Propaganda w sieci to nie żart. Państwa płacą za pozytywne komentarze i tweety
Zwykła dyplomacja to w dzisiejszych czasach za mało. Państwa muszą być obecne w serwisach społecznościowych – oficjalnie i coraz częściej też nieoficjalnie. Czyli przez podstawionych komentatorów siejących propagandę.
Na Wykopie co jakiś czas "odkrywają", że Platforma Obywatelska ma "bojówki partyjne", których zadaniem jest pisanie pozytywnych komentarzy w sieci. Trudno powiedzieć, ile w tym prawdy, bo nikt nikogo za rękę nie złapał, niemniej takie rzeczy rzeczywiście się zdarzają. I to na gigantyczną skalę.
Chińska propaganda znika z Twittera
Weźmy pod uwagę Chiny. Kraj w którym nie ma wolności słowa i który zabrania używać Facebooka i innych amerykańskich serwisów społecznościowych. Wydawałoby się, że tamtejszym oficjelom powinno być wszystko jedno, co mieszkańcy zgniłego Zachodu piszą w Internecie. Ale gdzie tam!
Twitter właśnie zamknął grupę kont, które były używane tylko i wyłącznie do szerzenia prochińskiej propagandy. Ich właściciele sugerowali na przykład, że Tybetańczykom żyje się świetnie w Pekinie. Nie wiadomo, czy ci konkretni ludzie byli opłacani przez chiński rząd, ale Mashable pisze, że takie rzeczy już się zdarzały. Chiny już kilka lat temu płaciły za pozytywne komentarze.
Przykładów trollingu uprawianego na szczeblu państwowym jest więcej. Rosjanie walczyli z Ukraińcami na Facebooku, rozpowszechniając nieprawdziwe informacje i zdjęcia. Amerykańska armia miała wydać 2,76 mln dol. na stworzenie fałszywych kont, z których wylewałaby się propaganda.
Zatrudnianie przez państwa trolli piszących pozytywne komentarze albo tweety wydaje się tak dziecinnym posunięciem, że aż trudno w to uwierzyć. Ale wyobraźcie sobie, że takich ludzi jest cała armia i że zgodnie powielają oni jakiś konkretny przekaz. Znajdzie się dużo takich, którzy uwierzą.
Marta Wawrzyn