkakrotnie większej, niż Słońce. Kiedy taka gwiazda kończy swoje życie, pęcznieje do postaci czerwonego olbrzyma, po czym odrzuca swe zewnętrzne warstwy. Pozostaje po niej jądro o rozmiarach Ziemi, złożone głównie z węgla i tlenu z cienką warstwą wodoru lub helu.
Astronomowie czasem jednak zauważają w widmie białych karłów także ślady krzemu, czy żelaza. To niespodzianka, bo te cięższe pierwiastki powinny utknąć w ich wnętrzu i nie dawać żadnego sygnału. Teoria przewidywała, że prawdopodobnie pierwiastki te to zanieczyszczenia, które pojawiają się w wyniku pochłaniania skalistych planet, czy planetoid. Przykład najnowszej zaobserwowanej gwiazdy, wydaje się te teorię potwierdzać. "Mamy wyraźny dowód, że białe karły ulegają zanieczyszczeniu, gdy niszczą krążące wokół nich skaliste planety" - podkreśla Vanderburg.
Pozostaje pytanie o pochodzenie takich skalistych, rozpadających się obiektów. Najnowszy przykład sugeruje, że to planety, których orbity stały się niestabilne. Po nadmiernym zbliżeniu do białego karła, padają jego ofiarą, wysoka temperatura, jak i działanie siły grawitacji dosłownie rozrywają je na strzępy. W tym konkretnym przypadku już niedługo to potrwa. Zdaniem astronomów - góra milion lat.