"Zabójcy w imię Republiki". Kilerzy na zlecenie rządu
De Gaulle, Pompidou, Giscard d’Estaing, Mitterrand, Chirac, Sarkozy, Hollande. Wszyscy mają ręce splamione krwią ludzi, na których wydawali wyroki w obronie interesów Republiki. Każdy z nich mógł przy pomocy jednego rozkazu zapobiec atakowi terrorystycznemu, czy zmienić losy konkretnego kraju. Jak francuscy prezydenci likwidowali przeciwników? Na to pytanie odpowiada Vincent Nouzille, autor książki "Zabójcy w imię Republiki".
Od czasów starożytnych władcy posiadali na służbie jednostki, które wykonywały wyroki śmierci na niewygodnych politykach, wojskowych, czy działaczach społecznych. Tajne oddziały dobrze wyszkolonych morderców wędrowały po państwach i na zlecenie władz z zimną krwią zabijały przeciwników politycznych. Nie są to mordercy, jakich często widzimy w kinowych hitach. Nie są to romantyczni bohaterowie, czy bezwzględni gangsterzy, jak ci którzy w 1934 roku założyli elitarny klub zrzeszający cyngli na zlecenie zwany "Murder Inc."
Nie jest to również poziom, jaki osiągnęły rosyjskie, czy radzieckie służby, które działały praktycznie jawnie. Zaczęło się od opriczniny, której członkowie po sfingowanych procesach likwidowali kolejnych członków Dumy. Od 1553 roku Rosjanie doprowadzili system cichych morderstw do perfekcji.
Dużo delikatniej i subtelniej działały i działają nadal służby państw zachodnich. Czy to Stanów Zjednoczonych, czy Wielkiej Brytanii, a także Francji. Może to dziwić, ale na rozkaz najwyżej postawionych francuskich polityków przeprowadzane są zabójstwa na zlecenie oraz inne tajne operacje, mające na celu eliminację jej wrogów. To się dzieje niezależnie od tego, kto w danej chwili jest rezydentem w Pałacu Elizejskim.
De Gaulle, Pompidou, Giscard d’Estaing, Mitterrand, Chirac, Sarkozy, Hollande. Wszyscy mają ręce splamione krwią ludzi, na których wydawali wyroki w obronie interesów Republiki. Każdy z nich mógł przy pomocy jednego rozkazu zapobiec atakowi terrorystycznemu, czy zmienić losy konkretnego kraju.
Vincent Nouzille, autor książki "Zabójcy w imię Republiki", reporterskiego śledztwa tropiącego mechanizmy wykorzystywania wywiadu do utrzymania pozycji Francji jako pierwszoplanowego gracza na arenie międzynarodowej, pisze:
"W imię obrony swoich interesów Francja zlecała lub wspierała brudną robotę, do której trudno by się było przyznać. Na niektóre sytuacje patrzono przez palce, inne zyskiwały milczące przyzwolenie nawet przy ryzyku utraty kontroli.
Charles de Gaulle i Georges Pompidou kryli niewygodne operacje w Algierii i Afryce, w tym zabójstwa na tle politycznym. Valéry Giscard d’Estaing dążył do eliminacji libijskiego przywódcy Muammara Kaddafiego.
François Mitterrand zlecił dokonanie zamachu w Bejrucie. Za Chiraca wysyłano najemników, by ratować afrykańskich dyktatorów. Nicolas Sarkozy prowadził własną tajną wojnę w Libii - równoległą do oficjalnych działań wojskowych. François Hollande wysłał żołnierzy na zakończoną sukcesem operację Serval u boku malijskiej armii - skądinąd podejrzewanej o rozliczne nadużycia. Ten sam prezydent niekiedy dogaduje się z Amerykanami w kwestii użycia znanych ze strat ubocznych 'zabójczych dronów'."
Dorwać Kaddafiego
Jedną z najbardziej spektakularnych akcji, w jakiej uczestniczyły francuskie jednostki specjalne w ostatnich latach było zlikwidowanie libijskiego przywódcy Muammara Al-Kaddafiego, który zginął 20 października 2011 roku. Jak się okazało na podstawie śledztwa Vincenta Nouzille, wbrew temu, co twierdził sztab NATO, generałowie doskonale wiedzieli, kogo przewoził konwój 15 ciężarówek zaatakowany przez francuskiego Mirage 2000-D o godzinie 8:30 rano. Nie był to przypadkowy atak. Każdy element był doskonale zaplanowany:
"Piętnaście minut wcześniej wystrzelony z amerykańskiego drona Predator pocisk Hellfire zniszczył jeden z samochodów usiłujących opuścić miasto. Dwadzieścia pojazdów próbowało szczęścia w przeciwnym kierunku, ale wpadły na obóz buntowników z brygady (katiba) Tiger i zostały zaatakowane. W krzyżowym ogniu nie miały dokąd się ruszyć. Francuski myśliwiec, który wraz ze zwiadowczym mirage’em F1CR patrolował niebo nad Syrtą, nie tracił czasu. Zrzucił dwie ćwierćtonowe bomby sterowane laserem GBU-12 - jedna z nich zmiotła cały konwój z powierzchni ziemi."
Kaddafi cudem przeżył atak. Został znaleziony przez żołnierzy brygady "Tiger wyciągnęli go z kryjówki, zaskoczeni, że w ogóle go tam znaleźli. Większość buntowników wywodziła się z miasta Misrata, przez dwa miesiące ostrzeliwanego przez siły Kaddafiego. Z miejsca przystąpili do linczu na byłym dyktatorze. 'Allah Akbar! Misrata!' - krzyczeli, zadając ciosy. W ciągu trzech minut sytuacja wymknęła się spod kontroli. Kule świstały w powietrzu. Bojownicy wepchnęli Kaddafiego - zakrwawionego, półnagiego i wyraźnie pozbawionego przytomności - do karetki, która natychmiast ruszyła do Misraty. Dwie godziny później, kiedy przybyła na miejsce, dyktator już nie żył."
Jak dalej pisze Nouzille: "Zdjęcia spływającego krwią byłego przywódcy libijskiego okrążyły świat 20 października 2011 roku. NATO publicznie ogłosiło, że informacje o obecności Kaddafiego w konwoju dotarły do nich już po nalocie ze strony 'otwartych źródeł' i 'sojuszniczych' służb wywiadowczych. Nie sprecyzowano, do czyjej armii należał samolot, który zrzucił bomby. Sztaby wojsk i prezydenta w Paryżu również nabrały wody w usta."
Tajne komanda wysłane do Libii
Prawda była zupełnie inna, co zostało ujawnione dużo później. Nouzille twierdzi, że: "w rzeczywistości w Libii znajdowali się komandosi, którzy prowadzili w zasadzie tajne operacje, podobne do działań Wydziału Czynnego. Nicolas Sarkozy 20 kwietnia 2011 roku przyjął w Pałacu Elizejskim politycznego przywódcę Tymczasowej Rady Narodowej Mustafę Abdula Jalila wraz z jego delegacją. Omówił z nimi tajne plany przyszłego przejęcia Trypolisu. Obiecał wysłanie do Libii 'oficerów kontaktowych' z sił specjalnych, co miało pozwolić na koordynowanie ofensyw buntowników z nalotami NATO. Publicznie zapowiedział jedynie, że francuski wysłannik do Bengazi, dyplomata Antoine Sivan, będzie eskortowany przez 'elementy wojskowe'. Kamuflaż idealny.
Elitarni żołnierze z COS (Dowództwa Operacji Specjalnych, Commandement des opérations spéciales), dla dyskrecji w cywilnych ubraniach, zaczęli działać w regionie Bengazi na początku kwietnia, w Misracie pod koniec tego miesiąca i przez cały czas trwania operacji Harmattan. Było ich nieco ponad czterdziestu. Angażowali się przede wszystkim w działania eskortowe i wywiadowcze, w czym współpracowali z DGSE oraz z garstką żandarmów z GIGN. Agenci Wydziału Czynnego zajęli się ochroną liderów CNT, w tym Mustafy Abdula Jalila. Od maja 2011 roku dostarczali też broń powstańcom z Dżabal Nafusy w regionie Zintan.
Oddziały COS w Bengazi i Misracie otrzymały posiłki w postaci kolejnych tajnych komand, które przybyły na miejsce dokładnie na czas, by wesprzeć buntowników. Oczywiście w sukurs szły im też kolejne bombardowania NATO i niszczycielskie naloty prowadzone przez chmary francuskich helikopterów, nadlatujące od strony morza. W operacji brali udział komandosi jednostki morskiej Hubert, znanej ze skuteczności działań w nocy, którzy operowali wzdłuż libijskiego wybrzeża.
- Schodzili na ląd w nocy - mówi ekspert znający ich model działania. - Szkolili grupy buntowników, pomagali im w przygotowaniu natarcia na pozycje kaddafistów, a skoro świt - znikali.
W sierpniu 2011 roku komandosi marynarki, którzy wcześniej działali w Misracie, stanęli u boku katiby Tiger podczas operacji Mermaid Dawn (Świt syreny) - to jest zajęcia Trypolisu. Kolejnych żołnierzy COS wysłano jesienią do Syrty i na południe, w okolice Sebhy i Bani Walid. Według oficera zbliżonego do sztabów siły specjalne zastały w obu miejscach napiętą sytuację: 'Zrobiło się gorąco i Francuzi nieco oberwali'.
W drobiazgowym studium brytyjskiego think tanku Royal United Services Institute potwierdzono fakt, że do kilku regionów Libii zostały wysłane francuskie siły specjalne - wraz z siłami brytyjskimi, włoskimi, egipskimi, katarskimi, saudyjskimi i z innych krajów. Katarczycy zainstalowali w Bengazi i Dżabal Nefusie ośrodki szkoleniowe; pomagali też DGSE w potajemnym przekazywaniu broni buntownikom.
- Ani francuskie, ani brytyjskie siły specjalne nie dyktowały dat sierpniowych posunięć buntowników w stronę Trypolisu" - podsumowali brytyjscy badacze, ale wraz z innymi odegrały 'żywotną rolę jako pomocnicy'.
- Nigdy nie były na pierwszej linii - zapewnił generał Christophe Gomard, szef COS.
Przypomnijmy, że według oficjalnej wersji ministerstwa obrony Francja nie miała swoich żołnierzy na libijskiej ziemi. Cała ta tajna wojna po prostu nie miała miejsca..."
To wszystko dzieje się od lat w imieniu Francji. Rękami lojalnych agentów.
Więcej można przeczytać w książce Vincenta Nouzille'a, "Zabójcy w imię Republiki".