Ostatni patent Nikoli Tesli. Rewolucyjny wynalazek
Był jednym z najpłodniejszych i najoryginalniejszych wynalazców XX wieku. Elektrownie, lampy, radio, a nawet zdalnie sterowane pojazdy. Nawet jeśli Nikola Tesla nie był jedynym ich wynalazcą, to zazwyczaj dalece usprawniał wszystko, czego się dotknął. Jego ostatni wynalazek, którego dokonał na 15 lat przed śmiercią, był jednak inny. Rewolucyjny, ale daleki od doskonałości.
Nikola Tesla. Wynalazca ze złości
Tesla zaczął zajmować się tworzeniem wynalazków na długo, zanim trafił do USA. Jeszcze w 1881 r., jako pracownik Centralnego Biura Telegrafów w Budapeszcie, w wolnym czasie dłubał przy usprawnieniach wykorzystywanych wówczas urządzeń nadawczych. Najwyraźniej było to jednak głównie hobby - nie ma żadnych śladów sugerujących, że w tym czasie starał się o patenty na jakiekolwiek opracowane przez siebie rozwiązania.
To zmieniło się w USA, pod wpływem Thomasa Edisona, który był pierwszym amerykańskim pracodawcą Tesli. Legendarny wynalazca i biznesmen miał powiedzieć Serbowi, że da mu 50 tys. dolarów za usprawnienie stosowanych przez jego firmę silników elektrycznych.
Gdy, po miesiącach mozolnych eksperymentów, Tesla zaprezentował Edisonowi prototyp i zapytał o obiecane pieniądze. Edison miał parsknąć "kiedy zostaniesz prawdziwym Amerykaninem, zrozumiesz nasze poczucie humoru".
Nie powinniście być zaskoczeni, jeśli pewnego dnia zobaczycie, jak lecę z Nowego Jorku do Colorado Springs przy pomocy urządzenia przypominającego naftowy piecyk i ważącego mniej więcej tyle samo.
Oburzony Tesla rzucił robotę i postanowił pracować wyłącznie na swój rachunek. Pierwszy patent przyznano mu wkrótce potem. 30 marca 1884 oficjalnie przyznano mu prawa do wynalezionej przez niego usprawnionej lampy łukowej. W ciągu kolejnych 43 lat otrzymał w sumie 308 patentów w 27 krajach (patenty często dublowały się, aby zapewnić wynalazcy ochronę w różnych państwach; Muzeum Tesli wyliczyło, że w sumie dotyczyły 125 wynalazków).
W ciągu kolejnych dekad Tesla obrósł prawdziwą legendą. W USA uznawano go niemal za technologicznego czarodzieja, który z elektryczności jest w stanie wyczarować dowolne cuda. Nawet jeśli niektóre z jego pomysłów były nieco odjechane, niemal wszystkie szybko zwracały uwagę amerykańskiej prasy. Choć pieniędzy mu nie przyniosły.
Obłęd i obsesja Tesli na punkcie liczby 3
Płodność Tesli z czasem jednak spadała. Częściowo mogło to wynikać z jego rozgoryczenia faktem, że zdobywanie pieniędzy na realizację wielkich planów okazało się trudniejsze, niż sądził. A częściowo z tego, że z biegiem lat coraz bardziej doskwierały mu problemy psychiczne.
Swoje późne lata Tesla spędził w osamotnieniu, przenosząc się w Nowym Jorku z hotelu do hotelu i pozostawiając za sobą ślad niezapłaconych rachunków. Miał obsesję na punkcie liczby 3, na punkcie mycia rąk. Podczas posiłków musiał mieć na stole 18 serwetek i zawsze liczył swoje kroki. Twierdził, że czuje, że jego zmysły stały się nienormalnie wrażliwe, napisał też, że ma "gwałtowną niechęć do kobiecych kolczyków", a "widok perły prawie przyprawił mnie o atak ".
Mimo to nadal pracował. A jego ostatni wynalazek, co było dla niego typowe, był w równym stopniu błyskotliwy, futurystyczny... i niemal zupełnie niepraktyczny.
Zafascynowany gołębiami, Tesla postanowił bowiem zająć się lotnictwem. Zabrał się za to późno - w latach 20. branża lotnicza wyszła już z okresu niemowlęcego, a konstrukcje, które zaczęły wznosić się w powietrze były coraz bardziej profesjonalne, bezpieczne i w coraz większym stopniu przypominały te, które latają nad naszymi głowami dziś.
Latać jak gołębie
Tesla zrozumiał jednak, że wszystkie ówczesne samoloty mają jeden potężny i w zasadzie niedający się rozwiązać w konwencjonalny sposób problem, który zawsze będzie ograniczał ich użyteczność. To konieczność startowania z coraz dłuższych pasów startowych. Sprawiały one - i w zasadzie sprawiają do dziś - że samolot nie mógł stać się środkiem transportu dla mas.
Użyteczność samolotu jako środka transportu jest ograniczona, a jego komercyjne możliwości zdecydowanie umniejszone, przez wrodzoną niezdolność mechanizmu do szybkiego wzniesienia się w powietrze, co jest nieuniknioną konsekwencją tego, że siła nośna powstaje wyłącznie, gdy skrzydło samolotu się porusza
Co prawda w latach 20. powstawały już pierwsze helikoptery, ale były one wolne, niebezpieczne i nie dawały jeszcze nadziei na to, że staną się powszechnym środkiem transportu.
Tesla dostrzegł jednak ich potencjał. I stworzył coś, co wyprzedziło swoją epokę o co najmniej trzy dekady.
Był to, jak nazywał go sam Tesla, "helikopterosamolot". Dość dziwne urządzenie, które miało łączyć wszystko, co dobre w obu typach latających maszyn.
Towarzyszące patentowi numer US1655114A rysunki przedstawiają dość dziwaczne urządzenie, przypominające uskrzydloną ramę z wielkim śmigłem. Jak pisał wynalazca, "początkowo maszyna startuje pionowo i wznosi się aż do osiągnięcia zamierzonej wysokości, po czym jest stopniowo pochylana przez manipulację sterami, po czym leci jak samolot, a wraz ze zmniejszeniem kąta nachylenia i zwiększeniem prędkości, siła wznosząca płynąca ze śmigła jest zastępowana siłą tworzoną przez skrzydła". Kokpit, zawieszony we wnętrzu ramy, miał obracać się niezależnie od maszyny tak, by pilot zawsze patrzył do przodu.
Jeśli pomysł brzmi znajomo, to zapewne dlatego, że 60 lat później doczekaliśmy się maszyn działających na podobnej zasadzie. Amerykański transportowiec V-22 Osprey również startuje jak śmigłowiec i leci jak samolot, choć w jego przypadku obraca się nie cała maszyna, a wyłącznie gondole silników. Osprey pierwszy lot wykonał w 1989 r. - 61 lat po patencie Tesli.
Helikopterosamolot Tesli. Wiertarka-nielot
Tyle że pomysł Tesli, choć błyskotliwy, nie miał szans na powodzenie. Przynajmniej nie w tej formie. Mniejszym z problemów było to, że wynalazca uznał, słusznie, że jedynym źródłem napędu takiego urządzenia będzie nieciężki silnik tłokowy, a o wiele lżejsza turbina. Tyle że pierwszy lotniczy silnik turbinowy został opatentowany przez Franka Whittle dopiero dwa lata później.
Większym problemem było to, że Tesla ewidentnie nie docenił problemu, przed którym stali konstruktorzy wszystkich śmigłowców. Jego maszyna, według rysunków, miała być napędzana jednym, dość skromnych rozmiarów rotorem/śmigłem. Na szkicach nie ma śladu żadnego urządzenia, które kompensowałoby moment obrotowy generowany przez rotor. Bez jakiegoś sposobu zrównoważenia tego efektu, maszyna, zamiast polecieć, zaczęłaby gwałtownie obracać się wokół własnej osi jak dziwaczna wiertarka.
To właśnie dlatego większość śmigłowców wyposażonych jest w śmigło ogonowe, a wspomniany Osprey w dwa, obracające się w przeciwne strony rotory. Tesla wspomina co prawda we wniosku patentowym, że istnieje możliwość wyposażenia maszyny w dwa przeciwbieżne śmigła, zdanie to jest jednak rzucone zupełnie mimochodem. Maszyna w kształcie przedstawionym na rysunkach nie byłaby w stanie wznieść się w powietrze. A pilot nie miałby żadnych szans na jej opanowanie.
Wiele wskazuje jednak na to, że Tesla tej maszyny zbudować wcale nie miał zamiaru. Jak 22 lutego 1928 r. pisał “New York Times", "samolot nie został zbudowany, a sam wynalazca mówi, że nie jest szczególnie zainteresowany eksperymentami czy samą budową. Jest jednak przekonany, że samolot jest w stanie polecieć".
Gdyby jednak spróbował, szybko zapewne przekonałby się, że lotnictwo, w którym nie miał żadnego doświadczenia, brutalnie weryfikuje niedopracowane pomysły. Doskonale świadczy o tym historia V-22. Maszyna była rezultatem eksperymentów, prowadzonych w USA jeszcze w latach 50. Tesla miał dobry pomysł. Ale w tym przypadku droga od pomysłu do realizacji była bardzo daleka.
Tesla nigdy więcej nie złożył żadnego wniosku patentowego. Pozbawiony laboratorium, zadłużony po uszy i dyskretnie wspierany finansowo przez dawnego partnera biznesowego, George’a Westinghouse’a, pogrążał się coraz bardziej w samotności i obłędzie. Mimo to niemal do końca zachował reputację wizjonera - informacja o jego 75-tych urodzinach trafiła na pierwszą stronę “New York Timesa".