Wojskowa elita do zadań specjalnych

20 lat temu, 13 lipca 1990 r., powołano do życia jednostkę wojskową nr 2305. Pod nic nie mówiącą nazwą zebrano najlepszych ludzi i wyszkolono według zachodnich wzorców. Tak powstał GROM - elitarny oddział komandosów, gotowych w ciągu kilku godzin wyruszyć w dowolny punkt świata, by tam bronić interesów Polski i bezpieczeństwa jej obywateli.

GROM ćwiczy odbicie pasażerów promu pasażerskiego porwanego przez terrorystów
GROM ćwiczy odbicie pasażerów promu pasażerskiego porwanego przez terrorystówEast News

W zamachach terrorystycznych na polską ambasadę w Bejrucie, na budynek przedstawicielstwa handlu zagranicznego i budynek linii lotniczych LOT zostały ciężko ranne dwie osoby.

Najlepsi wybrani spośród najlepszych

Petelicki dostał zgodę na to, by w ramach struktur MSW utworzyć oddział do zadań specjalnych. Osobiście jeździł po jednostkach wojska, policji i UOP, skąd dobierał ludzi.

Tworzenie jednostki zbiegło się w czasie z najsłynniejszą operacją polskiego wywiadu: wywiezieniem przez grupę Gromosława Czempińskiego sześciu agentów CIA z Iraku. Nikt, oprócz Polaków, nie chciał się podjąć tego karkołomnego zadania. W nagrodę Amerykanie unieważnili część polskiego długu i wydatnie zaangażowali się w szkolenie i wyposażenie nowej jednostki specjalnej.

Potęga utrzymywana w tajemnicy

Początkowo opinia publiczna nic nie wiedziała o istnieniu jednostki ani tym bardziej o szkoleniu operatorów (czyli żołnierzy jednostki) w bazach amerykańskich oddziałów Delta i Navy Seals czy brytyjskiego Special Air Service. Choć GROM wykorzystano do konwojowania akt podczas sławnej nocy teczek Macierewicza w czerwcu 1992 r., to Polacy dowiedzieli się o tej jednostce dopiero dwa lata później.

Pierwszy sprawdzian

GROM zdał ten test przede wszystkim dlatego, że był wówczas jedynym oddziałem Wojska Polskiego zdolnym do działania poza granicami kraju. Na wyspie żołnierze zajmowali się głównie zapewnieniem ochrony dla najważniejszych osobistości, ze specjalnym wysłannikiem ONZ do spraw Haiti - Lahdarem Brahimimi - włącznie.

Tak wygląda operator morskiego oddziału GROM zaraz po wynurzeniu się z wody
poboczem.pl

Podczas swojej pierwszej prawdziwej misji, jaką był pobyt na Haiti, Polacy pokazali, że są przygotowani do współdziałania z sojuszniczymi jednostkami. Amerykanie z "zielonych beretów" przekonali się natomiast, że pierwsza jednostka z krajów byłego Układu Warszawskiego, z którą współdziałali, jest godna zaufania, że Polacy nie zmarnowali milionów dolarów wyłożonych na wyszkolenie i uzbrojenie jej operatorów.

GROM na ustach wszystkich

Zastosowane amerykańskie i brytyjskie wzorce pozwalają GROM-owi na realizację wielu zadań, takich jak odbijanie zakładników, ochrona VIP-ów i placówek dyplomatycznych, poszukiwanie zestrzelonych pilotów czy działania dywersyjne i partyzanckie.

Podstawową jednostką GROM-u jest zespół czterech operatorów. Każdy z nich, oprócz ogólnego przeszkolenia, posiada dwie specjalności, np. strzelca wyborowego, medyka, radiotelegrafisty, sapera, kierowcy itp.

GROM - z powodzeniem realizujący zadania ochrony VIP-ów czy aresztowania zbrodniarzy wojennych na Bałkanach - był wychwalany zarówno przez Polaków, jak i sojuszników. Jednak we wrześniu 1999 r. o mało co nie doszło do rozwiązania jednostki w wyniku konfliktu między Sławomirem Petelickim (po raz drugi został on dowódcą GROM-u pod koniec 1997 r.) a Januszem Pałubickim, ówczesnym koordynatorem służb specjalnych.

Pałubicki kazał nie tylko zwolnić Petelickiego ze stanowiska, ale jeszcze rozpruć szafę pancerną w siedzibie jednostki. Spodziewanych kwitów kompromitujących tak Petelickiego, jak i GROM, nie znaleziono. Pałubicki publicznie przeprosił za swoje słowa (ponoć skłonili go do tego Amerykanie). Rozprutą szafę zostawiono na pamiątkę w sali pamięci jednostki. Wygrana przez Petelickiego bitwa nie zakończyła jednak wojny wokół GROM-u...

Wysyłani do najtrudniejszych zadań

Jedną z nielicznych pozytywnych zmian dla formacji było w tamtym czasie mianowanie podpułkownika Romana Polko na stanowisko dowódcy. Po początkowej nieufności żołnierzy do "człowieka z zewnątrz", jakim był Polko, zyskał on szacunek gromowców. Na tyle duży, że nazywali go "wodzem" i jeździli z nim na wojnę.

GROM w ostatniej dekadzie operował na pewno w Kosowie, w Kuwejcie, w Iraku i w Afganistanie. W tym ostatnim kraju żołnierze wciąż wykonują zadania. Jakie? Tego do końca pewnie nigdy się nie dowiemy, ale z pewnością koncentrują się one wokół poszukiwania i neutralizowania terrorystów oraz ochrony osobistej VIP-ów.

Trochę więcej wiemy o tym, co Polacy robili w Zatoce Perskiej. Zajmowali się tam kontrolą i abordażem statków, zajmowaniem platform wiertniczych i instalacji naftowych w irackim porcie Um Kasr. Oprócz tego ochraniali polską ambasadę i dyplomatów.

Zobacz, co potrafią żołnierze GROM-u:

Roman Polko dowodził jednostką do 2004 r. Odszedł, gdy uznał, że MON nie tylko blokuje rozwój jednostki, ale jeszcze chce odebrać jej oddział morski i włączyć go do Formozy (oddziału specjalnego Marynarki Wojennej, ale o innej specyfice niż GROM). To uruchomiło karuzelę personalną - dowódcy jednostki zmieniali się bardzo często.

Prawdziwą awanturę wywołało jednak odwołanie w lipcu 2008 r. płk. Piotra Patalonga ze stanowiska dowódcy GROM-u i powołanie na to miejsce płk. Dariusza Zawadki. Kolejne pomysły na jednostkę, próby wyodrębnienia jej ze struktur Dowództwa Wojsk Specjalnych i podporządkowania wyłącznie ministrowi obrony narodowej, musiały przełożyć się na morale służących w jednostce żołnierzy.

To właśnie w tym okresie miało dojść do sytuacji, kiedy służący w Afganistanie żołnierze amerykańskich sił specjalnych nazywali gromowów "difakowcami", to znaczy tymi, którzy siedzą w stołówce zamiast brać udział w akcji.

Dużo szumu szkodzi jednostce

W połowie lutego tego roku jeden z oficerów jednostki złożył doniesienie, m.in. do prokuratury, na swojego dowódcę. Zwolniony ze stanowiska dowódcy grupy żołnierz zarzucał płk. Zawadce nepotyzm, nieprawidłowości kadrowe w jednostce i poniżanie. Przeprowadzona kontrola MON nie potwierdziła tych doniesień, a sprawa szybko przycichła.

Żołnierze i cywilni pracownicy jednostki wojskowej 2305, którzy spotkali się 5 marca br., bez obecności dowódców, z szefem Sztabu Generalnego śp. Franciszkiem Gągorem, podczas jego niezapowiedzianej wizyty, chwalili płk. Zawadkę. Stwierdzili, że podoba im się to, że jest jednym z nich, że przeszedł wszystkie szczeble kariery w formacji i... zmusza ich do ciężkiej pracy, a nie do popisywania się przed dziennikarzami.

Teraz o GROM-ie nie mówi nikt, co pewnie nie oznacza, że wszystkie problemy zostały rozwiązane. Dobrze jednak, że na GROM nikt nie "rzuca gromów z jasnego nieba", bo to oznacza, że żołnierze robią to, co do nich należy, a nie obrzucają się wzajemnie błotem.

Mamy jedną z najlepszych jednostek specjalnych na świecie i powinniśmy dołożyć wszelkich starań, by stan ten utrzymać. Nie żałujmy pieniędzy na sprzęt, szkolenie i pensje dla gromowców. Oni reprezentują Polskę.

Marcin Wójcik

Przy pisaniu tekstu korzystałem z książek: "Wojskowa Formacja Specjalna Grom" Huberta Królikowskiego oraz "GROM.PL" Jarosława Rybaka.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas