Izrael to dopiero początek? Zła sytuacja Bliskiego Wschodu

W ubiegłym roku Hamas zaatakował Izrael, teraz swój ostrzał wykonał Iran. Tragiczne wydarzenia w tym regionie nie są jednak niczym nowym. Od wielu dekad ludzkość obserwuje Bliski Wschód, narastające napięcia i regularnie wybuchające wojny. Co będzie dalej? Które państwo po Izraelu i Palestynie stanie się teatrem działań wojennych? Przybliżamy sytuację regionu.

Co dalej z Bliskim Wschodem?
Co dalej z Bliskim Wschodem?Dawid Szafraniakarchiwum prywatne

Izrael i Iran, a w tle zasoby, religie, ludzie

Bliski Wschód to wyjątkowy obszar z bogatą historią, wielomilionową populacją i mozaiką państw niekoniecznie żyjących ze sobą w zgodzie. Uwaga opinii publicznej od lat jest zwracana na wydarzenia regionu. Regularnie słyszymy doniesienia o lokalnych starciach, zbrojnych wystąpieniach czy regularnych konfliktach zbrojnych. Wojna w Izraelu nie jest w tym wypadku wyjątkiem, choć zmusza nas do zadania ważnego pytania.

Co będzie dalej z Bliskim Wschodem? Wobec wydarzeń w Izraelu i Palestynie należy zastanowić się nad potencjalnymi następstwami, a nawet rozwijaniem kolejnych konfliktów. Powodów nie brakuje, a wiele niesnasek czy problemów w dalszym ciągu nie zostało rozwiązanych. Przykładem jest atak Iranu na Izrael i przeprowadzenie zmasowanego ostrzału w kwietniu 2024 roku.

Iran. Duża armia i mocarstwo

Dla wielu zachodnich obserwatorów to właśnie Iran stanowi państwo będące czynnikiem zapalnym na Bliskim Wschodzie. Zamieszkiwany w głównej mierze przez Persów kraj uznawany jest (wespół z Arabią Saudyjską) za lokalne mocarstwo. Teheran i Rijad rozdają tam karty, gromadząc wokół siebie mniejsze nacje, opowiadające się za daną stroną. Poniekąd jest to związane z religią. Islam szyicki to oficjalna religia państwa, ma też wielu wyznawców w Iraku, Syrii, a nawet w Libanie.

Inaczej jest w przypadku Saudów, gdzie dominujący jest sunnizm - podobnie jak w większości pozostałych państw muzułmańskich. Czy jest to główne zarzewie konfliktu? Nie tylko. Istotny w tym wypadku jest wektor w polityce międzynarodowej państw. Arabia Saudyjska to sojusznik Stanów Zjednoczonych. Państwa, które w Iranie uznano już w poprzednim wieku za wroga numer 1. Nie dziwi zatem, że politycy z Persji dobrze dogadują się z Chinami czy Rosją.

Jemen, czyli wojna beznadziejna

Istnienie dwóch tak różnych mocarstw na relatywnie niewielkim obszarze to istne pole do popisu dla agentur, wywiadów i sił wpływu. Przykładem jest Jemen, który od 2015 roku jest trawiony przez wojnę domową. Jak w skrócie wygląda podział wpływów i strony konfliktu?

Właściwy początek wojny domowej w Jemenie to lata 2014-2015, kiedy doszło do obalenia władzy przez jemeński ruch Huti. Wydarzenia te określa się jako rewolucję 21 września i była możliwa przy wsparciu ze strony Iranu - to jednak niejedyny sojusznik organizacji polityczno-militarnej. Za fakt uznano otrzymywanie przez nią wsparcia ze strony m.in. Korei Północnej, Rosji, Hezbollahu czy dżihadystów (Al-Ka'ida Półwyspu Arabskiego i Państwo Islamskie).

Druga strona to stronnictwa Raszada al-Alimiego i Hadiego, jemeńskich polityków wspieranych przez Arabię Saudyjską i koalicję państw regionu - ZEA, Senegal, Bahrjan, Katar, Egipt, Sudan i Maroko. Swój udział mają również Stany Zjednoczone. Ważnym podłożem konfliktu jest próba uzyskania większej dominacji przez Iran. Czy w obliczu udziału takich sił Jemen czeka jakkolwiek pozytywna przyszłość?

Analitycy wyszczególniają kilka potencjalnych scenariuszy. Jednym jest utrzymanie statusu quo z zachowaniem niestabilnego rządu i utrzymaniem broni (oraz częściowej kontroli nad krajem) przez Huti. To ryzykowna opcja, która na myśl przywodzi wydarzenia z Iraku. Druga opcja to jednoznaczne zwycięstwo którejś ze stron, a trzecia to zaawansowane mediacje i finalna ugoda. To będzie niemożliwe bez udziału Stanów Zjednoczonych, a to prowadzi do problemu na linii Iran-zachód.

Atak na Izrael 2024

Najnowszym aktem w historii bliskowschodnich konfliktów jest ostrzał Izraela, którego dopuścił się Iran. Późnym wieczorem 13 kwietnia wystrzelono setki pocisków i dronów, które miały razić cele w Izraelu. Atak nie był zaskoczeniem - Iran zapowiadał go od dawna jako odpowiedź na izraelski ostrzał irańskiej ambasady w Damaszku. Zginęło w nim kilka osób, w tym dyplomatów i członek Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej.

Chociaż sam atak Iranu nie spowodował wielu strat, to Izrael jasno zadeklarował odwet, który dosięgnie Iran na jego własnym terytorium. Nie wiadomo, czy przerodzi się to w otwarty konflikt zbrojny. Czy armia Iranu jest silna? Tak, ale jej bezpośrednie starcie z Izraelem nie musi być wcale skazane na sukces.

W Libanie jest źle

Liban przed laty był uznawany za "Szwajcarię Bliskiego Wschodu". Wielokulturowy i zróżnicowany religijnie Bejrut stanowił finansowe centrum regionu, podczas gdy znane dziś metropolie więcej wspólnego miały z wioskami, aniżeli miastami. Skomplikowana układanka etniczno-religijna nie dała jednak państwu z Cedrem na fladze wielu szans. Co rusz zamieniany w pole bitwy przez silniejszych (Izrael, Syria), wreszcie targany własnymi problemami Liban upadł - a przynajmniej tak uważają jego mieszkańcy.

Wybuch w porcie z 2021 roku był tylko symbolem rozkładu państwa, w którym istotną rolę odgrywa Hezbollah - partia radykalnych szyitów, mocno powiązana z Iranem i mająca swoje cele, często osiągane siłą i terrorem. Mówi się, że tamta tragedia wynikała z przemytu przez terrorystów saletry, mającej posłużyć do stworzenia bomb m.in. w Palestynie.

Dziś w Libanie brakuje pieniędzy, leków, niekiedy wody i jedzenia. Ludność w 80% potrzebuje pomocy, a programy socjalne (o ile działają) nie są w stanie zaspokoić potrzeb beneficjentów. Dlaczego jest tak źle? Liban od lat polegał na pomocy finansowej międzynarodowych funduszy, w zamian za wdrażanie reform społecznych i politycznych. Gdy pieniądze były wydawane, niekoniecznie spieszono się z naprawą państwa. Doszło do załamania gospodarki, w efekcie do bankructwa kraju. Nie pomogła też wojna w Ukrainie - Libańczycy importowali znaczną część swojego zboża właśnie od naszych wschodnich sąsiadów. Nie dziwi zatem pogląd, jakoby kraj czekał los podobny do Syrii.

Król kontra świat i poddani

Chociaż Jordania nie znajduje się w aż tak trudnej sytuacji jak Liban, to bliskowschodnia monarchia regularnie mierzy się z wieloma problemami. Jednym są uchodźcy, którzy tłumnie przybyli do i tak niewielkiego narodu na wschód od Izraela. Palestyńczycy, Syryjczycy i nie tylko to ogromny koszt dla Jordanii, która i tak ma szereg wewnętrznych problemów.

Dość powiedzieć, że król Abdullah II musi walczyć na kilku frontach. Jednym jest ten zewnętrzny z Izraelem i wojną, a także organizacjami międzynarodowymi, domagającymi się zmian i reform. Drugi to poddani, czyli niezadowolone społeczeństwo Jordanii. Kryzys odnotowuje się w służbie zdrowia i pomocy społecznej, a biedniejące społeczeństwo kraju powoli ma dość monarchii - tej, która przez lata jawiła się jako odporna na wojny czy poruszenia społeczne.

Kto jest po ich stronie? Na pewno należy wymienić Stany Zjednoczone, chcące utrzymać stabilną i silną władzę w państwie regionu. To jednak sytuacja trudna, choćby z uwagi na fakt rosnących napięć Jordanii z Izraelem. Utrzymanie władzy przez króla jest w tym wypadku kluczowe, aby uchronić Jordanię przed scenariuszem Jemenu, czyli podziału kraju na strefy walk przez podmioty, którymi sterują mocarstwa takie, jak Iran i Arabia Saudyjska.

Odbudowa Pałacu Saskiego. Trwają prace archeologiczneAFP
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas