Strategiczne wybory

Na szczycie w Lizbonie zapadnie decyzja, która koncepcja zwycięży: zwolenników powrotu NATO do tradycyjnej roli czy też adwokatów zwiększenia znaczenia misji ekspedycyjnych.

Mało która kwestia budzi tyle emocji co przyszły cel NATO. Dyskusje na ten temat toczą się od wielu miesięcy, a nawet lat. Podstawowe pytanie, na które w nowej koncepcji strategicznej będzie trzeba znaleźć odpowiedź, brzmi: jaką rolę sojusz ma pełnić w XXI wieku. W przeciwnym razie NATO, szukające obecnie nowej tożsamości, będzie skazane na powolną śmierć. Nie leży to jednak w interesie żadnego z państw członkowskich.

Dyskusje muszą zakończyć się w Lizbonie, gdzie ma zostać przyjęta nowa koncepcja strategiczna, która albo tchnie w NATO nowe życie, albo przyspieszy jego agonię. Sprawy nie da się już przeciągać. Wiele wskazuje na to, że za kilka tygodni sojusz północnoatlantycki odejdzie od idei, która towarzyszyła mu od narodzin w 1949 roku, gdy w Waszyngtonie podpisano traktat założycielski. Od tamtej chwili aż do końca lat dziewięćdziesiątych najważniejszym celem NATO była obrona terytorium państw członkowskich.

Reklama

Dwie wizje

Niektóre państwa uważają, że pora porzucić to zadanie, które - przynajmniej w ich odczuciu - w obecnej sytuacji międzynarodowej nie ma sensu. Europa Zachodnia i Środkowo- Wschodnia nie jest zagrożona agresją ze strony Rosji, którą wiele państw NATO postrzega jako ważnego partnera, a w przyszłości nawet pełnoprawnego członka sojuszu północnoatlantyckiego. Takie rozwiązanie postulują Amerykanie, Brytyjczycy, Francuzi oraz Niemcy. W tych państwach nie brakuje znanych polityków, dyplomatów i emerytowanych wojskowych, którzy widzą Rosję w NATO. Chcą oni, aby za sprawą nowej koncepcji strategicznej sojusz północnoatlantycki stał się bardziej ekspedycyjny - aby zamiast działać regionalnie, operował globalnie.

Pomysł jako pierwszy przedstawił w 2008 roku prezydent George W. Bush, czym wywołał niepokój "nowego" NATO, także Polski. Stanowisko "starych" członków można jednak zrozumieć - nie obawiają się oni agresji innego państwa, lecz muszą stawiać czoło globalnym wyzwaniom bezpieczeństwa i to nie tylko piratom morskim u wybrzeży Somalii czy islamskim radykałom w Azji Środkowej, lecz także proliferacji broni masowego rażenia lub rywalizacji o surowce energetyczne w Arktyce.

Po drugiej stronie barykady znajdują się państwa Europy Środkowo-Wschodniej, głównie Polska, Litwa, Łotwa, Estonia i Czechy, które chcą, by w Lizbonie NATO potwierdziło obowiązywanie artykułu V traktatu waszyngtońskiego (solidarna obrona zaatakowanego państwa członkowskiego). Przedstawiciele "nowego" NATO obawiają się, że sojusznicy, a przede wszystkim Stany Zjednoczone, nie uznają obrony kolektywnej za priorytetową działalność.

Niepokój budzi to, że sojusz nie chce nawet opracować planów na wypadek konieczności obrony tychże państw przed agresją ze Wschodu. Oficjalnie Stany Zjednoczone potwierdzają przywiązanie do artykułu V, ale "nowe" NATO chce mieć potwierdzenie na piśmie - w lizbońskiej koncepcji strategicznej.

Zbrojne ramię

Jeżeli w Lizbonie zwycięży koncepcja amerykańska, NATO prawdopodobnie zwiększy wysiłek w tworzeniu własnych sił reagowania kryzysowego (NATO Response Force, NRF).

Wydaje się to naturalną konsekwencją położenia większego nacisku na ekspedycyjność. Tym bardziej że koncepcja ta jest owocem polityki amerykańskiej, przede wszystkim sekretarza obrony Donalda Rumsfelda, który widział w niej szansę na stopniowe zminimalizowanie różnic w potencjale bojowym między Stanami Zjednoczonymi a Europą, a także sposób na wzmocnienie NATO.

Na razie siły reagowania kryzysowego nie spełniają pokładanych w nich przez Waszyngton nadziei. Na papierze pozostają też deklaracje, że mają one być realną siłą militarną, zdolną do natychmiastowego reagowania w sytuacjach kryzysowych, zaawansowaną technologicznie, elastyczną, mobilną, interoperacyjną i samodzielną. Według pierwotnego planu, przyjętego entuzjastycznie, siły reagowania kryzysowego miały liczyć 24 tysiące żołnierzy w półrocznych rotacjach: wojska lądowe na poziomie brygady, jedna morska grupa bojowa i siły powietrzne, zdolne wykonywać 200 lotów. Wkrótce okazało się, że zamierzenia są zbyt wygórowane.

Amerykanie, bo to oni pozostają głównym orędownikiem tej idei, liczą, że po przyjęciu w Lizbonie bardziej ekspedycyjnej strategii dojdzie do odrodzenia sił reagowania kryzysowego.

By zwiększyć prawdopodobieństwo takiego rozstrzygnięcia, Stany Zjednoczone działają dwukierunkowo. Nie tylko lobbują na rzecz misji ekspedycyjnych. Dowódca sił NATO w Europie, amerykański generał James G. Stavridis, zdecydowanie popiera zmodyfikowany model rozwoju sił NRF, który jest mniej ambitny, a przez to bardziej realny. Zakłada on, że siły te mają docelowo liczyć 13 tysięcy żołnierzy zdolnych rozpocząć misję w strefie kryzysu w ciągu pięciu dni. Co więcej, państwa członkowskie zobowiązały się wystawiać siły dodatkowe, mogące wesprzeć NRF w ciągu 10-30 dni od podjęcia decyzji.

Nie ma oczywiście żadnej pewności, że siły reagowania kryzysowego faktycznie staną się istotną siłą militarną - członkowie NATO już wielokrotnie obiecywali zwiększenie zaangażowania, na ogół kończyło się jednak na deklaracjach. W Lizbonie wcale nie musi dojść do przełomu w tej kwestii, nawet wówczas, gdy NATO zdecyduje się skupić bardziej na działaniach ekspedycyjnych kosztem obrony kolektywnej.

Ścisłe sojusze

Dużo bardziej prawdopodobnym skutkiem nowej koncepcji strategicznej będzie zacieśnienie współpracy z państwami niebędącymi w NATO. Sojusz północnoatlantycki już aktywnie działa na tym polu. Członkami tak zwanej Euroatlantyckiej Rady Partnerstwa są 22 państwa, między innymi Austria, Finlandia, Szwecja, Szwajcaria, Gruzja, Rosja, Ukraina, Macedonia oraz Serbia. Od 1994 roku działa Dialog Śródziemnomorski, który służy zbliżeniu Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego z siedmioma państwami regionu, w tym z Izraelem, Jordanią, Marokiem i Tunezją. NATO działa coraz aktywniej także w rejonie Zatoki Perskiej. Gdzie nie spojrzeć na mapę świata, tam sojusz ma przyjaciół.

Działania globalne w regionach niebędących wcześniej obiektem zainteresowania NATO wymuszają nawiązywanie ściślejszych kontaktów politycznych, wywiadowczych oraz wojskowych z wieloma państwami. Bez bliskiej współpracy na różnych poziomach sojusz nie poradzi sobie z globalnym terroryzmem, katastrofami humanitarnymi, rakietami balistycznymi, cyberterroryzmem czy proliferacją broni masowego rażenia. W praktyce oznacza to, że jeśli NATO nie zaangażuje się w większym stopniu w rozwiązywanie Globalnych problemów, dla USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Kanady czy Holandii ważniejsze będą takie państwa, jak Australia, Korea Południowa, Japonia niż Polska, Litwa czy Estonia.

Stany Zjednoczone chcą włączyć niektóre z tych państw w proces decyzyjny NATO. Jest to śmiały postulat. Według lansowanej przez Waszyngton koncepcji, z pewnością będącej przedmiotem dyskusji w Lizbonie, każde państwo, które nie jest członkiem NATO, ale będzie brało udział w operacji pod egidą sojuszu - wysyłając co najmniej tysiąc żołnierzy - powinno mieć możliwość uczestniczenia w formułowaniu polityki i strategii, choć bez prawa podejmowania decyzji. Stany Zjednoczone chcą również, aby kraje te zostały aktywniej włączone w transformację NATO.

Amerykanie powołują się przy tym na przykłady dwóch państw zaangażowanych w działania NATO w większym stopniu niż niejeden członek sojuszu.

Pierwsze z nich to Australia, która włączyła się w zwalczanie terroryzmu i zapobieganie proliferacji broni masowego rażenia. Przede wszystkim zaś aktywnie uczestniczy w afgańskiej misji ISAF. Australijczycy utrzymują w Afganistanie 1550 żołnierzy, czyli więcej niż wielu członków NATO, w tym Bułgaria, Dania, Rumunia, Hiszpania czy Portugalia.

Drugie państwo, które Stany Zjednoczone chcą włączyć w prace NATO, to Japonia - dalekowschodnia potęga regionalna. Aktywnie wspiera ona finansowo misję ISAF w Afganistanie. Japonia to ważny partner, z którym NATO mogłoby nawiązać współpracę w zakresie budowy systemu przeciwrakietowego. Japonia, która powoli staje się samodzielna militarnie, może być w nadchodzących latach niezwykle ważnym ambasadorem NATO w regionie.

Dwa w jednym

Nowa koncepcja strategiczna powinna godzić podstawowe zadania wynikające z artykułu V (obrona obszaru państw sojuszu) z nowymi globalnymi wyzwaniami. Tylko w ten sposób NATO w XXI wieku będzie atrakcyjne zarówno dla Europy Środkowo-Wschodniej, jak i Europy Zachodniej oraz Stanów Zjednoczonych.

Robert Czulda

Polska Zbrojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy