Patroni do zmiany. Ministerstwo gumkuje bohaterów
Ministerstwo Obrony Narodowej zajęło się zmienianiem patronów Jednostek Wojskowych. Mają zniknąć wszyscy związani w jakikolwiek sposób z komunizmem. Główne zarzuty padły w stronę patronów związanych z „czerwonymi beretami” – 6 Brygadą Powietrznodesantową.
Nie jest to pierwszy atak na brygadę skierowany przez osoby związane z obecnym obozem rządzącym. Już w 2016 roku dr hab. Sławomir Cenckiewicz, jako szef Centralnego Archiwum Wojskowego, udzielił miesięcznikowi "Polska Zbrojna" wywiadu, w którym powiedział:
"Nie chciałbym, (...) by siedziba naszego archiwum mieściła się przy ulicy Czerwonych Beretów! Bo wiem, kim był ich współtwórca i patron gen. Rozłubirski! Polska ma jedną tradycję komandosów - to cichociemni i żołnierze gen. Sosabowskiego! Im należy się nasza pamięć!".
Możemy pominąć kwestię tego, że dyrektor jednostki zajmującej się historią wojskowości myli rodzaje sił zbrojnych, ale wypadałoby znać biografię człowieka, którego się atakuje. Podobnie czynią redaktorzy "Naszego Dziennika", którzy piszą: "Problem z komunistycznymi patronami dotyczy 6. Brygady Powietrznodesantowej w Krakowie. Chociaż ona sama nosi imię gen. Bryg. Stanisława Franciszka Sosabowskiego, to jednak w podległych jej jednostkach nie zmieniono komunistycznych patronów".
W 2016 roku na głowę dr hab. Cenckiewicza słusznie posypały się gromy. Teraz w artykule "Naszego Dziennika, wiceminister obrony narodowej, Wojciech Skurkiewicz mówi:
"Jesteśmy w trakcie prowadzenia przeglądu patronów jednostek wojskowych i sukcesywnie usuwane są postacie wywodzące się z komunizmu lub z nim związane. Na ich miejsce wybieramy nowych patronów".
Zbyt czerwony patron?
Kim więc był generał dywizji Edwin Rozłubirski, który został przywołany jako pierwszy? Urodził się w 1926 roku w Białymstoku. Po ukończeniu średniej szkoły zawodowej w 1941 roku, rozpoczął działalność konspiracyjną w oddziałach Gwardii Ludowej. Rok później ukończył konspiracyjny kurs podoficerski i wyjechał na ziemię kielecką, gdzie brał udział w starciach z Niemcami m.in. pod Janowcem, Bukową, Szydłowcem. W styczniu 1944 roku został awansowany na podporucznika i wyznaczony na zastępcę dowódcy oddziałów Związku Walki Młodych na warszawskim Żoliborzu.
Uczestniczył w kilku akcjach przeciwko Niemcom i kolaborantom. Po wybuchu powstania warszawskiego walczył jako zastępca dowódcy Batalionu Szturmowego "Czwartacy". Walczył ramię w ramię z żołnierzami batalionów Armii Krajowej: "Zośka", "Parasol", "Miotła", "Czata" i "Wigry" w rejonie skrzyżowania Alei Jerozolimskich i ulicy Marszałkowskiej. Z plutonem por. "Zgrzyta" z batalionu AK "Dzik" bronił barykad na rogu Świętojerskiej i Freta. Za wykazane męstwo i odwagę dowódca Armii Krajowej, gen. Bór-Komorowski, osobiście odznaczył go Srebrnym Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari. Za udział w powstaniu otrzymał jeszcze Krzyż Grunwaldu i Krzyż Walecznych.
Po wojnie został w armii. Służył m.in. w Sanoku i Przemyślu. W 1950 roku został aresztowany i torturowany. Postawiono mu zarzut udziału w spisku przeciwko władzom wojskowym. Jednym z dowodów miało być... odznaczenie go Virtuti Militari. Został zwolniony ze służby i zaczął pracę jako kierowca ciężarówki. Do armii wrócił dopiero w 1956 roku. Jego największym sukcesem było stworzenie nowego systemu szkolenia wojsk powietrznodesantowych.
Nie zapominał też o swoich poprzednikach. Aktywnie działał na rzecz powstania Pomnika Polskich Spadochroniarzy i Cichociemnych. Przyczynił się do godnej oprawy pogrzebu generała brygady Stanisława Sosabowskiego na Cmentarzu Powązkowskim w 1967 roku. Taka aktywność nie do końca podobała się komunistycznym władzom.
Rok później został pozbawiony dowództwa nad dywizją za "insynuacje o planowanym zamachu stanu i odmowę udziału wojska w tłumieniu manifestacji". Po kilku latach znów przywrócono go do służby. Aktywnie działał, aby nadać 6 Brygadzie Desantowo-Szturmowej imieniem Stanisława Sosabowskiego, co w końcu nastąpiło. Zmarł w 1999 roku, a 4 listopada 2003 roku został patronem 6 batalionu desantowo-szturmowego w Gliwicach.
Niewygodni patroni
Solą w oku jest nie tylko gen. Rozłubirski, ale także generałowie Józef Kuropieska i Marian Zdrzałka. Pierwszy z nich jako szesnastolatek wstąpił na ochotnika do Wojska Polskiego i walczył w obronie Warszawy w 1920 roku. Po wojnie pozostał w armii. Jako młody podporucznik był świadkiem rozmowy Józefa Piłsudskiego i prezydenta Wojciechowskiego na Moście Poniatowskiego podczas zamachu majowego. W 1939 roku trafił do niewoli. Po uwolnieniu w 1945 roku wstąpił do Wojska Polskiego i dość szybko piął się po szczeblach kariery.
Nie trwało to długo. Jego przeszłość, walka przeciwko bolszewikom i kariera w sanacyjnej armii, spowodowała, że w 1950 roku został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa i przygotowywania kontrrewolucyjnego spisku w wojsku. Był torturowany. Skazano go na podwójną karę śmierci. Wyrok został uchylony w 1955 roku. W następnych latach oddał wielkie zasługi w budowie wojsk powietrzno-desantowych. Zaprosił do współpracy przy ich tworzeniu byłych żołnierzy 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej - szefa sztabu brygady mjr. Małaszkiewicza, zastępcę dowódcy płk. Kamińskiego, czy płk. Stasiaka, co zważywszy na niedawny wyrok i sytuację w kraju, było wyrazem sporej odwagi.
Komisje i patroni
Wiceminister Skurkiewicz powiedział "Naszemu Dziennikowi", że "każdy obecnie funkcjonujący patron jednostki jest sprawdzany przez komisje działające w resorcie. Kandydat do jego zastąpienia również podlega weryfikacji".
Zadaliśmy ministerstwu pytania dotyczące składu komisji i procedur, jakimi się kierują. Od kilku dni nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Wszyscy nasi rozmówcy z jednostek, które są zagrożone utratą swoich patronów, są oburzeni. Uważają, że jest to nagonka i szukanie tematów zastępczych.
- MON robi polowanie na czarownice. Problem w tym, że niektórych patronów nie da się od tak wygumkować. Są zbyt dobrze znani w społeczeństwie - mówi jeden z oficerów.
To prawda. Patronami jednostek Sił Zbrojnych są osoby, które są od lat zadomowione w świadomości ogółu społeczeństwa, a podpadają pod zarzut "związania się z komunizmem".
Jednym z nich jest komandor Bolesław Romanowski, najsłynniejszy polski podwodnik II wojny światowej, dowódca OORP "Jastrząb", "Dzik" i "Sokół" a także całej Grupy Okrętów Podwodnych. Po wojnie wrócił do Polski jako dowódca ORP "Błyskawica". Komunistyczne władze mianowały go dowódcą Dywizjonu Okrętów Podwodnych. W 1950 roku został aresztowany, torturowany, a po zakończeniu śledztwa zmuszony do opuszczenia wybrzeża. Wrócił do armii za namową gen. Kuropieski. Zajął się szkoleniem przyszłych kadr marynarki. Zmarł w 1968 roku, a w 1985 jego imię otrzymała 3 Flotylla Okrętów w Gdyni.
Drugi jest chyba jeszcze bardziej znany. Generał Stanisław Skalski był najskuteczniejszym polskim pilotem myśliwskim II wojny światowej. Według stworzonej po wojnie "listy Bajana" zestrzelił samodzielnie 18, a wspólnie z innymi pilotami kolejne trzy samoloty. Dowodził polskimi i brytyjskimi dywizjonami. W czasie inwazji był dowódcą Skrzydła. Na początku 1945 roku został oficerem operacyjnym brytyjskiej 11 Grupy Myśliwskiej. Po wojnie wrócił do Polski. Został aresztowany w 1948 roku i po brutalnym śledztwie skazany na karę śmierci. Został uwolniony i zrehabilitowany w 1956 roku. Wrócił do armii, gdzie pełnił funkcje w szkolnictwie i wydziałach naukowych. W latach 1968-1970 był sekretarzem generalnym Aeroklubu PRL, a w latach 1970-1972 wiceprezesem Aeroklubu. Zmarł w 2004 roku. Dwa lata później został patronem nieistniejącego już 32 Ośrodka Dowodzenia i Naprowadzania w Krakowie. Od 2016 roku jest patronem 22 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Malborku.
Takich oficerów, którzy często wbrew własnym poglądom, służyli w Siłach Zbrojnych PRL, jest znacznie więcej. Często służyli jeszcze podczas wojny polsko-bolszewickiej. Walczyli we wrześniu 1939 roku, na wszystkich frontach II wojny światowej. Po jej zakończeniu wrócili do Polski, aby ją odbudowywać po wojennych zniszczeniach. Niemal wszyscy byli aresztowani i torturowani podczas stalinowskich czystek. Dziś politycy, którzy nie zdążyli na prawdziwą walkę z komunizmem, starają się wygumkować bohaterów walczących o Polskę.
Pozostaje pytanie kto zniknie później? Może Tadeusz Kościuszko? Był przecież masonem, niepochlebnie wypowiadał się o Kościele Katolickim, przysięgał carowi Rosji, że nie będzie z nim walczył. Teraz jednostki czeka wymiana sztandarów, likwidacja izb pamięci i będą wprowadzani nowi patroni. Tacy, którzy odpowiadają obecnej władzy.
- Przypomina to najgorsze lata, kiedy niewygodni ludzie znikali nawet ze zdjęć - konstatuje smutno jeden z żołnierzy.