Dzień, w którym obudziły się muchy

W Afganistanie robi się coraz goręcej. Zarówno pod względem temperatury powietrza, jak i temperatury konfliktu. Z zimowego letargu budzą się talibowie, a do ofensywy przeciwko nim przygotowują się polscy żołnierze.

Korespondencja z Afganistanu

- To nie jest tak, że tu jest piekło na ziemi - zaznacza na wstępie jeden z żołnierzy służących w bazie Warrior w Afganistanie. Położona w południowej części prowincji Ghazni baza jest drugim co do wielkości skupiskiem polskich żołnierzy w ogarniętym od lat wojną kraju. W murowanych budynkach, domach z dykty (tzw. bichatach) i namiotach żyje kilkuset żołnierzy z biało-czerwonymi flagami na rękawach. Na wysypanych tłuczniem uliczkach, między ogromnymi kałużami, stoją Rosomaki, MRAP-y i Hummery. - W Warriorze jest po prostu... ciekawie - dodaje z uśmiechem ten sam żołnierz.

Reklama

"Przecież tam strzelają"

- Kiedy jechaliśmy do Afganistanu, pytaliśmy się chłopaków wracających do kraju jak tu jest - wspominają początki swojej służby żołnierze obecnej, VIII, zmiany. Je trzon stanowią wojacy z 10. Brygady Kawalerii Pancernej ze Świętoszowa. - Gdy okazywało się, że jedziemy do Warriora, to ze strachem w oczach mówili: "przecież tam codziennie strzelają" - dodają.

Po pięciu miesiącach codziennych patroli pieszych i zmotoryzowanych po szosie Highway 1 (głównej drogi łączącej najważniejsze miasta Afganistanu) oraz we wsiach i miastach sytuacja się uspokoiła.

- Od ponad dwóch miesięcy nie ma ostrzału bazy. Od kilku tygodni nie mamy żadnego kontaktu bojowego z przeciwnikiem - mówi ppłk Grzegorz Kostrzewski, dowódca Zgrupowania Bojowego Bravo, które stacjonuje w Warriorze.

Ograniczenie działalności talibów w kontrolowanych przez kawalerzystów dystryktach, to efekt nie tylko pogody (najpierw śnieżnej zimy, a obecnie błota, które praktycznie uniemożliwia poruszanie się poza utwardzonymi drogami), lecz także zmiany taktyki działania polskich żołnierzy.

Koniec siedzenia w bazie

Głównym zadaniem, jakie dowództwo sił ISAF postawiło Polakom operującym z bazy Warrior, jest zapewnienie przejezdności szosy Highway 1. W praktyce oznacza to uniemożliwianie talibom i wszelkim innym grupom przestępczym (określanym wspólnym terminem "insurdżentów", od angielskiego "insurgents" - bojownicy, rebelianci), napadania na konwoje oraz podkładania ładunków wybuchowych.

Celem podkładających IED - improwizowane ładunki wybuchowe, nazywanych przez Polaków "ajdikami" - są nie tylko wojska ISAF, ale także pozostali reprezentanci nieuznawanej przez talibów władzy: afgańska armia i policja.

Jedyną racjonalną strategią walki z bojownikami, zdaniem ppłk. Grzegorza Kostrzewskiego, jest "odepchnięcie ich jak najdalej od drogi". Dlatego właśnie VIII zmiana skoncentrowała się na "działaniach w wioskach położonych w znacznej odległości od Highway 1".

- Jeżeli my pójdziemy do nich, to jest lepiej niż oni przyjdą do nas. To my wybieramy czas i miejsce - uważa dowódca Zgrupowania Bojowego Bravo. - Mamy przewagę technologiczną, jesteśmy przygotowani na różne niespodzianki. Gorzej, jeśli damy się zaskoczyć. Zamykanie się w bazach do niczego nie prowadzi. Przykład z Iraku pokazał, że ograniczanie sił na zewnątrz doprowadziło tylko do tego, że przeciwnik strzelał do nas, jak chciał i kiedy chciał. Tutaj staramy się nie dopuścić do tego, dlatego jesteśmy aktywni nawet wtedy, gdy nasze pojazdy grzęzną w błocie. Tam, gdzie nie możemy dojechać idziemy - wyjaśnia ppłk Kostrzewski.

Koniec spokoju, talibowie wracają

- Przez ostatnie dwa miesiące praktycznie zapomnieliśmy, że jesteśmy na wojnie - mówi oficer zagadnięty przed "difakiem" (stołówką, nazwa pochodzi od angielskiego DFAC, Dining Facility). - Ale oni już wracają, samoloty widziały ich w dolinach. Tak z resztą jest co roku: słońce świeci, to oni przychodzą - oficer ciągnie dalej o nadciągających z Pakistanu przez góry bojownikach.

Wystarczyło kilka dni słonecznej pogody, by w okolicach bazy Warrior stopniały resztki śniegu a grunt nieco się utwardził. W powietrzu, oprócz nadchodzącej wiosny czuć, że "coś" wisi w powietrzu.

Tym czymś może być "śpioch" - "ajdik" zakopany kilka miesięcy temu pod trasą, jaką pokonują polskie patrole, któremu ktoś podłączył baterie i z kilku niegroźnych wiader srebrzanki stał się śmiercionośną bombą. Tym czymś może być także moździerz lub RPG wycelowane w bazę.

Zagrożenie czuć było także wtedy, gdy szkolący afgańskich oficerów i podoficerów żołnierze "omletu" (spolonizowany angielski skrót OMLT - Operational Mentoring and Liaison Team, zespół doradczo-szkoleniowy), przyjechali z wizytą do 2. Kandaku Armii Afgańskiej. Kandak, odpowiednik naszego batalionu, mieści się w starym brytyjskim forcie w miejscowości Mokur, kilkanaście kilometrów od bazy Warrior.

To właśnie z drugiego piętra pięknej, ale strasznie zdewastowanej willi brytyjskiego gubernatora strzelec wyborowy donosił o trzech lub czterech mężczyznach, przygotowujących się najprawdopodobniej do ostrzału bazy z moździerza. Oni nie wystrzelili pocisku, strzelec nie nacisnął na spust.

- 850 metrów, byli do zdjęcia - mówił potem w Rosomaku, gdy wracaliśmy do Warriora.

W tym samym dniu obudziły się z zimowego snu muchy. Dobę później, po raz pierwszy - na próbę - strzelały znajdujące się w bazie armatohaubice Dana, kaliber 152 mm. Kilkanaście godzin potem na helipad (lądowisko śmigłowców) spadła pierwsza tej wiosny rakieta. Nikomu nic się nie stało.

- Miejscowi twierdzą, że spokojnie będzie do Nowego Roku - mówią chłopaki z "bojówki", czyli pododdziału bojowego. Obchody święta Nowruz, afgańskiego Nowego Roku, kończą się 23 marca.

Walka to środek, nie cel

Ściganie bojowników po wioskach oddalonych znacznie od Highway'a, gdzie do tej pory ani siły ISAF, ani policja się nie pokazywały przynosi, zdaniem ppłk. Grzegorza Kostrzewskiego, wymierne skutki.

- Talibowie kopią teraz "ajdiki" pod drogami gruntowymi prowadzącymi do wiosek dotychczas uważanych przez nich za bezpieczne. Czują się zagrożeni - uważa dowódca Zgrupowania Bojowego Bravo. - Jak to się mówi w terminologii wojskowej: przeciwnik przeszedł do obrony - uśmiecha się młody oficer.

Polscy żołnierze, dysponujący znacznie lepszym sprzętem niż bojownicy, wraz z armią i policją afgańską starają się odebrać im broń i materiały wybuchowe. O działających w prowincji Ghazni, nawet 30-osobowych grupach "insurdżentów" terroryzujących lokalną ludność, ppłk Kostrzewski wypowiada się z uznaniem.

- To nie są ludzie z przypadku. Tutaj wojna trwa nieprzerwanie od czterdziestu lat i oni osiągnęli w tym mistrzostwo świata. Można się wiele od nich nauczyć na temat maskowania, skrytego podejścia - uważa oficer. - Są godnym przeciwnikiem - dodaje.

Największym sukcesem Polaków z Warriora, którzy gdy tylko jest taka możliwość współdziałają z lokalną armią i policją, jest zdaniem dowódcy "poszerzenie obszaru kontrolowanego przez władze afgańskie".

- To jest nasz cel. To, że od czasu do czasu walczymy to nie jest cel, to jest środek - mówi ppłk Kostrzewski.

Już nie wrogowie, ale też nie sojusznicy

Determinacja i zdecydowanie Polaków w walce z talibami sprawiają, że nie tylko ci drudzy, jak twierdzi dowódca Zgrupowania Bojowego Bravo, "czują przed nami respekt i się wycofują", ale także wpływa na relacje z ludnością lokalną.

Pasztunowie, zamieszkujący tereny wokół bazy Warrior, znani są ze swej niechęci do popierania władzy. Jednocześnie siły ISAF zdobyły ich uznanie ściganiem terroryzujących ich wioski bandytów oraz troską, by przy tym nie robić im krzywdy. Polaków lubią dodatkowo za szanowanie ich kultury.

- Zdobyliśmy zaufanie lokalnej ludności - uważa ppłk. Kostrzewski. - W takich miejscowościach jak Szinkej, gdzie na początku zmiany witały nas pociski z RPG, teraz ludzie wychodzą na ulicę i czekają aż żołnierze przyjadą, przywitają się z nimi, rozdadzą pomoc humanitarną czy zapytają się co u nich słychać. Zaczynają przekonywać się do pomocy - nie stają się sojusznikami, ale nie są wrogami. To wymierny sukces naszej zmiany - dodaje oficer.

Lato będzie gorące

- Tutaj ludzie nauczyli się respektować siłę. Władzę ma ten, kto ma siłę. Jeżeli my mamy siłę, potrafimy wypchnąć bojowników z miejscowości i pójść jeszcze za nimi, to znaczy, że stanowimy tu władze. A jeszcze lepiej kiedy jest z nami armia i policja afgańska, które tłumaczą ludności lokalnej dlaczego tu jesteśmy. Bo na propagandę talibów trzeba mieć swoje argumenty - twierdzi ppłk. Kostrzewski.

Dlatego też, choć służba VIII zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w bazie Warrior powoli dobiega końca, dowódca zapowiada dalszą ofensywę skierowaną przeciwko "insurdżentom".

- Mam ambitny cel, by do końca naszej zmiany, wyprzeć przeciwnika za rzekę Tanakruk. Chcemy pierwszy raz od kilku lat zająć miejscowości: Hassan, Balaer i Purdel, aby przekonać lokalną ludność, że władza należy do rządu afgańskiego, a nie do bojowników - mówi ppłk Kostrzewski. - Myślę, że ma to szanse powodzenia - ocenia.

Oprócz wyparcia bojowników i zabezpieczenia Highway'a przed podkładaniem IED ppłk. Kostrzewski chce stworzyć "warunki do tego, by kolejna zmiana miała tutaj łatwej". Posłużyć do tego mają nie tylko zintensyfikowane polsko-afgańskie patrole, ale również wykorzystanie najnowszego sprzętu obserwacyjnego, w tym wiszącego nad bazą Warrior balonu.

- Nie będę ukrywać, że okres letni jest tutaj zdecydowanie trudniejszy - mówi dowódca Zgrupowania Bojowego Bravo. - Chcemy naszym następcom zapewnić jak najlepsze warunki, by gładko weszli w ten teren, żeby nie musieli zaczynać od Highway'a, tylko mogli iść jeszcze dalej i poszerzać teren kontrolowany przez rząd Afganistanu - wyjaśnia dowódca z Warriora.

Robić dobrą robotę

Z ust żołnierzy służących w Warriorze nie można usłyszeć większego komplementu niż "robić dobrą robotę". W powszechnym przekonaniu w tej bazie "bojówka robi dobrą robotę", "Rośki robią dobrą robotę" i "balon robi dobrą robotę". "Bojówka", to żołnierze ścigający talibów, "Rośki", to wożące ich transportery Rosomak, a "balon", to górujący nad Warriorem statek powietrzny wyposażony w kamery, które widzą wszystko w promieniu kilkunastu kilometrów.

Zdaniem żołnierzy, dobrą robotę robi także armia afgańska, która w przeciwieństwie do policji nie jest skorumpowana i rzeczywiście działa na rzecz poprawy bezpieczeństwa w Afganistanie. Lokalna policja być może także zasłuży na taki określenie, gdy mjr Gul Ahmad Komjop Andar, nowo wybrany komendant w dystrykcie Gelan, zaprowadzi zapowiadana porządki i skończy z łapownictwem oraz pracą swoich funkcjonariuszy na dwa fronty. A także, gdy w okalających bazę miejscowościach powstaną zapowiadane posterunki i zapobiegną one ostrzałowi Warriora.

Nawet teraz, gdy tylko jedna z sił afgańskich cieszy się zaufaniem Polaków, współpraca z armią i policją jest priorytetem naszych sił.

- Gdziekolwiek jedziemy staramy się by, policja czy armia afgańska były razem z nami. To jest ich kraj. Nie przyjechaliśmy tu walczyć za nich, tylko pomagać im w zaprowadzeniu porządku - uważa ppłk Kostrzewski.

Od przyszłej zmiany w Warriorze dobrą robotę robić będą zapewne też śmigłowce, które mają wówczas stacjonować w bazie. Jak twierdzi dowódca Zgrupowania Bojowego Bravo, śmigłowce dadzą polskim żołnierzom przewagę nad szybko przemieszczającymi się na motorach bojownikami.

A czy żołnierzom z Warriora uda się zrobić dobrą robotę do 2014 r., daty formalnego opuszczenia Afganistanu przez polskie wojska?

- Inszallah - odpowiada ppłk Kostrzewski.

Marcin Wójcik

Zdjęcie wykonane aparatem Canon EOS 7D

Szukasz informacji o Afganistanie? Koniecznie wejdź na blog "zAfganistanu.pl", dziennikarza INTERIA.PL Marcina Ogdowskiego

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: talibowie | żołnierze | Wojsko Polskie | wojna | armia | Afganistan
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy