O dywizji, która nigdy nie przegrała...
Ciężki tłusty dym zawisł czarnym parasolem nad dolinami Beskidu Zachodniego, roznosząc wokół swąd spalonej farby, gumy i gorącej stali. Był wieczór, słońce nie zaszło jeszcze za widnokrąg, a jednak między stokami panował półmrok.
Wąska bita droga zlewała się z porośniętym trawą poboczem. To zwężała się, to poszerzała, to znów zaskakiwała dziurami czy sterczącymi po bokach ściętymi pniami lub wystającymi korzeniami.
Najnowocześniejsza jednostka
Stąd też zwiad niemieckiej 4. Dywizji Lekkiej - kilka motocykli prowadzonych przez majora Ottona Elfeldta - ostrożnie pokonywał kilometry, bardziej uważając na dziury niż na to, co się dzieje wokół. Major zresztą doskonale wiedział, że tu, obok spalonych czołgów, nie musi się niczego obawiać. Czekały ich jeszcze dwa, trzy kilometry spokojnej jazdy, zanim wjadą na teren patrolowany przez plutony polskiej jednostki.
Elfeldt niewiele o niej wiedział. W pierwszych dniach wojny za wcześnie było na wysuwanie wniosków. Właściwie znał tylko jej nazwę: 10. Brygada Kawalerii - najnowocześniejsza jednostka w polskim wojsku. To właśnie jego zwiad miał ustalić zamiary przeciwnika.
Tymczasem drażniący oczy i gardła żołnierzy dym trochę się rozwiał. Motocykle zjechały z wzniesienia i weszły w zakręt, za którym według mapy powinna być polana otoczona lasem. Droga z obu stron była porośnięta wysokimi na metr, półtora krzakami, tak że mrok i gąszcz liści nie pozwoliły Niemcom zobaczyć kilkunastu postaci w czarnych skórzanych kurtkach, z niemieckiego typu hełmami na głowach, chowających się nieopodal. Terkot motorów zagłuszył zgrzyt zamków karabinowych, szelest traw czy łopianów i ciche komendy. Już ostatni motocykl kolumny wszedł w zakręt, kiedy niespodziewanie z obu boków, z przodu i z tyłu zaterkotały karabiny, wybuchło kilka granatów, powietrze cięły smugi pocisków, ktoś krzyczał po polsku i po niemiecku.
Z Beskidu do Normandii
Z przewróconych motocykli wylała się benzyna, która po chwili buchnęła jasnym płomieniem. Dudniące w uszach eksplozje dochodziły do majora Elfeldta z każdej strony. On sam, nie zastanawiając się długo, wyskoczył z motokosza, dopadł najbliższych krzaków i tam się schował. Obserwował jeszcze przez chwilę chaotyczną walkę swoich ludzi, po czym ostrożnie zaczął się wycofywać. Gałęzie zaczepiały o mundur, raniły twarz, ale major nie zwracał na to uwagi. Chciał jak najszybciej uciec.
A tam, na pobojowisku, ucichły już strzały. Ubrana na czarno postać pochyliła się nad jedną z maszyn, coś z niej wyjęła. "W motocyklu znaleziono jego lornetkę i mapnik z naniesionym planem natarcia. Wartościowa zdobycz".
Tak skończyło się pierwsze spotkanie Ottona Elfeldta ze strzelcami konnymi 10. Brygady Kawalerii. Po pięciu latach w Normandii niemiecki oficer znów trafił na strzelców konnych i znów przecięły się drogi obu jednostek. Lecz te inne już nosiły nazwy. Weterani 4. Dywizji Lekkiej trafili do 21. Dywizji Pancernej, Otto Elfeldt w stopniu generała dywizji dowodził LXXXIV Korpusem. Natomiast 10. Brygada Kawalerii działała w ramach 1. Dywizji Pancernej.
Jej historia zaczęła się dwa lata wcześniej, kiedy wiosną 1937 roku...
-----
Tak zaczyna się książka pt.: "Czarna kawaleria. Bojowy szlak pancernych Maczka", autorstwa Kacpra Śledzińskiego, opowiadająca historię pierwszej w Wojsku Polskim jednostki pancernej, dowodzonej przez jednego z najlepszych dowódców w historii rodzimej wojskowości. Świetnie napisana, z akcją, która toczy się od górskich rejonów dopiero co napadniętej przez hitlerowców Rzeczpospolitej, przez Normandię, Holandię, po upadające wiosną 1945 r. Niemcy. Lektura obowiązkowa dla każdego zainteresowanego historią II wojny światowej.
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa ZNAK.
Śródtytuły pochodzą od redakcji INTERIA.PL