Dziecko, rodzic i społeczność są najważniejsi. Socjoterapeuta mówi o pracy

Praca socjoterapeutyczna należy do jednych z najcięższych. Wychowawcy w placówkach w całej Polsce muszą mierzyć się z wieloma wyzwaniami. Trwający czas pandemii oraz okresy nauki zdalnej nie pomagają w pracy z lokalnymi społecznościami. W rozmowie z Szymonem Banaszczykiem ze Stowarzyszenia Świętego Mikołaja Biskupa w Gdyni-Chyloni dowiadujemy się, jak wygląda dzisiejsza rzeczywistość dzieci i młodzieży oraz jak w tych okolicznościach radzą sobie organizacje wspierające.

"Stowarzyszenie prowadzi Placówkę Wsparcia Dziennego (...) która jest częścią gdyńskiej sieci placówek wspierających rodziny w pokonywaniu trudności wychowawczych"
"Stowarzyszenie prowadzi Placówkę Wsparcia Dziennego (...) która jest częścią gdyńskiej sieci placówek wspierających rodziny w pokonywaniu trudności wychowawczych"Szymon Banaszczykarchiwum prywatne

Szymon Banaszczyk jest socjoterapeutą pracującym w stowarzyszeniu prowadzącym Placówkę Wsparcia Dziennego na osiedlu Zamenhoffa-Opata Hackiego w Gdyni. 

Jakub Zygmunt, Geekweek: Jak w kilku słowach możesz opisać, czym zajmuje się Stowarzyszenie Świętego Mikołaja Biskupa w Gdyni?

Szymon Banaszczyk: - Stowarzyszenie prowadzi Placówkę Wsparcia Dziennego zwaną SPOT Mikołaj Alternative, która jest częścią gdyńskiej sieci placówek wspierających rodziny w pokonywaniu trudności wychowawczych. Mamy w tym momencie 48 podopiecznych w przedziale wiekowym od 6 do 18 roku życia podzielonych na cztery grupy.

- Poza tym prowadzimy Klub Rodzica, który spotyka się kilka razy w tygodniu. To są spotkania zwiększające kompetencje wychowawcze, samorozwój, jak i spotkania w luźniejszym mniej formalnym klimacie. Zupełnie osobną działką jest też Klub Seniora, który wspiera najstarszych mieszkańców Chyloni, dzielnicy na terenie której działamy.

- Długo już pracujesz w tym miejscu? Jakie są teraz twoje obowiązki?

- Pracę rozpocząłem w 2013 roku jako wychowawca w grupie starszej. Obecnie do moich obowiązków należy zarządzanie działaniami całego stowarzyszenia.

- Minęło już prawie osiem lat. Jakie było twoje pierwsze wrażenie, kiedy zacząłeś pracę z dziećmi w tym miejscu?

- Na początku muszę nadmienić, że przyjechałem do Gdyni, mając świeże doświadczenie pracy z dziećmi w Boliwii. Sądzę, że już tamten pobyt mnie jakoś ukierunkował do tego typu pracy. Pamiętam, że podczas pierwszych dni w grupie starszej spotkałem się z otwartością i zainteresowaniem. Te początki były jakimś czasem ekscytacji.

- Jak już wspomniałeś, stowarzyszenie działa na terenie dzielnicy Chylonia. Dokładnie w rejonie osiedla Zamenhofa-Opata Hackiego. Z wielu względów te okolice nie miały przez długie lata najlepszej opinii. Jaka jest historia samej Chyloni oraz osiedla, na obszarze którego pracujecie?

- Pierwsze wzmianki o Chyloni sięgają XIV wieku, kiedy była ona jeszcze wsią. Do Gdyni została dołączona w latach 30. XX wieku. Najstarsza część Chyloni znajduje się w okolicach Kościoła św. Mikołaja. Nasze stowarzyszenie działa, jak już wspomniałeś, na terenie konkretnego osiedla - Zamenhoffa-Opata Hackiego. Nazwa pochodzi od ulic, przy których znajdują się stare bloki typu hotelowce, w których warunki do życia są trudne, a mieszkania bardzo małe.

- Sytuacja na tym obszarze nie była łatwa. Zwłaszcza do 2009 roku, kiedy stowarzyszenie zaczęło działać. Po dziesięciu latach, w grudniu 2019 roku zakończyła się rewitalizacja osiedla, która polegała m.in. na wybudowaniu chodników, dróg dojazdowych, parkingów oraz placów zabaw dla dzieci. Teraz przestrzeń między blokami jest piękna, a kiedy zaczynałem pracę tutaj, nawet nie było żadnej trawy tylko suchy piach. Wyglądało to przygnębiająco.

- Natomiast rewitalizacja społeczna osiedla nadal trwa. Ten proces się nie kończy i wiele organizacji jest w to zaangażowanych. Warto dodać, że bloki na osiedlu Zamenhofa-Opata Hackiego zostały wybudowane w latach 50. XX wieku. To były w dużej mierze mieszkania komunalne, co miało wpływ na strukturę społeczną okolicy. Teraz się to oczywiście zmienia, ponieważ mieszkania są wykupywane i coraz więcej staje się własnością prywatną.

- Przyjrzyjmy się waszej pracy z dziećmi i młodzieżą w stowarzyszeniu. Z jakimi wyzwaniami najczęściej się spotykacie podczas pracy? Jakie dzieci do was trafiają?

- Jest to kwestia zmienna. Czasem trafiają do nas dzieci z pierwszym i najbardziej zewnętrznym problemem, jakim są trudności w nauce. Od tego nasza praca się zaczyna. Później dochodzi aspekt wychowawczy. Dokonuje się praca socjoterapeutyczna, nauka umiejętności funkcjonowania w grupie. Wszystko odbywa się podczas różnego rodzaju zajęć. Na przestrzeni lat zauważamy również, że trafia do nas coraz więcej dzieci z zaburzeniami.

- Był czas, kiedy sporo podopiecznych miało zdiagnozowane ADHD, a teraz są to częściej diagnozy spektrum autyzmu oraz zachowań opozycyjno-buntowniczych. Psychiatrzy zwracają uwagę na to, że sporo dzieci jest z pogranicza różnych zaburzeń, co utrudnia pracę. W związku z tym łączymy wiele narzędzi podczas zajęć. Nie mogą one być po prostu ciekawe. Trzeba mieć dodatkowe kompetencje np. z integracji sensorycznej, terapii ręką itp.

- Tryb pracy zmienia się z takiej typowo podwórkowej do pracy bardziej specjalistycznej. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich naszych podopiecznych, ale ten trend w mojej opinii jest coraz bardziej widoczny.

- Taka praca na pewno należy do niezwykle wymagających. Jak reagują na wasze metody rodzice?

- Przede wszystkim zawsze powtarzamy im, że nie jesteśmy po to, aby sprawić, by za pomocą magicznej różdżki jakieś zachowania u ich dzieci się nie pojawiały. Po to mamy kompetentną, wykwalifikowaną kadrę, aby problemy przepracowali z grupą, żeby o nich rozmawiali, żeby podopieczni rozumieli, co się z nimi dzieje w danej sytuacji. Nasza praca nie polega na dawaniu dyrektyw, złapaniu za gardło i trzymaniu w ryzach.

- Nie oddajemy dzieci, które są idealne. Ta praca wychowawcza nie polega na tym, aby rodzic był zadowolony, że z zewnątrz nic się nie dzieje. Dziecko wewnętrznie może przeżywać nadal trudności. Naszym zadaniem jest w bezpiecznych warunkach wydobywać te trudne uczucia, emocje i zachowania, rozmawiać o nich tak, aby podopieczni rozumieli, co się z nimi dzieje. Taka jest idea i do tego dążymy, ale nie zawsze się udaje.

- Nie zdarzają się sytuacje, kiedy samym rodzicom trzeba pomóc w pracy wychowawczej?

- Oczywiście. Można na to spojrzeć tak, jak czasem się to robi w szkołach. Dziecko jest złe, więc bombardujemy je uwagami i negatywnymi informacjami zwrotnymi do rodziców. Na zasadzie takiej dyrektywności rodzic ma dopilnować, żeby dziecko w obszarze szkoły lub innej instytucji konkretnie się zachowywało, ale kiedy kończy się ten nadzór, to ono wraca do swoich starych zachowań. Nie wspieramy tego modelu rozwiązywania problemów. W odpowiedzi na takie sytuacje pojawił się pomysł założenia Klubu Rodzica.

"Powtarzamy rodzicom, że nie jesteśmy po to, aby sprawić, by za pomocą magicznej różdżki jakieś zachowania u ich dzieci się nie pojawiały"
"Powtarzamy rodzicom, że nie jesteśmy po to, aby sprawić, by za pomocą magicznej różdżki jakieś zachowania u ich dzieci się nie pojawiały"Szymon Banaszczykarchiwum prywatne

- Ale początkowo stowarzyszenie działało tylko jako świetlica socjoterapeutyczna.

- Zgadza się. Po latach zmieniła się ona w placówkę wsparcia dziennego. Zobaczyliśmy jednak, że pracując tylko z dzieckiem, tworzymy jakąś fikcję, ponieważ nie pracujemy przede wszystkim z rodziną, a w kolejnym obszarze z całą społecznością. Z początku dawaliśmy takiemu dziecku narzędzia, z którymi ono nic nie mogło zrobić, bo wracało do domu, w którym nikt nie wiedział, o czym mowa.

- Kiedy powstał Klub Rodzica?

- W 2014 roku. Na początku to były nieregularne spotkania, ale później w ramach różnych grantów udało się nam prężnie to miejsce zbudować z bardzo rozwojowymi spotkaniami dla rodziców. Nie było to takie łatwe, ponieważ nie jest pewnie sztuką spojrzeć na rodzica jak na tego złego, który nie daje sobie rady z dzieckiem. Tworząc Klub Rodzica zapewniliśmy bezpieczną przystań dla wszystkich dorosłych. Rozmawiamy z nimi również o tym, jak pracować z dzieckiem.

- Czy takie zajęcia z rodzicami przynoszą wymierny skutek?

- O tym najlepiej mogliby się wypowiedzieć sami rodzice i ich dzieci. Przede wszystkim myślę, że udało nam się stworzyć miejsce, do którego i jedni, i drudzy chcą przychodzić. Nie jest tak, że rodzice pojawiają się kilka razy do roku na wigilię czy zebranie organizacyjne. Około dwudziestu z nich przychodzi regularnie raz w tygodniu, a czterdziestka jest obecna zazwyczaj na różnych uroczystościach i cyklicznych akcjach. Są również tacy, którzy uczestniczą w Klubie Rodzica, ale ich dzieci nie pojawiają się u nas. W placówce mogą być z różnych powodów, ale jest to dla nich ciągle ważne miejsce.

- Czyli włączanie rodzica jest niezwykle istotne w tego typu pracy terapeutycznej?

- Dokładnie. Łączenie pracy z rodzicem, z dzieckiem i z lokalną społecznością jest bardzo ważne. Nie da się wykonać rzetelnie jednej z prac, pomijając pozostałe elementy tych społecznych puzzli.

- Już prawie dwa lata funkcjonujemy w rzeczywistości pandemicznej. Jak sobie poradziliście w czasach największych lockdownów? Kiedy mogliście wrócić do trybu pracy "na żywo"?

- Stowarzyszenie funkcjonowało wtedy zgodnie z rozporządzeniami. W czasie pierwszej fali zachorowań pracowaliśmy tylko zdalnie. Podczas drugiej fali jesienią 2020 mieliśmy pozwolenie jedynie na spotkania indywidualne.

- Dopiero od stycznia 2021 roku placówki wsparcia dziennego mogą funkcjonować, oczywiście zgodnie z normami, przestrzeganiem mierzenia temperatury i regularnej dezynfekcji. Zatem przez prawie rok działaliśmy praktycznie tylko zdalnie i jeszcze bardzo długo będziemy odczuwać piętno tego czasu.

- Okres lockdownu nie był na pewno łatwy dla każdej rodziny.

- Wyobraź sobie rodzinę, która nie miała wcześniej jakichś dodatkowych problemów, ale mieszka w pięć czy sześć osób na 27 metrach kwadratowych i jeszcze jest tam na przykład nastolatek. On przede wszystkim potrzebuje łączności ze swoją grupą środowiskową, dużo bardziej niż z rodziną. Ale jest od niej odcięty. Narasta w nim wówczas ogromna wewnętrzna frustracja.

- Poza tym pojawiały się u dzieci również problemy w nauce. W stowarzyszeniu nasi wychowawcy spędzali wiele godzin na zdalnym pomaganiu w odrabianiu lekcji. Próbowali gasić na bieżąco wszystkie pożary.

- Powstało już kilkanaście raportów przedstawiających wynikłe ze zdalnej nauki i nadmiernego przebywania w sieci problemy.

- Wartym wymienienia jest chociażby "Etat w sieci" - raport ukazujący stan zdrowia psychicznego nastolatków w nauce zdalnej. Nazwa jest związana z tym, że dzieci i młodzież zaczęły naprawdę spędzać co najmniej osiem godzin w sieci dziennie. Zdalna nauka przyczyniła się do wielu zaburzeń. Według badania 62 proc. nastolatków w czasie lockdownu miało problemy ze snem. Będąc narażonym na światło niebieskie płynące z ekranów, zaczęła się zamieniać noc z dniem. 42 proc. miała w tym okresie myśli samobójcze. 70 proc. deklarowała, że jest bardziej nerwowa i rozdrażniona. 75 proc. martwiło się dużo bardziej o przyszłość.

- Czy sytuacja nie wróciła jednak do normy, odkąd pracujecie już na żywo z dziećmi i młodzieżą?

- Trochę tak, ale nadal zauważalne są problemy chociażby w grupie nastolatków. Proces reintegracji, po którym zaczyna się proces twórczy z grupą, się wydłuża. Widać, że dorośli z dużo większą tęsknotą wrócili do Klubu Rodzica. Natomiast dzieciom i młodzieży, które nie są ukonstytuowane do funkcjonowania w takich relacjach, zwyczajnie przestało się chcieć.

- Niektórzy przystosowali się już do życia w internecie. Muszą teraz od nowa wyrobić sobie nawyk przychodzenia na zajęcia i poczucie bycia częścią grupy. Zachęcenie ich do jakiś większych aktywności już dużo trudniejsze niż przed pandemią. Ponadto problemy, o których wspominają raporty i wspomniany wcześniej "Etat w sieci", wcale nie zniknęły. Może izolacja się skończyła, ale teraz wszystko jest na naszych barkach - psychiatrów i terapeutów.

- Czujecie się bardzo obciążeni?

- Tak. Najbliższe lata przed nami będą bardzo trudne, kiedy będzie trzeba dawać z siebie dwa razy więcej. I nie tylko mowa o naszym stowarzyszeniu, ale o wszystkich takich miejscach wsparcia rodzin w Gdyni i w całej Polsce. Wszyscy dajemy tą samą pomoc i tworzymy bezpieczną przystań dla dzieci i ich rodziców.

INTERIA.PL

Więcej o akcji przeczytacie na stronie Mental.interia.pl

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas