Jak Niemcy odbili Mussoliniego, cz. I
Odbicie Mussoliniego uwięzionego w niedostępnej górskiej twierdzy graniczyło z cudem. Brawurowa akcja niemieckich komandosów dowodzonych przez Ottona Skorzenego miała zmienić losy wojny.
- Kwatera Główna posłała po pana, szefie. Samolot będzie czekał o piątej na lotnisku Tempelhof.
- Niech Radl uda się do mojego pokoju, zabierze mój mundur i przywiezie na lotnisko. Niech o niczym nie zapomni. Czy wiadomo, o co chodzi?
- Nie. Nic nie wiemy. Radl już się wszystkim zajął. Skorzeny zastanawiał się, co mogło być powodem nagłego wezwania do Hitlera, jednak żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła mu do głowy. Dopiero na lotnisku jego zastępca poinformował go, że we Włoszech nastąpiła zmiana rządu.
Król już się nie waha
Dzień wcześniej Wielka Rada Faszystowska, naczelny organ włoskiego państwa, doszła do przekonania, że duce, Benito Mussolini, nie może dłużej kierować państwem, gdyż skutki tego są opłakane.
Armia Włoch od miesięcy ponosiła ogromne straty. Czarę goryczy przepełniały amerykańskie bombowce atakujące włoskie miasta.
Najwyżsi dowódcy wojskowi i wielu ministrów rządu Mussoliniego uważali, że ta wojna jest już przegrana i nie wolno dopuścić, aby toczyła się na Półwyspie Apenińskim, co groziło zniszczeniem kraju i zabytków jego pięknej historii.
Król Wiktor Emanuel III nagabywany o pozbycie się Mussoliniego wzdragał się przed podjęciem ostatecznej decyzji. Obawiał się chaosu, jaki mógł ogarnąć Włochy po odejściu duce. Bał się reakcji Niemców, którzy broniąc Sycylii przed aliantami, wzmacniali swoje siły we Włoszech, i bał się faszystowskiej pancernej dywizji M stacjonującej 50 km od Rzymu. Jednak konferencja, która odbyła się 19 lipca 1943 roku w Feltre, niewielkim miasteczku w pobliżu Wenecji, przesądziła o jego decyzji. W tej naradzie oprócz króla wzięli udział: Mussolini, Hitler oraz szefowie sztabów generalnych wojsk niemieckich i włoskich.
Rozpoczął Hitler: - Musicie usztywnić obronę, zastosować wszelkie środki, które mogą zatrzymać aliantów, zmobilizować społeczeństwo, Niemcy wam pomogą. Jednak nie potrafił określić rozmiarów pomocy, jaką Rzesza mogłaby przekazać swojemu zdruzgotanemu sojusznikowi. Mussolini nie zaprotestował, nie przedstawił, w jak opłakanym stanie znajdują się wojska włoskie, ani nie skonkretyzował, na jakie wsparcie liczy. Później, gdy serdecznie pożegnał Hitlera na lotnisku w Treviso, powiedział:
- Nie było potrzeby wygłaszania takiego przemówienia do Hitlera - chodziło o określenie rozmiarów pomocy - ponieważ tym razem solennie przyrzekł przysłać wszystko, czego potrzebujemy.
Naturalnie - zwrócił się do generała Vittorio Ambrosio - nasze zamówienia muszą być rozsądne, nie astronomiczne. Kilkanaście minut później generał Ambrosio, siedząc w samochodzie, wybuchnął:
- Duce doszczętnie oszalał! On jest obłąkany! W sobotę 24 lipca o godzinie 17.00 w Palazzo Venezia rozpoczęło się posiedzenie Wielkiej Rady Faszystowskiej, która nie zbierała się od wielu lat. Mussolini zlekceważył wszelkie ostrzeżenia. Przemawiając przez dwie godziny, zrzucał winę za niepowodzenia wojenne na Badoglio, Sztab Generalny i wychwalał Niemców. Nie na wiele to się zdało. Dziewiętnastu członków Wielkiej Rady Faszystowskiej było zdecydowanych pozbyć się Mussoliniego, którego rządy sprowadziły tyle nieszczęść na Włochów i groziły unicestwieniem państwa.
O trzeciej nad ranem ich głosy, przeciwko siedmiu, zdecydowały o pozbawieniu Mussoliniego urzędu. Nie przejmował się tym, uważając, że Wielka Rada jest ciałem doradczym i nie ma prawa podejmować takich decyzji. Poprosił o audiencję u króla Wiktora Emanuela III. Ten jednak już podjął decyzję, którą dotychczas tak długo odwlekał. O godzinie 17.00, gdy duce przyszedł do Villa Savoia, król na opinię, że Wielka Rada Faszystowska nie ma prawa podejmować decyzji o pozbawieniu Mussoliniego urzędu, odpowiedział:
- Nie zgadzam się z tym, ponieważ Wielka Rada jest organem państwa ratyfikowanym przez dwie izby włoskiego parlamentu i dlatego, w efekcie, każdy akt Rady jest wiążący. -Wobec tego według Waszej Wysokości muszę zrezygnować? - zapytał Mussolini z wyraźnym wysiłkiem.
- Tak, akceptuję bez dalszej dyskusji pana rezygnację jako szefa rządu.
Po tych słowach Mussolini pochylił się, jakby otrzymał cios w piersi, i mruknął:
- Wobec tego to już koniec.
Przed drzwiami został aresztowany.
- Jaki pożytek może przynieść takie spotkanie. Skończy się tylko na pustej gadaninie.
Gdy ambasador niemiecki z Rzymu przekazał piorunującą wiadomość, że duce został aresztowany, Hitler wezwał na naradę najbliższych współpracowników.- Bez wątpienia w swojej wiarołomności ogłoszą, że pozostaną wobec nas lojalni, ale to jest zdrada. Oczywiście nie pozostaną lojalni. W każdym razie ten, jak on tam się nazywa - mówił o marszałku Badoglio - stwierdził wprost, że wojna będzie kontynuowana, ale to nic nie znaczy. Musi tak mówić. My podejmiemy tę samą grę: wszystko ma być gotowe do błyskawicznego uderzenia w tę całą klikę i wyrzucenia ich! Jutro rano wyślę kogoś, aby przekazał dowódcy 3. dywizji rozkaz wejścia do Rzymu, aresztowania króla, całej bandy oszustów, następcy tronu, schwytania tych wszystkich szumowin, zwłaszcza Badoglio i jego gangu. Zobaczycie, oni pękną jak przekłuty balon i w ciągu dwóch lub trzech dni będzie całkiem inna sytuacja!
Dwie godziny później,w czasie narady o północy, Hitler wydał następne instrukcje:
- Rzym musi być okupowany! Nikt nie może opuścić Rzymu, a wtedy wejdzie tam 3. dywizja grenadierów pancernych. Walter Hewel, przedstawiciel ministra spraw zagranicznych w kwaterze Hitlera, zapytał, czy Watykan zostanie otoczony, a bramy tego państwa - zablokowane. -To nie ma znaczenia - odpowiedział Hitler. - Ja wkroczę wprost do Watykanu. Sądzicie, że obawiam się Watykanu? Cały dyplomatyczny korpus się tam schroni. Nie popuszczę im. Jeżeli wszyscy tam się znajdą, my wyjmiemy stamtąd wiele świń - mówił o Żydach, którym Watykan dał schronienie. - Potem powiemy, że przepraszamy. Łatwo możemy to zrobić.
Trwa wojna
W sytuacjach kryzysowych potrafił działać nadzwyczaj szybko, przebiegle i brutalnie. Nie istniały jakiekolwiek przeszkody moralne czy prawne, które mogłyby go zmusić do rezygnacji z wytkniętego celu. Dlatego zawsze wyprzedzał swoich przeciwników. Był bardziej skuteczny niż oni i wielokrotnie dzięki temu wygrywał. I tym razem wierzył, że uda mu się zażegnać włoski kryzys, a nawet wyciągnąć z tego korzyści.
Nie bez kozery w czasie nocnej narady Hitler wspomniał o planie zajęcia Watykanu.To nie była pusta groźba. Zamieszanie, jakie wywołało uwięzienie Mussoliniego, knowania nowego rządu włoskiego z aliantami, możliwa inwazja wojsk alianckich na Półwysep Apeniński i walki, które by wtedy rozgorzały, wszystko to stwarzało nadzwyczaj dogodne okoliczności do uwięzienia papieża i zajęcia skarbów Watykanu pod pretekstem ochrony przed działaniami wojennymi i tumultem w Rzymie.
Czas pracował na niekorzyść Włochów. Niemcy przygotowywali oddziały do operacji zajęcia ich kraju. Feldmarszałek Erwin Rommel otrzymał rozkaz natychmiastowego stawienia się w Dowództwie Naczelnym Wehrmachtu. W Berlinie dowiedział się, że ma objąć dowodzenie operacją okupacji Włoch o kryptonimie "Alarich". Dwa korpusy liczące osiem dywizji podążyły z południowej Francji nad granicę z Włochami. Łącznie z jednostkami już stacjonującymi na terenie Włoch Niemcy mieli 18 dywizji gotowych do zajęcia tego kraju. 3 września 1943 roku tuż po godzinie 17.00 w nadmorskiej miejscowości Cassibile przedstawiciele aliantów oraz władz włoskich podpisali zawieszenie broni. Generał Dwight Eisenhower, dowódca wojsk alianckich, podszedł do generała Castellano. Wyciągnął rękę i powiedział:
- Od tego momentu będę patrzył na pana jak na kolegę, z którym będę współpracował.
Obydwie strony zdawały sobie sprawę z tego, że reakcja Niemców będzie bardzo gwałtowna, dlatego zdecydowali się utrzymać ten dokument w tajemnicy, aż wojska alianckie znajdą się na Półwyspie Apenińskim, i dopiero pięć dni później, 8 września, ogłoszono podpisanie zawieszenia broni.
Austriak do specjalnych pouczeń
- Pan jest Hauptsturmführer Skorzeny? - Stojący przy trapie sierżant wyjął mu z ręki walizkę i wskazał na samochód. - Mam natychmiast zabrać pana do Kwatery Głównej. Po kilku minutach dotarli do pierwszego posterunku, gdzie solidny drewniany szlaban zamykał drogę. Kierowca wysiadł i podążył do wartowni zbudowanej z nieociosanych bali, Skorzeny mógł przyjrzeć się zabezpieczeniom. Z boku, gdzie teren opadał w stronę jeziora, stał wkopany w ziemię betonowy bunkier, z którego strzelnicy sterczała lufa karabinu maszynowego. Dalej zasieki i zapewne pole minowe uniemożliwiały ominięcie posterunku. Kilka kroków za szlabanem stał transporter opancerzony z karabinem skierowanym w stronę drogi i kozły ze zwojami drutu kolczastego, za pomocą których można było zbudować prowizoryczną barykadę. Skorzeny podpisał się w zeszycie, który podsunął mu jeden z wartowników, i wrócił do auta.
Dalej droga biegła przez brzozowy las, mijała przejazd kolejowy i prowadziła do drugiego szlabanu. Esesman starannie sprawdził przepustkę i książeczkę wojskową Skorzenego. Nie mówiąc ani słowa, cofnął się kilka kroków do budki wartowniczej i podniósł słuchawkę telefonu. Wrócił po chwili.
- Kto pana wezwał? - zapytał niespodziewanie. - Nie wiem - Skorzeny wzruszył ramionami. Żołnierz powrócił do telefonu. Widać było, że wyjaśnił, na czyj rozkaz Skorzeny przybywa do Wilczego Szańca, gdyż stał się bardziej uprzejmy, oddając dokumenty. - Oczekują pana w Herbaciarni. - Oddał dokumenty i machnął w stronę wartownika przy szlabanie. Robiło się ciemno, gdy samochód podjechał do dwuskrzydłowego drewnianego pawilonu nazywanego Herbaciarnią. Skorzeny wszedł do dużego przedpokoju wyłożonego dywanem i umeblowanego wygodnymi fotelami, w których siedzieli oficerowie. Bez wątpienia oczekiwali go, gdyż po krótkiej prezentacji jeden z nich znikł za drzwiami, a gdy po chwili wrócił, powiedział:
- Wprowadzę panów do Führera. Zostaniecie przedstawieni i musicie opowiedzieć o waszej wojskowej karierze, ale krótko. Być może Führer zada wam pytania. Tędy, proszę - wskazał na drzwi prowadzące na dwór. Przeszli kilkadziesiąt metrów do następnego budynku. Tam przez kilka minut oczekiwali w przedpokoju, gdy wreszcie adiutant wprowadził ich do dużego pokoju o wymiarach 6 na 9 m. Pośrodku stał wielki masywny stół pokryty mapami, a pod ścianą, naprzeciw okien zasłoniętych jednobarwnymi storami, przy kominku okrągły stolik i pięć wygodnych krzeseł. Hitler wszedł, gdy tylko zdążyli ustawić się w półkole. Jeden z adiutantów towarzyszących Führerowi przedstawił gości.
- Który z panów zna Włochy? - zapytał Hitler po skończonej prezentacji.
- Dwukrotnie byłem, nie dalej jednak niż w Neapolu, Mein Führer - Skorzeny był jedynym, który zabrał głos. - A co pan sądzi o Włoszech? - Hitler zwrócił się do oficera stojącego najbliżej. Po kolei przedstawiali swoje opinie, niepewnie, z wahaniem, nie wiedząc, co kryje się za tym pytaniem.
- Jestem Austriakiem, Mein Führer - krótko odpowiedział Skorzeny, gdy przyszła na niego kolej, co miało oznaczać:
a jaki Austriak może nie mieć za złe Włochom zabranie południowego Tyrolu, najpiękniejszej krainy na ziemi.
- Inni panowie mogą odejść. Chcę, aby pan pozostał, Hauptsturmführer Skorzeny.
Student w odstawce
Hitler odczekał, aż pokój opustoszał, i krążąc między dużym stołem a kominkiem, zaczął mówić:
- Mam dla pana bardzo ważną misję. Mussolini, mój przyjaciel i nasz lojalny towarzysz broni, został wczoraj zdradzony przez króla i aresztowany przez rodaków. Ja nie mogę i nie pozostawię największego syna Włoch w potrzebie. Dla mnie duce jest wcieleniem starożytnej wielkości Rzymu. Włochy pod nowym rządem opuszczą nas! Ja wierzę tylko mojemu staremu sprzymierzeńcowi i drogiemu przyjacielowi. Trzeba go szybko uratować, gdyż w przeciwnym wypadku wydadzą go aliantom. Powierzam panu misję, której przeprowadzenie ma wielkie znaczenie dla dalszego biegu wojny. Musi pan dokonać wszystkiego, co w pańskiej mocy, aby wykonać rozkaz. Jeżeli się panu uda, to promocja pana nie minie! Skorzeny, głęboko przejęty pierwszym spotkaniem z Führerem, słuchał tych słów jak urzeczony, gotów natychmiast ruszyć do walki o wolność Mussoliniego.
- A teraz najważniejsza część - powiedział Hitler. - Jest szczególnie ważne, żeby cała sprawa pozostała w absolutnej tajemnicy. Oprócz pana wie o tym tylko pięć osób. Zostanie pan oddelegowany do Luftwaffe i oddany pod rozkazy generała Studenta. Nie wolno panu z nikim innym rozmawiać i od niego otrzyma pan szczegółowe informacje. Musi pan również omówić z nim wszystkie wojskowe przygotowania, aby być gotowym w sytuacji, gdyby Włosi Badoglio raptem nas opuścili. Nie możemy stracić Rzymu. Potem nastąpiło spotkanie z generałem Kurtem Studentem, jowialnym oficerem, którego umiejętności i odwaga były już w Wehrmachcie legendarne. Skorzeny szybko zorientował się, że wielka akcja wymyka mu się z rąk, a dowódca spadochroniarzy zamierza przeprowadzić ją tylko przy pomocy swoich ludzi, wyznaczając esesmanowi rolę ochroniarza uwolnionego Mussoliniego. Nie zaprotestował, ale późnym wieczorem zadzwonił do swojego zastępcy do Berlina.
- Mamy rozkaz wyruszyć jutro rano - mówił o planie wyruszenia do Rzymu, co miało nastąpić 27 lipca o godzinie ósmej rano. - Nie mogę powiedzieć nic więcej. Muszę to wszystko przemyśleć i zadzwonię do ciebie później. Jedno, co powiem, to to, że tej nocy nie będziecie spokojnie spali. Przygotuj transport, gdybyśmy mieli zabrać nasz ekwipunek. Wybierz 50 ludzi, tylko najlepszych i wszystkich, którzy znają włoski. Przekaż mi, których oficerów masz zamiar wybrać, a ja powiem ci o moim wyborze. Pożądany ekwipunek tropikalny. Będziemy musieli skakać i mieć żelazne racje. Wszystko musi być gotowe na piątą rano.
Skorzeny chciał postawić generała Studenta przed faktem dokonanym, licząc na to, że ten nie będzie chciał zadzierać z esesmanem wykonującym rozkaz samego Führera. W przypadku powodzenia akcji zaszczyty spadłyby wówczas nie tylko na spadochroniarzy Luftwaffe, ale także na esesmanów Skorzenego. Z drugiej strony niepowodzenie w większym stopniu obciążyłoby Skorzenego, więc Student, choć niechętnie, zaakceptował udział jego ludzi, którzy 28 lipca przybyli w dwóch transportowych messerschmittach Me 323 na lotnisko w Pratica di Mare, na południowy zachód od Rzymu. Ciągle jednak nikt nie wiedział, gdzie Włosi ukryli Mussoliniego. Musieli czekać na informacje od wywiadu.
Bogusław Wołoszański