Proszę wstać... Facebook idzie
O bolesnych konsekwencjach korzystania z Facebooka przekonała się Joanna Fraill - brytyjska przysięgła, biorąca udział w procesie szajki narkotykowej. Fraill zmieniła ławę przysięgłych na ławę oskarżonych. Wszystko przez "niefrasobliwe lekceważenie" procesu.
Okazuje się, że podczas toczącej się sprawy Joanna nie tylko szukała informacji na temat wydarzeń z sali sądowej w internecie, ale także nawiązała bliską znajomość na Facebooku z jedną z oskarżonych. - Jest to pierwszy tego typu incydent w Anglii - Fraill nie tylko została oskarżona, ale także uznana winną obrazy sądu i traktowania procesu z nienależytym poszanowaniem. Co było dowodem w sprawie? Oczywiście transkrypcje internetowych pogawędek między przysięgłą a oskarżoną - komentuje Łukasz Nowatkowski, Ekspert ds. Bezpieczeństwa IT w firmie G Data Software.
Odczytywane podczas rozprawy wirtualne dyskusje nie przypominały wprawdzie scenariusza filmu szpiegowskiego, a raczej rozmowy przy kawie, mimo to sąd nie miał wątpliwości i wydał wyrok skazujący. Wszystko dlatego, że pozornie błahe wydarzenie pociągnęło za sobą o wiele poważniejsze następstwa. Już teraz sprawa, podczas której obydwie panie się poznały, wróciła na wokandę, gdyż skazani w procesie dilerzy narkotykowi podważyli wiarygodność ławy przysięgłych.
- Na kanwie tego zdarzenia dwa ważne wnioski wysuwają się na pierwszy plan. Żyjemy w XXI wieku ze wszystkimi plusami i minusami postępu technologicznego, jaki ze sobą przyniósł. Cały czas musimy pamiętać, że nasze wirtualne życie przeplata się ściśle z rzeczywistością, która nas otacza. W przypadku Facebookowej znajomości Joanny Fraill z oskarżoną można śmiało powiedzieć, że nie różniła się ona niczym od rzeczywistych spotkań. Między tymi dwoma światami już dawno zatarła się sztywna granica i z pewnością - w miarę postępu - będzie zanikać coraz bardziej - mówi Nowatkowski.
- Kolejna kwestia - już bezpośrednio wiążąca się bezpieczeństwem IT - to umieszczanie w sieci jakichkolwiek danych czyn wiadomości. Musimy brać pod uwagę, że cokolwiek zostanie raz napisane w sieci, zaczyna żyć własnym życiem i jest w zasadzie nie do usunięcia. Tym razem chodziło o niegroźne - w sensie treści - dialogi, dużo poważniejsze konsekwencje miałoby wykrycie poufnych informacji. Strzeżmy się więc - w odróżnieniu od pani Fraill - "niefrasobliwego lekceważenia"... internetu." - podsumowuje Nowatkowski.