Wakacje z Zodiakiem, czyli wycieczka śladami seryjnego mordercy
Książki, podcasty czy programy telewizyjne - popularność prawdziwych historii kryminalnych pokazuje, że od zawsze ciągnęło nas do seryjnych morderców. Ich zbrodnie z jednej strony budzą przerażenie, a z drugiej ogromną ciekawość - za sprawą nowego rodzaju atrakcji turystycznych można zaś przenieść tę fascynację na zupełnie nowy poziom, jeśli tylko mamy odwagę...
Dobrze pamiętam długie godziny spędzone przed laty na oglądaniu telewizyjnych programów kryminalnych - historie seryjnych morderców, często przez lata wymykających się organom ścigania oraz śledczych, którzy poświęcali swoje życie zawodowe i prywatne, by ich pojmać, miały w sobie coś, przez co trudno było się od nich oderwać. Z jednej strony szalone umysły, które wymykają się wszelkim ramom, a z drugiej najnowocześniejsze techniki kryminalne i doświadczeni policjanci krok po kroku odtwarzający działania przestępców, usiłujący poznać motyw i znaleźć wskazówki.
Nigdy nie przeszło mi jednak przez głowę, by udać się na jakiekolwiek miejsce zbrodni, chociaż w naszym kraju nie brakuje przecież podobnych morderców - Monstrum z Chorzowa, Wampir z Łowicza, Szatan z Piotrkowa cz Wampira z Zagłębia, te przydomki mówią same za siebie i swego czasu siały postrach.
Jak się jednak okazuje, na całym świecie nie brakuje chętnych do odwiedzenia miejsc, w których seryjni mordercy dokonywali swoich zbrodni, a jednym z najsłynniejszych jest San Francisco.
To amerykańskie miasto słynie z bardzo wysokich wskaźników przestępczości, wielokrotnie wyższych od średniej, a jego ulicami przechadzało się wielu znanych z pierwszych stron gazet kryminalistów - The Doodler, Golden State Killer, Unabomber, Zebra Killers, The Night Stalker czy wreszcie Zodiak, którego historia jest o tyle wyjątkowa, że wciąż nie znamy jego tożsamości! Nigdy nie udało się go schwytać, a złamanie szyfru, za pomocą którego komunikował się z prasą, zajęło ekspertom... ponad 50 lat!
Co o nim wiemy? Grasował w okolicach San Francisco na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, a jego pseudonim pochodzi najprawdopodobniej od nazwy szwajcarskiej firmy zegarmistrzowskiej - przynajmniej na to wskazuje posługiwanie się przez niego symbolem przypominającym jej logo. Oficjalnie przyjmuje się, że zamordował 5 ofiar, bo tyle udało się potwierdzić policji, ale w listach wysyłanych do prasy - za sprawą których zaistniał medialnie - twierdził, że było iż ach 37.