Mi-2: Latający czajnik

​Czajnik, osiołek, plemnik, czy po prostu dwójka - śmigłowiec Mi-2 to legenda lotnictwa, nie tylko polskiego. Można go spotkać praktycznie w każdym zakątku świata. Niegdyś duma naszego przemysłu lotniczego, dzisiaj maszyna budząca wiele pozytywnych wspomnień dla załóg niegdyś nią latających. Zagrał u boku samego Jamesa Bonda i uratował niezliczone rzesze turystów w Tatrach.

Mi-2, czyli "latający czajnik" podczas manewrów TOPR-u
Mi-2, czyli "latający czajnik" podczas manewrów TOPR-uEast News

Wprowadzenie do służby w połowie lat 40. na stan amerykańskiej armii pierwszego śmigłowca zrewolucjonizowało transport lotniczy, w tym ratunek z powietrza. Dało możliwość szybkiego dotarcia do poszkodowanego bezpośrednio w miejsce zdarzenia i transport do szpitala bez zbędnej zwłoki. Dla śmigłowca wystarczająca do lądowania mogła być polana w środku lasu, kawałek plaży, czy parking dla samochodów. Pierwsze helikoptery miały oczywiście wiele ograniczeń technicznych, ale z biegiem lat powstawały nowe, lepsze konstrukcje.

W Polsce pierwszym śmigłowcem wprowadzonym do służby w wojsku, a następnie lotnictwie cywilnym był SM-1. Licencyjna wersja popularnego radzieckiego Mil Mi-1 była produkowana w zakładach WSK w Świdniku. Napędzał go tłokowy silnik i mógł zabrać do swojej ciasnej kabiny trzy osoby. Potencjał maszyny do celów ratowniczych został wzmocniony poprzez opracowanie podwieszanej z boku kadłuba gondoli do przewozu chorego na noszach. Przez specjalny rękaw lekarz miał do niego dostęp, niestety ograniczony. Od czegoś trzeba było jednak zacząć...

Był początek lat 60., dekada twardych rządów ekipy Gomułki. W 1962 roku pierwszy SM-1 (SP-SAE) został dostarczony do krakowskiego Zespołu Lotnictwa Sanitarnego. Egzemplarz był ciekawy jako tzw. dwuster, na którym można było wykonywać loty szkoleniowe. Pojawienie się takiego "cuda" zainspirowało wieloletniego kierownika ZLS Tadeusza Augustyniaka, do podjęcia próby wykonania nim lotu ratunkowego w góry. Oczywiście nikt wcześniej się tego nie dokonał, nie było też odpowiednich procedur. Można powiedzieć wprost, że było to w tamtym czasie nielegalne! Mimo to udało się i 16 kwietnia 1963 wylądował w Tatrach, a dokładnie w Dolinie Pięciu Stawów, zabierając poszkodowanego turystę na pokład śmigłowca.

Doświadczenia zebrane z kliku lat użytkowania SM-1 dały impuls do opracowania w Świdniku samodzielnie nowej konstrukcji, czyli SM-2. W porównaniu do protoplasty miał większą kabinę i możliwość np. transportu pacjenta na noszach wewnątrz kabiny pasażerskiej. Z przodu kadłuba umieszczono nawet specjalne drzwi ułatwiające ich załadunek. SM-2 znalazł zastosowanie między innymi w ratownictwie morskim, a w sanitarnym służył prawdopodobnie tylko jeden egzemplarz przekazany przez wojsko (SP-SXZ). Przyszłością była nowa konstrukcja opracowana w zakładach Mil-a - legendarny Mi-2, noszący wiele przydomków, wśród nich "czajnik" - ze względu na kształt kadłuba.

Mi-2 ląduje na lodołamaczu "Lenin"
Mi-2 ląduje na lodołamaczu "Lenin"East News

Pracowity osiołek

Mi-2 stał się legendą trwale związaną z rozwojem polskiej gospodarki, ponieważ jego produkcję ulokowano w zakładach WSK PZL Świdnik i tylko tutaj. Dzięki temu PZL w latach 70. był czwartym co do ilości wyprodukowanych śmigłowców na świecie! Oczywiście głównym odbiorcą był Związek Radziecki i inne kraje satelickie, tzw. demoludy. Powstało wiele wersji "osiołka", specjalistycznych, uzbrojonych, nawet morskich. Na potrzeby klientów opracowywano niezbędne modyfikacje i elementy wyposażenia, konieczne do prawidłowej eksploatacji, często w trudnych warunkach.

Konstrukcja ta była prosta, bez zbędnej elektroniki. Zamiast znanego z SM-1 i 2 tłokowego silnika pojawiły się aż dwa turbinowe. Również nieporównywanie powiększyła się powierzchnia kabiny pasażerskiej i tym samym możliwości transportowe. Możliwe było też przewożenie ładunku na podwieszeniu zewnętrznym. Była to zupełnie nowa jakość w stosunku do poprzedników, nie zmienił się tylko zapał załóg, by móc je jak najlepiej wykorzystać.

Rozpoczęcie użytkowania Mi-2 w lotnictwie sanitarnym to początek lat 70., kiedy to do Zespołów Lotnictwa Sanitarnego zaczęły trafiać pierwsze egzemplarze. Podobno były to sztuki nieodebrane przez radziecki Aerofłot, stąd też charakterystyczne i znane przez kilka dziesięcioleci malowanie sanitarnych "dwójek". Zamiast napisu Aerofłot pojawiło Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, a zamiast logo linii z sierpem i młotem - czerwone krzyże. Oczywiście oprócz malowania zmodyfikowano kabinę, dając możliwość montażu noszy i ewentualnie medycznego wyposażenia.

Mi-2 podczas akcji ratunkowej w wysokich Tatrach
Mi-2 podczas akcji ratunkowej w wysokich TatrachEast News

Choć tak naprawdę sprzęt był początkowo najczęściej przekładany z samolotu czy karetki "R". Na potrzeby operacji zimowych opracowano specjalne płozy zakładane na koła podwozia, aby uniemożliwić zapadanie w miękki śnieg. Niektóre egzemplarze Mi-2 otrzymały też radzieckie wciągarki ŁPG o udźwigu 120 kg. Tak naprawdę dawało to tylko możliwość wciągnięcia na pokład jednego ratownika albo noszy z pacjentem.

Czajnik pośród tatrzańskich szczytów

Widok ratowniczego śmigłowca na tle Giewontu pędzącego na pomoc poszkodowanym turystom to dzisiaj nic nadzwyczajnego. Wspomniany przeze mnie wcześniej pierwszy lot ratunkowy Tadeusza Augustyniaka z 1963 roku dał temu początek. SM-1, który był wykorzystywany do tych zadań, miał szereg ograniczeń, zatem i ratunek i możliwości np. szybkiego dostarczenia ratowników na miejsce wypadku był marny. Wszystko zmieniło się w 1972 roku, kiedy krakowski Zespół Lotnictwa Sanitarnego otrzymał pierwszego Mi-2 (SP-WXC). Od razu przystąpiono do szkoleń z ratownikami górskimi, a od 1973 roku rozpoczęły się stałe dyżury w sezonie turystycznym na lądowisku przy szpitalu w Zakopanem. "Czajnik" dał możliwość zabrania nawet dwóch poszkodowanych na noszach, albo transport kilku ratowników, z psami w razie konieczności, na lawinisko.

Transport turysty na noszach do szpitala w Zakopanem na pokładzie Mi-2
Transport turysty na noszach do szpitala w Zakopanem na pokładzie Mi-2East News

Śmigłowiec Bonda

Mi-2 pojawia się w jednym z filmów o agencie Jej Królewskiej Mości - 007 pt. "Tylko dla twoich oczu". Na spotkanie z Bondem w greckich Meteorach przylatuje nim radziecki agent. Była to znakomita reklama dla WSK PZL Świdnik, wszakże na kadłubie namalowano duże logo zakładu. Charakterystycznym niebiesko-zielonym "Czajnikiem" z napisem MILICJA w pogoń za przestępcami latał również nasz polski Bond - porucznik Borewicz z serialu "07 Zgłoś się". Na ekranie mogliśmy więc oglądać widowiskowe pościgi, desant na pokład statku, lądowanie na drodze, a nawet... romans z panią pilot!

Egzemplarz ten był na wyposażeniu 103 Pułku Lotniczego Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, poza karierą filmową był wykorzystywany do patrolowania dróg, obserwowania uczestników manifestacji i oczywiście do operacji zabezpieczenia wizyt papieża Jana Pawła II w Polsce. Krakowski Mi-2 (SP-WXS) zagrał też w jednej ze scen filmu "Rozmowy kontrolowane" nakręconej w Tatrach. Za jego sterami zasiadał wówczas Tadeusz Augustyniak.

tylko dla twoich oczu PZL SWIDNIK.avi

Brunatny dym z Czajnika

Śmigłowiec Mi-2 eksploatowany był jako sanitarny/ratowniczy od początku lat 70. do 2000 roku przez Zespoły Lotnictwa Sanitarnego, a następnie przez Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. Był konstrukcją anachroniczną, ale niezwykle udaną zwłaszcza pod względem bezpieczeństwa. Stosunkowo proste mechaniczne sterowanie, uniezależnione od awioniki (podobnie jak funkcji zespołu napędowego), prostota obsługi i przede wszystkim relatywnie duże bezpieczeństwo operacji lotniczych. W czasie eksploatacji maszyny miało miejsce kilka potencjalnie niebezpiecznych zdarzeń, które dzięki mistrzowskiemu wykorzystaniu możliwości śmigłowca przez doskonale wyszkolonych pilotów LPR zakończyły się pomyślnie dla załogi, pacjenta i statku powietrznego.

Jako jeden z takich przypadków można przedstawić lot z czerwca 2001 roku, kiedy to załoga HEMS z Krakowa wykonywała transport nieprzytomnego, wentylowanego respiratorem mężczyzny na trasie Zakopane - Opole. W okolicach Jaworzna podczas lotu nad lasem nastąpiło zatarcie prawego silnika.

Tak zrelacjonował to będący wtedy na pokładzie lekarz LPR Andrzej Machalica: "Obserwowałem pacjenta i monitor jego czynności życiowych, gdy usłyszałem w intercomie spokojne, zdecydowanie pytanie kapitana Henryka Serdy: Co jest, drzwi żeście otworzyli?

Wtedy zorientowałem się, że dopiero co zmienił się odgłos silników i wirnika, szybko się rozejrzałem, bo ani ja ani ratownik (Krzysztof Kowalski) zgoła niczego nie otwierał.

Za oknami po prawej stronie śmigłowca zamiast nieba i lasu, nad którym lecieliśmy zobaczyłem brunatny dym (w rzeczywistości nie spalonej, ale podgrzanej nafty lotniczej). Inteligentnie odpowiedziałem: Heniu popatrz w prawo!

Odpowiedź była również inteligentna: K...a, już wiem!

Po chwili spokojna, jakże rzeczowa informacja od kapitana: Prawy silnik się zatarł, będziemy lądować jak się las skończy, za około 2,5 kilometra. Chłopaki, jak się da, sprawdźcie czy pacjent dobrze przypięty i sami się przypnijcie przed lądowaniem.

No to niezwykle mądre moje pytanie: Heniu, a trzeba gościa ewakuować na gwałt po lądowaniu?

Odpowiedź brzmiała: Ani na gwałt, ani bez gwałtu. Jakby się co zmieniło, to powiem.

Fot: Archiwum Muzeum Ratownictwa (Andrzej Machalica)
Fot: Archiwum Muzeum Ratownictwa (Andrzej Machalica)INTERIA.PL

Po odcięciu dopływu paliwa do prawego silnika ilość dymu szybko się zmniejszyła. Lądowanie na jednym silniku z pokładu wyglądało jak każde inne. Ale sensacja była. Okoliczni, acz nieliczni mieszkańcy z prędkością godną podziwu stawili się koło naszego śmigłowca. I wcale nie, żeby zobaczyć jak się żywcem palimy. Po prostu chcieli nam pomóc i to w sposób bardzo sensowny. Pierwszy pojawił się na motocyklu strażak z okolicznej OSP... Za moment z najbliższego domu przybiegła pielęgniarka. A potem przyszła pani z kawą, herbatą i ciastem. Za około 25 minut przyleciał drugi Mi-2. Przenieśliśmy naszego chorego i z powodzeniem ukończyliśmy transport. A w naszym Mi-2 za 2 dni na miejscu lądowania awaryjnego, w szczerym polu mechanicy wymienili silnik i Mi-2 szczęśliwie wrócił do bazy".

Lekarz Andrzej Machalica w latach 1997-2011 nieprzerwanie uczestniczył w około 1500 misjach ratowniczych na pokładzie śmigłowca Mi-2. Nadal pełni służbę na śmigłowcach EC-135.

Andrzej Machalica (na pierwszym planie) uczestniczył w 1500 misjach ratowniczych na pokładzie Mi-2!
Andrzej Machalica (na pierwszym planie) uczestniczył w 1500 misjach ratowniczych na pokładzie Mi-2!INTERIA.PL

O autorze

Łukasz Pieniążek jest inicjatorem powstania i współzałożycielem Muzeum Ratownictwa w Krakowie. Absolwent Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Artykułem o historii reanimacyjnej Nysy rozpoczyna serię swoich tekstów, które co tydzień pojawiać będą się w serwisie Menway.interia.pl. 

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas