Na wojnie nie wolno dać się stresowi

W marcu 2009 r. wrócił z misji w Kosowie, w sierpniu wziął ślub, a w październiku był już w Afganistanie. O specyfice służby na misji, rozłące z rodziną i minusach przebywania poza krajem opowiada porucznik Michał Kupka z 21. Brygady Strzelców Podhalańskich z Rzeszowa.

Porucznik Michał Kupka na placu manewrowym bazy Giro/fot. Anna Pawlak
Porucznik Michał Kupka na placu manewrowym bazy Giro/fot. Anna PawlakINTERIA.PL

Na czym polega twoja praca w Afganistanie?

- Jestem dowódcą plutonu kompanii zmotoryzowanej. Pełnię służbę w bazie Giro.

Na wiosnę wróciłeś z Bałkanów. Skąd wziął się pomysł, aby już jesienią wyjechać do Azji?

- Na misję do Afganistanu wyjeżdżała cała moja kompania. Poczułem się w obowiązku, by jechać razem z nimi. Wydawało mi się, że zawiódłbym swoich ludzi, gdybym został w kraju.

Jak na tę decyzję zareagowała twoja świeżo upieczona małżonka?

- Zarówno ona, jak i cała rodzina, byli przeciwni mojemu wyjazdowi. Nie sądzę, by jakaś rodzina cieszyła się z tego, że ich mąż, syn czy brat jedzie na wojnę. Tym bardziej, że o Afganistanie mówi się w mediach sporo, zwłaszcza wtedy, kiedy ktoś zginie.

Mimo to, jesteś tutaj...

- Nie od dziś wiadomo, że żołnierz musi liczyć się z ryzykiem.

Jak radzisz sobie z rozłąką z najbliższymi?

- Jest telefon, internet, więc problemów z komunikacją nie ma. Ktoś kiedyś mądrze stwierdził, że rodziny też są na misji i miał w tym stuprocentową rację. Bliscy cały czas się o nas martwią, myślą, czy czasem coś się nie stało. Wiele razy było tak, że jakiemuś żołnierzowi przedłużył się patrol. Po powrocie dzwonił do domu, i słyszał w słuchawce: czemu nie dzwoniłeś, już myśleliśmy, że coś się stało!

Na co dzień współpracujecie z afgańskimi funkcjonariuszami. Jak ta współpraca wygląda?

- Afgańczycy wyjeżdżają wspólnie z nami na patrole. Ale są od nas zupełnie inni. Łączy nas chyba tylko to, że jesteśmy żołnierzami. Różni kultura, mentalność, poziom wyszkolenia. Ale gdy mamy działać, mobilizują się i wykonują powierzone zadania. Pamiętam taką sytuację: szykowaliśmy się do wyjazdu na patrol, było trochę przed 5.00 rano. Pakujemy sprzęt, sprawdzamy łączność. Mieliśmy jechać z afgańskimi policjantami. Odbywa się zbiórka, a ich dalej nie ma. Poszedłem do budynku, w którym mieszkają, sprawdzić co się dzieje. Wchodzę i widzę, że wszyscy się modlą. To była pora na ich pierwszą modlitwę. Teraz staramy się nie planować ich na wyjazd, jeśli przypada w ważne dla nich święto.

No właśnie, święta to taki czas kiedy najbardziej tęskni się za domem. Czego, oczywiście oprócz bliskich, brakuje ci na misji?

- Nie mogę wyjść poza bazę. Nie mogę pójść na zakupy do sklepu, nie mówiąc już o tym, że chciałbym pójść do kina. Brakuje mi codziennego, normalnego życia. Nawet gdy masz wolne, za chwilę może być alarm i trzeba będzie działać.

INTERIA.PL

Bycie w ciągłej gotowości, niepewność tego, co przyniosą kolejne dni, powoduje bardzo duży stres. Jak można sobie z nim radzić?

- Najbardziej pomaga mi sen. Koledzy chodzą na siłownię, biegają. Można też oglądać filmy, po prostu trzeba tak sobie zorganizować czas, żeby móc odpocząć i odreagować.

Jesteś tutaj ponad pięć miesięcy. Jak oceniasz ten czas?

- Ta misja jest zupełnie inna niż ta w Kosowie, na której byłem dwukrotnie. W ogóle nie ma nawet czego porównywać. Żadna szkoła ani poligon nie są w stanie dać żołnierzowi tego, co przeżyje tutaj. To także świetna okazja do nabycia nowych umiejętności. Nikt nie jest alfą i omegą, dużo się uczę od podwładnych, niejednokrotnie siadamy razem i znajdujemy wspólne wyjście. Mieliśmy też okazję współpracować z Amerykanami, co wychodziło nam bardzo dobrze.

Człowiek ma okazję rzeczywiście tutaj się sprawdzić zarówno zawodowo jak i w kontaktach międzyludzkich. Trzeba zauważyć, że od kilku miesięcy non stop przebywamy razem.

Wkrótce opuszczasz Giro i Afganistan. Jakie dałbyś rady tym żołnierzom, którzy przyjeżdżają tutaj na wasze miejsca?

- Trochę trudno udzielać im rad, bo będą tutaj w zupełnie innym okresie niż my. Wiąże się to nie tylko z inną pogodą, ale ze zwiększoną aktywnością rebeliantów. Ale myślę, że nie można demonizować tej sytuacji. Przecież ataki nie zdarzają się przez cały czas...

Najważniejsze, by nie dać się stłamsić stresowi. Chociaż tak naprawdę, nigdy do końca nie wiadomo, jak człowiek zachowa się w danej sytuacji, dopóki jej nie przeżyje.

Jakie masz plany po powrocie do Polski?

- Po pięciu latach dostałem mieszkanie służbowe. Jego urządzenie spadło na barki mojej żony. Mam przez to wyrzuty sumienia, że zostawiłem ją z tym samą. Tym bardziej, że jeszcze nie przyzwyczaiła się do moich wyjazdów. Zabiorę ją na urlop i razem będziemy odpoczywać.

Wrócisz do Afganistanu?

- Na razie nie myślę o kolejnych misjach. Jestem jeszcze tutaj i po prostu wykonuję swoje obowiązki.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Anna Pawlak

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas