Mentalność bolączką polskich piłkarzy?

Był rok 2007. Ebi Smolarek wchodził na mecz z Barceloną z dużymi nadziejami. Wszakże to właśnie to spotkanie miało zapoczątkować jego wielką karierę w Primera Division. Jednak dla niego mecz skończył się już po 12 minutach, bowiem zobaczył czerwony kartonik za ostre wejście w nogi Erica Abidala. Potem było już jak zawsze...

Był rok 2007. Ebi Smolarek wchodził na mecz z Barceloną z dużymi nadziejami. Wszakże to właśnie to spotkanie miało zapoczątkować jego wielką karierę w Primera Division. Jednak dla niego mecz skończył się już po 12 minutach, bowiem zobaczył czerwony kartonik za ostre wejście w nogi Erica Abidala. Potem było już jak zawsze...

Był rok 2007. Ebi Smolarek wchodził na mecz z Barceloną z dużymi nadziejami. Wszakże to właśnie to spotkanie miało zapoczątkować jego wielką karierę w Primera Division. Jednak dla niego mecz skończył się już po 12 minutach, bowiem zobaczył czerwony kartonik za ostre wejście w nogi Erica Abidala. Potem było już jak zawsze...

Zazwyczaj kiedy zagraniczni trenerzy dostają pod swoje skrzydła jakichkolwiek piłkarzy polskiego pochodzenia, to szybko zaczynają psioczyć, że Polacy nie przykładają się do treningów, zbyt często narzekają na wszystko i nieustannie płaczą za czymś na łamach mediów. Oczywiście są piękne wyjątki, tak jak polska ekipa w Borussii Dortmund, niemniej trzeba przyznać, że trochę racji w tym jest. Tego typu historie często przywodzą nam na myśl takie wnioski, iż polscy piłkarze często nie potrafią przeciwstawić się presji. Zaznaczał to często Leo Beenhakker, który starał się zwrócić naszym reprezentantom uwagę na fakt, by piłka dawała im więcej frajdy, a wtedy będą mogli pokazać się ze znacznie lepszej strony. Kilka razy to zadziałało - z Portugalią, Belgią... Niemniej wcześniej czy później kopacz z Polski poddawany naciskom z zewnątrz załamywał się i w chwili kiedy zaczynało mu iść całkiem nieźle i naturalną sprawą wymagano od niego coraz więcej, ten zaczynał przestraszać się odpowiedzialności i grał... jeszcze gorzej niż tylko mógł.

Reklama

Problemy z presją często pojawiają się na przykład w debiutach w nowych zespołach, gdzie zawodnik ma świadomość, iż musi pokazać się wyjątkowo dobrze, bo inaczej nie wiadomo, czy w ogóle dostanie jeszcze jakąś szansę. Przywołany we wstępie Smolarek to przykład, który pokazuje, że nasi piłkarze często mają problemy z radzeniem sobie z presją. Oczywiście faul syna Włodzimierza można podciągać pod takie aspekty jak odważna i zbyt ambitna gra, ale fakt jest taki, że popełnił duży błąd oraz że w wyniku presji podjął mocno błędną decyzję. Po tej sytuacji jego optymistycznie zapowiadająca się przygoda z Hiszpanią skończyła się bilansem 34 występów i 4 goli. Nie trzeba być mocno inteligentnym by się domyśleć, że włodarze Racingu Santander więcej oczekiwali po napastniku, za którego zapłacili 4 i pół miliona euro.

Podobnych przykładów wcale nie trzeba szukać daleko. Podobnego wyczynu dopuścił się Artur Sobiech, który po długim czekaniu na debiut w Bundeslidze i wejściu na samą końcówkę meczu zdążył w przeciągu 7 minut zdobyć się na taki oto wjazd od tyłu:

Od czasu tego popisu Sobiech grywa w Hannoverze prawie tyle co nic...

Niestety w ostatnich dniach jego "osiągnięcie" zostało powtórzone przez obiecującego Ariela Borysiuka, który w niedawno zamkniętym okienku zdołał wyemigrować do niemieckiego Kaiserslautern. Były "legionista" zadebiutował przeciwko ekipie Köln, w której gra chociażby Sławek Peszko. I to właśnie za atak na byłego piłkarza Lecha Poznań Borysiuk zobaczył drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Czas debiutu: 40 minut.

Czy takie zachowanie nie zniechęci trenera Kaiserslautern do Borysiuka? Miejmy nadzieję, że nie i Polak będzie jeszcze miał okazję pokazać pozytywną stronę swoich umiejętności...

Fakt jest jednak taki, że nasi rodacy rzeczywiście grają z głową pełną obaw kiedy dochodzi do występów za granicą. Tylko skoro debiut w nowym zespole potrafi ich spiąć, to co to będzie podczas pierwszego meczu na EURO 2012? Dlatego dziwne są decyzje Franka Smudy, który zakłada, że psycholog w kadrze narodowej nie jest nikomu potrzebny. Może jeszcze 20-30 lat temu rzeczywiście wystarczyło krzyknąć, żeby ktoś szybciej "zap*****lał", a zawodnik natychmiast się poprawiał. Ale dziś mamy inne czasy, a trenera trochę z zeszłej epoki futbolu... I oby "Franz" się opamiętał, bo nasz pierwszy mecz w Warszawie przegramy jeszcze przed pierwszym gwizdkiem arbitra...

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama