Prezentacja Nintendo Switch rozczarowała

Jeśli podobnie jak ja wstaliście w nocy, żeby o piątej rano zobaczyć prezentację Nintendo Switch to macie prawo być zdenerwowani. Chyba, że pełnia nie dawała Wam pospać, a więc straty są mniejsze. Mówiąc poważnie – po pierwszym znakomitym trailerze, który prawie mnie kupił, coraz mniej wierzę w tę konsolę.

Jeśli podobnie jak ja wstaliście w nocy, żeby o piątej rano zobaczyć prezentację Nintendo Switch to macie prawo być zdenerwowani. Chyba, że pełnia nie dawała Wam pospać, a więc straty są mniejsze. Mówiąc poważnie – po pierwszym znakomitym trailerze, który prawie mnie kupił, coraz mniej wierzę w tę konsolę.

Jeśli podobnie jak ja wstaliście w nocy, żeby o piątej rano zobaczyć prezentację Nintendo Switch to macie prawo być zdenerwowani. Chyba, że pełnia nie dawała Wam pospać, a więc straty są mniejsze. Mówiąc poważnie – po pierwszym znakomitym trailerze, który prawie mnie kupił, coraz mniej wierzę w tę konsolę.

Prezentacja była słaba. Bardzo. Sam sprzęt – jak prawie zawsze w przypadku Nintendo – robi wrażenie. Design znakomity, a pomysł z odłączanymi kontrolerami świetny. Gdy zapoznajemy się ze specyfikacją nowej konsolki, najpierw robi się zimno z przerażenia, a następnie gorąco ze złości. Konfiguracja na poziomie Nvidia Shield, a nawet słabsza, bo taktowanie procesora i jednostki graficznej przycięte o połowę. Trzeba tylko pamiętać, że konsolę Nvidii kupimy za 700 zł, a cena Switcha ma oscylować na poziomie 299 dolarów. Wyświetlacz wyświetli obraz w 720p, ale powiedzmy, że dla konsoli mobilnej z opcją stacjonarną to wystarczy.

Reklama

Pierwsze co przyszło mi na myśl po prezentacji, to że Switch skończy jak PS Vita - genialny sprzęt, z kupą bajerów, ale bez zaplecza w mocnych tytułach growych. Możliwe, że pojawi się dużo gier (w przyszłości, bo na start słabo), możliwe że nawet więcej niż na Vitę, ale nowa konsolka Nintendo nie ma szans na rywalizację z Microsftem czy Sony i znowu trafi do niszy. Jeśli, podobnie jak ja, liczyliście na powrót wielkiego N, to niestety nie tym razem.

Najpierw o pozytywach:

- Będzie Zelda na premierę i jest to jedyna duża gra na start, co budzi śmiech na sali. Mario Kart dopiero 28 kwietnia. To z pewnością zniechęci wiele osób do zakupu konsoli w dniu premiery.

A teraz negatywy:

- Super Mario Odyssey dopiero na koniec roku

- Praktycznie brak gier na premierę (oprócz Zeldy i paru drobiazgów)

- Cena konsoli: 299 dolarów

- Płatne usługi sieciowe

- Mizerne wsparcie firm trzecich

- 3 godziny na baterii

- 32GB pamięci, z czego tylko część na gry

- Ewidentne problemy z działaniem niektórych pokazanych tytułów. Na przykład Xenoblade 2, miał 2 w tytule, zapewne od liczby wyświetlanych klatek na sekundę.

Być może trochę dramatyzuję, bo zalet można doszukać się więcej, jak na przykład możliwość gry wieloosobowej na jednej konsoli dzięki JoyConom - będzie można wziąć taką Fifę do plecaka i grać dosłownie wszędzie. Plusem jest też ekran dotykowy, ale jego dodanie było w zasadzie musem. Będą też Switchowe wersje starych gier, jak Skyrim, czy Rayman. Czy to jednak wystarczy?

Podsumowując - niestety wygląda na to, że Nintendo wciąż się miota. I (choć mam wielką nadzieję, że się mylę) boję się, że Switch będzie ich ostatnią konsolą. Sam oczywiście kupię, chociażby dla Zeldy i później Mariana, ale coś mi się zdaje, że będę w mniejszości.

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy