Chris Evans rezygnuje z Top Gear po jednym sezonie

Jak zapewne dobrze wiecie Top Gear w tym sezonie przeszedł bardzo drastyczne zmiany - w związku z wyrzuceniem przez BBC Jeremy'ego Clarksona pojawiła się trójka nowych prowadzących, wśród których najważniejszym miał być Chris Evans - znany radiowy DJ i fan motoryzacji, a prywatnie przyjaciel Clarksona. Jednak nawet jemu nie udało się sprostać legendzie.

Jak zapewne dobrze wiecie Top Gear w tym sezonie przeszedł bardzo drastyczne zmiany - w związku z wyrzuceniem przez BBC Jeremy'ego Clarksona pojawiła się trójka nowych prowadzących, wśród których najważniejszym miał być Chris Evans - znany radiowy DJ i fan motoryzacji, a prywatnie przyjaciel Clarksona. Jednak nawet jemu nie udało się sprostać legendzie.

Jak zapewne dobrze wiecie Top Gear w zakończonym właśnie sezonie przeszedł bardzo drastyczne zmiany - w związku z wyrzuceniem przez BBC Jeremy'ego Clarksona pojawiła się trójka nowych prowadzących, wśród których najważniejszym miał być Chris Evans - znany radiowy DJ i fan motoryzacji, a prywatnie przyjaciel Clarksona. Jednak nawet jemu nie udało się sprostać legendzie.

Evans, który program prowadził razem ze znanym (nadal, pomimo upływu tylu lat) głównie z serialu Przyjaciele Mattem LeBlanc'em, zrezygnował po zaledwie jednym sezonie pisząc na Twitterze, że spróbował z całych sił, ale nawet to nie okazało się wystarczające. Wierzy on jednak, że pozostałemu zespołowi, któremu nie brakuje geniuszu, uda się pociągnąć dalej ten wózek.

Reklama

Jest to raczej niespodziewany ruch, tym bardziej, że wiedzieliśmy, iż Evans podpisał z BBC 3-letnią umowę - jednak prezenter nie chciał być pewnie winiony za porażkę programu. A chyba takie słowo najlepiej oddaje to co się dzieje - słupki oglądalności przez cały sezon leciały bowiem w dół, a w finalnym odcinku osiągnęły rekordowo niski poziom 2 milionów widzów.

Czy program jednak ma dalej szansę powodzenia? Paradoksalnie, namaszczony przez Clarksona Evans okazał się być najsłabszym punktem nowego Top Geara, w którym z kolei błyszczał LeBlanc i pozostali prowadzący. Dlatego być może jest jeszcze szansa na ratunek, jednak producenci muszą nieco zmienić formułę - ta niestety bez Clarksona, Maya i Hammonda zdaje się nie do końca działać.

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy