Polska flotylla na Syberii. Bohaterowie i koniokradzi
Okręty pod biało-czerwoną flagą pojawiły się nawet w głębi Rosji. Polska flotylla rzeczna na Obie istniała bardzo krótko. Mimo to stoczyła kilka wygranych potyczek z bolszewikami. W poniższym tekście jako pierwszy historyk w Polsce opisuję dzieje okrętów Wojska Polskiego na Syberii.
Polacy w Rosji posiadali kilka doraźnie uzbrojonych parowców rzecznych. Pierwszy pojawił się latem 1918 roku w Archangielsku. "Wjatka" brała udział w bitwie pod Bereźnikiem przeciwko radzieckiej Północno-Dźwińskiej Flotylli Rzecznej. Po dwóch miesiącach Polacy zdali ją Brytyjczykom, a sami ruszyli w głąb tajgi.
Kolejne improwizowane kanonierki pod biało-czerwoną flagą pojawiły się rok później na rzece Ob w ramach 5. Dywizji Strzelców Polskich. Na Obie Polacy posiadali dwie-trzy kanonierki, dwie motorówki uzbrojone w działa i karabiny maszynowe oraz kilka mniejszych jednostek.
Latem 1919 roku pułki dywizji otrzymały zadanie ochraniania infrastruktury Kolei Transsyberyjskiej w rejonie Nowonikołajewsk - Tatarskaja - Sławgorod, a od końca lipca Nowonikołajewsk - Barnauł - rzeka Ob i jej brzegi aż do Kamienia. Początkowo Polacy mieli do dyspozycji trzy pociągi pancerne: "Kraków", "Warszawa", "Poznań". Co kilka dni dochodziło do potyczek z bandami rzezimieszków i bolszewikami. Wybuchały też kolejne powstania. Do mniejszych lub większych rebelii dochodziło w niemal każdym miasteczku.
Wszystko to działo się na tyłach wojsk Kołczaka, który wówczas dążył do połączenia się z pozostałymi oddziałami białych, szykującymi się do zajęcia Moskwy. Jednak latem, w wyniku kontrofensywy Armii Czerwonej prowadzonej od kwietnia 1919 roku, zaczął się cofać.
1 lipca upadł Perm, czerwoni przekroczyli Ural i 24 lipca 1919 roku zajęli Czelabińsk. Wówczas na tyłach, wzdłuż najważniejszych szlaków komunikacyjnych, zaczęły wybuchać bolszewickie powstania.
Powstanie zimińskie
Powstanie zostało przygotowane i kierowane przez podziemną organizację, na czele której stał piotrogrodzki hutnik G. S. Iwkin. Na przełomie 1918 i 1919 roku robotnicy nawiązali kontakt z miejscowymi bolszewikami, tworząc mały oddział pod dowództwem P. K. Chauzowa. W czerwcu 1919 roku został wybrany komitet wykonawczy, który miał kierować przyszłym powstaniem. Został nazwany Głównym Rewolucyjnym Sztabem Ałtajskiej Guberni. Dowódcą został Marmontow, a szefem sztabu Woronow.
W lipcu do Zimina przybyła duża grupa dezerterów z armii Kołczaka. Tam wraz z byłymi jeńcami armii państw centralnych, głównie Węgrami i Niemcami, utworzyli powstańcze pułki. W całej guberni Sowieci mieli pod bronią nawet 10 tys. ludzi. Na szczęście nie byli zbyt dobrze uzbrojeni. Piechota posiadała nieliczne trzyliniowe karabiny wzoru 1891 Mosina, częściej jednak piechurzy byli uzbrojeni w broń myśliwską. Jeszcze gorzej przedstawiała się kawaleria, której głównym uzbrojeniem były lance przerobione z wideł i obrzyny wykonane z myśliwskich dubeltówek.
Wybuch powstania zaplanowano na 7 sierpnia, jednak tydzień wcześniej w Ziminie niespodziewanie pojawił się oddział białych pod dowództwem chorążego Abramowa. Doprowadziwszy mieszkańców wioski na plac, zażądał wydania dezerterów i tych, którzy uniknęli mobilizacji. Kiedy mieszkańcy odmówili, Abramow nakazał wychłostać chłopów. Następnego dnia oddział 30 czerwonych partyzantów, uzbrojonych w dziewięć karabinów uderzył na białych.
W kolejnych dniach czerwoni zaczęli prowadzić wojnę podjazdową, podchodząc pod polskie stanowiska i starając się sprowokować przeciwników do opuszczenia bezpiecznych pozycji. Ci jednak nie kwapili się do tego, mając na uwadze przewagę liczebną bolszewików i niepewne stanowisko miejscowej ludności.
Czytaj też: Awanturnik, porywacz, łowca kłopotów. To jego bolszewicy wysłali, by opanował polskie rzeki
Kontruderzenie
Jednak nie można było dłużej osłaniać linii kolejowej i portów, stojąc jedynie w miastach i na nielicznych wiejskich posterunkach. Tym bardziej że 10 sierpnia powstańcy zajęli Kamień i tamtejszy port, blokując jedną z ważniejszych arterii komunikacyjnych. Polacy przygotowali natarcie, które miało uderzyć na miasto z trzech kierunków. Lądem ruszyły kompanie kapitanów Werobeja, Ankowicza i Dojana-Surówki.
Uderzenie od strony rzeki miał przeprowadzić oddział majora Wernera, złożony z III batalionu 2. pułku strzelców i 1. kompanii ciężkich karabinów maszynowych kpt. Kotwicza-Dobrzańskiego. Tej grupie przydzielono jeden z parowców cumujących w Nowonikołajewsku - "Kitaj".
"Statek był częściowo przystosowany do obrony, karabiny maszynowe umieszczono na górnym pokładzie po obu stronach komina, oraz po dwa z każdego boku statku w oknach kajut. Pokład i ściany statku obłożono workami z piasku oraz wielkiemi zwojami wełny, którą statek wiózł w wielkiej ilości jako fracht".
20 sierpnia jednostka z barką na holu ruszyła w górę rzeki. Około 2 w nocy obserwatorzy zauważyli dwa statki idące kontrkursem. Wypełnione były po brzegi uciekinierami - cywilami i żołnierzami z rozbitych oddziałów białych. Poinformowali oni, że pod Spirinem bolszewicy mają silnie obsadzoną pozycję, którą zamykają nurt rzeki.
Pierwsze starcie
Około 7 rano 23 sierpnia "Kitaj" zaczął się zbliżać do Spirina. Godzinę później z zarośli leżących na lewym brzegu padły pierwsze strzały. Początkowo nie udało się zlokalizować nieprzyjacielskich pozycji. Parowiec sunął po rzece jak wielka tarcza strzelnicza.
"(...) statek pomalowany na biało odbijał wyraźnie od modrego tła rzeki. Wrogie kule z łatwością przebijały ściany, lecz dzięki ochronie z piasku i wełny nikt szwanku nie poniósł".
Obserwatorzy dopiero kilkaset metrów przed wsią zlokalizowali niewielką linię okopów. Ze wszystkich luf, umieszczonych na sterburcie gruchnęły wystrzały. Wymiana ognia przybierała na sile z każdą minutą. Polacy powoli zyskiwali przewagę.
"Widząc jednak po chwili straty w koniach na holowanej barce oraz nikłe wyniki ognia, major Werner postanowił wysadzić desant i nie bacząc na ogień nieprzyjaciela, śmiałym atakiem zmusić go do poddania się lub ucieczki.
Płynąc skośnie ku brzegowi, statek zarzucił kotwicę, a w tym momencie kompanja 9-a porucznika Janczewskiego, pod osłoną ciężkich karabinów maszynowych podporucznika Młoszowskiego, przechodząc gęsiego po spuszczonej kładce, lub brnąc po pas w wodzie, wydobyła się na brzeg i uderzyła na bagnety".
Przeciwnik nie wytrzymał uderzenia i w popłochu zaczął uciekać w kierunku wsi. Tam Sowieci próbowali zorganizować kolejną linię obrony, jednak gwałtowne uderzenie wsparte ogniem karabinów maszynowych z "Kitaja" rozproszyło bojowników. Koło południa bolszewicy spróbowali kontratakować. Zostali odrzuceni z dużymi stratami i zaczęli ucieczkę na południe. Ruszył za nimi oddział kapitana Dobrzańskiego, wzmocniony plutonem karabinów maszynowych, który stoczył kilka potyczek z większymi grupami uciekinierów.
Polowanie na niedobitków
Kiedy "Kitaj" dotarł do Kamienia, nie było tam śladu po rebeliantach. Miasto było w rękach kompanii kapitana Werobieja. Pozostałe pododdziały wysłały patrole, które stwierdziły, że bolszewicy zajęli Krutichę i Jarki. Rankiem 26 sierpnia mjr Werner na pokładzie "Kitaja" ruszył do Krutichy. Sowietów jednak już tam nie było. Major zdecydował, że dalszy pościg odbędzie się lądem. Okręt, pod dowództwem chorążego Witkowskiego, został odesłany w dół rzeki, aby rozpoznać jej brzegi.
Na lądzie batalion spotkał wroga pod Pryganką. Początkowo Polacy odrzucili czerwonych i zajęli wieś. "Zdawało się, że walka ma się ku końcowi; tymczasem powstańcy otrzymali posiłki zarówno piesze, jak i konne, w tej liczbie węgierską kompanję komunistyczną (...). Partyzanci rozpoczęli wówczas przeciwnatarcie i zepchnęli naszą placówkę z zachodniego skraju wsi (...)".
Dopiero po dłuższej chwili Polakom udało się odzyskać inicjatywę dzięki wsparciu dwóch karabinów maszynowych chor. Gołubskiego, umieszczonych na cerkiewnej wieży. Bolszewicy uciekli w popłochu.
Następnego dnia Polacy ruszyli w dalszą pogoń. Pod Dołganką rozbito kolejną grupę buntowników, paląc przy okazji wieś. W kolejnych dniach kompanie III batalionu oczyszczały kolejne wsie, często przy wsparciu którejś z kanonierek i obu motorówek uzbrojonych. Do końca miesiąca komunistyczna rewolta została zdławiona. 31 sierpnia oddział otrzymał rozkaz powrotu do Nowonikołajewska. Polacy postanowili sprawić sobie nagrodę.
Koniokradzi?
Polska flotylla nie odeszła na północ z pustymi rękoma. Jak wspominał jeden z białych oficerów:
"Późną jesienią w rejonie miasta Kamień w ałtańskiej guberni, po raz kolejny nasi sojusznicy okryli się hańbą. Piąta polska dywizja została przeniesiona z Nowonikołajewska do Kamenia do walki z czerwonymi. Umiejętnie uderzyła na partyzantów, a nawet zręczniej przeprowadziła odwrót pod naporem przeważających sił wroga i dosłownie okradła całą spokojną populację regionu kamieńskiego i samo miasto Kamień.
Pan Winokurow, który miał we wsi Tiumencewo wspaniałą stadninę koni, liczącą setki rasowych klaczy i ogierów rozpłodowych, był szczególnie dotknięty tymi "działaniami militarnymi". Wartość tej hodowli była ogromna dla regionu. Biorąc to pod uwagę, nawet w czasie Wielkiej Wojny rząd prowadził negocjacje z burmistrzem Winogradowem w sprawie wykupu hodowli przez skarb, oferując za nią ponad 4 mln rubli.
Polacy zabrali wszystkie konie, załadowali je wraz z innymi dobrami na kilka barek i parowców i odpłynęli z powrotem do Nowego Nikołajewska. Konsekwencją tych działań zbrojnych było wiele skarg, protokołów i wszelkiego rodzaju śledztw, ale to wszystko nie przyniosło ofiarom korzystnych rezultatów".
Polacy nie cieszyli się długo ze zdobyczy. Jesienna ofensywa czerwonych zmusiła aliantów do odwrotu na wschód. Parowce, przynajmniej trzy, i dwie motorówki uzbrojone, które wchodziły w skład Batalionu Inżynieryjnego 5 Dywizji Strzelców Polskich pod dowództwem mjr. Ignacego Świerszczewskiego, musiały zostać porzucone.
Na początku stycznia 1920 roku, po nawiązaniu tajnych kontaktów między Korpusem Czechosłowackim i bolszewikami, żołnierze dywizji zostali otoczeni przez czerwonych i 10 stycznia 1920 roku musieli skapitulować w pobliżu stacji kolejowej Klukwiennaja. Niedobitki dywizji zorganizowały się w Harbinie, tworząc Odrębny Batalion Piechoty pod dowództwem kapitana Józefa Werobeja.