Najgorsze bombardowanie w historii wojen

Wbrew powszechnej opinii, to nie Drezno było podczas ostatniej wojny celem najbardziej niszczycielskiego nalotu dywanowego. W wyniku bombardowania największe zniszczenia poniosło Tokio. Straty w stolicy Japonii były dużo większe niż w którymkolwiek z niemieckich miast.

Tokio po amerykańskim bombardowaniu. W nalocie mogło zginąć nawet 100 tys. osób.
Tokio po amerykańskim bombardowaniu. W nalocie mogło zginąć nawet 100 tys. osób.materiały prasowe

Zmagający się z Imperium Wschodzącego Słońca Amerykanie doszli pod koniec 1944 roku do wniosku, że stosowane dotychczas techniki bombardowań japońskich miast są nieskuteczne i nie mogą przynieść USA szybkiego sukcesu. Do tej pory amerykańscy lotnicy używali przeciwko swoim wrogom głównie bomb burzących, a celem nalotów były na ogół obiekty przemysłowe i militarne. Straty japońskie były duże, ale wcale nie zanosiło się na to, że fanatyczni żołnierze cesarza zechcą się łatwo poddać. Aby złamać ich opór, Amerykanie postanowili wykorzystać taktykę, która stosowana była w Europie przeciwko Niemcom. Chodziło o atakowanie miast w nocnych nalotach dywanowych, podczas których setki bombowców zrzucały na cel tysiące ładunków zapalających. Dla japońskich aglomeracji, których zabudowa była w zdecydowanej większości drewniana, takie bombardowania musiały być szczególnie niszczycielskie.

Ogniste piekło w Tokio

Pierwszym celem w nowej kampanii powietrznej miało stać się samo serce japońskiego imperium, czyli Tokio. Do ataku na miasto przygotowano ponad 300 bombowców B-29, które wieczorem 9 marca 1945 roku wystartowały z baz na wyspach Tinian, Guam i Saipan. Nad stolicę Japonii dotarło ostatecznie 329 maszyn, które kilka chwil po północy rozpoczęły dzieło zniszczenia. Na uśpione miasto w ciągu trzech godzin spadło ponad 1600 ton bomb zapalających. Pogoda tego dnia była bardzo dobra, a japońska obrona przeciwlotnicza właściwie nie istniała. Amerykańscy lotnicy mieli łatwe zadanie.  

Spadające na Tokio bomby wywołały gigantyczną burzę ogniową, w wyniku której w płomieniach stanęło pond 40 km kwadratowych powierzchni miasta. Gigantycznego pożaru nikt nie był w stanie opanować i niszczył on kolejne dzielnice. Ludzie, w większości cywile, ginęli od ognia, a także na skutek uduszenia, gdyż szalejące płomienie pochłaniały niemal cały tlen. Część mieszkańców Tokio szukała ocalenia w płynących przez miasto rzekach. Jeśli nie utonęli, dosłownie gotowali się w wodzie lub doznawali rozległych poparzeń. 

Ogień pustoszył miasto przez wiele godzin. Gdy pożar udało się wreszcie opanować, Tokio już nie istniało. Według różnych szacunków, w nocy z 9 na 10 marca 1945 roku życie w stolicy Japonii straciło od 80 do nawet 100 tys. osób, natomiast liczbę rannych szacowano na 40 – 120 tys. Płomienie zniszczyły też ok 250 tys. budynków.

Najgorszy nalot w dziejach

Amerykanie byli bardzo zadowoleni z efektów bombardowania i postanowili trzymać się nowej taktyki nalotów. W kolejnych miesiącach celem morderczych ataków powietrznych stały się inne japońskie miasta – m.in. Jokohama, Osaka i Nagoja. Żaden z późniejszych nalotów nie miał już jednak tak niszczycielskich skutków. Okazało się, że to właśnie marcowy atak na Tokio było najbardziej śmiercionośnym nalotem dywanowym w historii. Liczba jego ofiar przewyższyła nawet liczbę zabitych w wyniku atomowych ataków na Hiroszimę (70-90 tys. osób) i Nagasaki (40-70 tys.). Dla porównania, najbardziej niszczycielski aliancki nalot dywanowy na froncie europejskim – wymierzony w niemieckie Drezno – pochłonął 25 tys. istnień ludzkich. W wielokrotnie bombardowanym Berlinie łącznie zginęło „zaledwie” ok. 49 tys. mieszkańców, a w atakowanym bez przerwy przez tydzień Hamburgu – ok. 42 tys.

AN

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas