"Adelaide". Premier zatopił marzenia Marynarki Wojennej?

HMAS "Adelaide" (na pierwszym planie) w 2007 roku, tuż przed gruntowną modernizacją /US NAVY /domena publiczna
Reklama

Miał być pierwszy znaczący sukces PiS. Będzie jak zawsze – z przecieków wiadomo, że premier Morawiecki zablokował zakup fregat typu „Adelaide”.

Dzień po hucznie obchodzonym Dniu Wojska Polskiego, Piotr Zaremba napisał w felietonie dla "Polska. The Times": "Słychać zza kulis wyprawy, że premier Morawiecki w ostatniej chwili zablokował decyzję o zakupie fregat. Możliwe, że wziął pod uwagę opór lobby polskich stoczni, także własnych ministrów. A może i chce zejść z linii strzału opozycji. Zarazem transakcja była szykowana od miesięcy."

Informację tę na Twiterze potwierdził Tomasz Dmitruk z "Dziennika Zbrojnego", pisząc: "Niestety wychodzi, że to prawda. Premier Morawiecki sprzeciwił się zakupowi fregat typu Adelaide. W Australii nie będzie podpisania listu intencyjnego." Co to oznacza dla Polski i Marynarki Wojennej RP?

Reklama

Niepewny partner

Dla Polski oznacza to kolejne potwierdzenie tego, że jest niepewnym, niestabilnym i nieobliczalnym partnerem w biznesie. Najpierw przez rok zwodzono Airbusa w sprawie śmigłowców wielozadaniowych.

Później były minister ON, Antoni Macierewicz, obiecywał Lockheed Martin zakup Black Hawków do końca 2016 roku. Następnie prowadzono negocjacje w sprawie zakupu okrętów podwodnych i kiedy wszyscy zainteresowani byli przekonani, że MON zdecyduje się na francuską ofertę, ponownie zrobiono woltę.

Do tego należy dodać zakup autobusów, na który przetarg odwołano w atmosferze skandalu po wybraniu niemieckiej oferty. Następnie przeprowadzono zakupy z wolnej ręki samolotów VIP. Później niezbyt jasna procedura zakupu systemy obrony przeciwlotniczej "Wisła" i artylerii rakietowej "Homar". Kolejne przetargi są utajniane, rozpisywane ponownie i żaden nie doczekał się realizacji.

Zakup okrętów typu "Adelaide", mimo że prowadzony bez uwzględnienia w Planie Modernizacji Technicznej, miał szansę realnie wzmocnić polską obecność na Bałtyku i dać szansę Marynarce Wojennej na zwiększenie zdolności obrony przeciwlotniczej, której obecnie właściwie nie posiada. Po dwóch latach cichych i głośniejszych rozmów, rząd, według wielu źródeł, rezygnuje z tego zakupu dzień przed planowanym podpisaniem porozumienia. Czy to nie byłoby niepoważne?

Polskie mrzonki

Ewentualny zakup okrętów typu "Adelaide"  miał być sukcesem na miarę naszych możliwości. I nie można się temu dziwić. Od lat polskie stocznie i decydenci udowadniają, że Polska nie posiada zdolności do samodzielnej budowy okrętów tej klasy. Pojawiły się głosy, nawet w samym obozie rządzącym, że jest to "zakup złomu, aby podtrzymać etaty".

Minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej, Marek Gróbarczyk, powiedział w rozmowie z Portalem Stoczniowym:   - Nie zgadzamy się z tym, aby pozyskiwać stare jednostki australijskie i w ten sposób hamować proces budowy w polskich stoczniach nowych okrętów obronnych typu korweta w ramach programów Czapla i Miecznik.   - My stoimy na niezmiennym i jednoznacznym stanowisku, że okręty wojenne powinny być budowane w Polsce. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby polskie stocznie budowały okręty dla polskiej marynarki wojennej - dodał. 

Nie powiedział jednak, że Miecznik i Czapla nie istnieją nawet na papierze. Są to na razie koncepcje, nad którymi się pracuje. A prace koncepcyjne, analizy, demonstratory z dykty to, jak pokazały doświadczenia PT-01, "Andersa", "Borsuka" i wielu innych, specjalność polskiego przemysłu zbrojeniowego.

Nie wspomniał także o "Ślązaku", którego budowa ciągnie się od 17 lat i jej końca nie widać. Pora się chyba przyznać, że polskie stocznie są w stanie co najwyżej zbudować kadłub i zintegrować napęd, bo o budowie pełnowartościowego okrętu klasy fregata, czy korweta nie ma co marzyć.

W kuluarach mówi się, że premier Morawiecki miał ulec lobby stoczniowemu. Pojawiają się jednak głosy zbliżone do siedziby PiS na Nowogrodzkiej, że decyzja w sprawie rezygnacji z zakupu okrętów miała zapaść po wecie prezydenta ws. nowelizacji prawa wyborczego do Parlamentu Europejskiego. Według naszych informacji miałby to być sygnał dla prezydenta Dudy i ministra Błaszczaka, którzy byli wielkimi zwolennikami zakupu "Adelaid", żeby grali zgodnie z linią partii.

Istnieje też trzecia opcja - Australijczycy zaproponowali zakup okrętów bez istotnych elementów wyposażenia. Wówczas faktycznie tego rodzaju transakcja nie miałaby sensu dla Marynarki Wojennej. Jednak czy wówczas nie powiedziano by o tym głośno?

Po co Polsce "Adelaide"?

Marynarka Wojenna RP ma przede wszystkim ogromny problem z obroną przeciwlotniczą. Polskie fregaty, które powoli planuje się wycofać są uzbrojone w 32 rakiety przeciwlotnicze SM-1MR, które Australijczycy uznali za całkowicie nieprzydatne. Ograniczone są także, w porównaniu do "Adelaid", możliwości namierzania i prowadzenia celów. Korweta ORP "Kaszub" w osiem wyrzutni bliskiego zasięgu "Strzała-2M". Co może oznaczać, że po wycofaniu fregat Polska pozostanie bez obrony przeciwlotniczej na Bałtyku.

A bronić jest czego: ponad 60 procent polskiego handlu prowadzone jest przez morze. Nie licząc rejsów pasażerskich, obroty ładunkowe w polskich portach morskich w 2015 roku wyniosły 69,7 mln ton. Znakomita większość towarów, jakie trafiają do polskich domów przybywa drogą morską.

Okręty minowe, które potrzebują parasola przeciwlotniczego, każdego roku wydobywają do kilkuset ton materiałów wybuchowych. Bałtyk jest wymarzonym morzem do prowadzenia wojny podwodnej i minowej. Stąd nie dziwią pozostałości po kolejnych konfliktach: od pierwszej wojny światowej, przez wojny z lat 1918-21, na drugiej wojnie światowej skończywszy. W międzyczasie wszystkie państwa bałtyckie "gubiły" tam miny, bomby, lub torpedy.

- Szacuje się, że na dnie spoczywa wciąż od 60 do 80 tysięcy przedmiotów wybuchowych i niebezpiecznych, w tym min morskich, torped, bomb lotniczych a także pocisków artyleryjskich i amunicji - uściślał po ceremonii podniesienia bandery na ORP "Kormoran" komandor Sikora, ówczesny dowódca 13 dywizjonu trałowców.

Fregaty to nie tylko osłona własnych zespołów, podejść do portów, czy gazoportów. To także ochrona przeciwpodwodna, którą zapewniają wraz ze śmigłowcami ZOP. Dziś Polska pozbawia się właściwie tych zdolności. Po wycofaniu śmigłowców Mi-14 i SH-2G i wobec braku zakupu nowych śmigłowców, każda flota podwodna będzie mogła swobodnie działać w polskiej strefie wyłączności.

Szwedzi i Finowie dość często wykrywają i śledzą rosyjskie okręty podwodne na swoich wodach. Polska tych zdolności może wkrótce nie mieć. Co ciekawe prorosyjskie portale w Polsce, jak i rosyjska prasa, krytykowały zakup fregat typu "Adelaide", sugerując, że Marynarka Wojenna RP otrzyma nic nie warty złom.

Gdyby przecieki się potwierdziły oznaczałoby to, że w roku stulecia istnienia Marynarki Wojennej RP, może ona utracić rację bytu ze względu na brak środków do wypełniania swoich zadań.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: militaria
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy