Zmarnowana szansa na zakończenie wojny
Claus Graf von Stauffenberg, szef sztabu generała Friedricha Fromma, dowódcy Armii Rezerwowej, usiłował zachować spokój. Stał w łazience kwatery Hitlera w Prusach Wschodnich, zwanej Wilczym Szańcem, i właśnie otwierał walizkę...
Ostrożnie umieścił bombę w walizce i odbezpieczył ją. Wewnątrz mechanizmu zapalającego pękła mała szklana kapsułka, wskutek czego żrący kwas zaczął kapać na cienki drucik. Była godzina 12.26, 20 lipca 1944 r.
Stauffenberg miał dokładnie kwadrans, zanim substancja przeżre drucik, a bomba eksploduje. Szybko opuścił łazienkę i przeszedł długim korytarzem do sali konferencyjnej.
Jeśli uda mu się wysadzić Hitlera w powietrze, Niemcy, które tak kiedyś kochał, ocaleją. Oszczędzone zostaną miliony ludzkich istnień. Piekło Trzeciej Rzeszy wkrótce przejdzie do historii.
Tysiące w obozach
Spotkanie wyższych dowódców już się rozpoczęło, gdy Stauffenberg, niezauważony przez nikogo, wślizgnął się do pawilonu herbacianego Hitlera, zbudowanego z drewna, nie zaś ze zbrojonego betonu jak właściwa sala konferencyjna w pobliskim bunkrze.
W dusznym pomieszczeniu otwarto wszystkie okna. Był parny letni dzień. Generałowie studiowali mapy rozłożone na długim dębowym stole. Przy stole siedział Hitler i bawił się grubym szkłem powiększającym. Jego okulary leżały na mapie. Twarz miał wychudłą i zrytą głębokimi zmarszczkami.
Krążyły pogłoski, że jego nowy osobisty lekarz przepisuje mu w nadmiernych ilościach kokainę i inne środki pobudzające.
Generałowie patrzyli w skupieniu na obszary, gdzie niemieckim dywizjom groziło pochłonięcie przez miliony żołnierzy Armii Czerwonej, podobnej do jakiegoś potężnego czerwonego przypływu. Od początku czerwca Rosjanie przełamali front wschodni w zasadzie na całej jego długości. Przeszło trzydzieści niemieckich dywizji dogorywało w stalinowskich obozach jenieckich.
We Francji, po kilkutygodniowych zażartych walkach, alianci dokonali wreszcie przełamania frontu w Normandii, a teraz likwidowali dziesiątki tysięcy najlepszych żołnierzy Hitlera w "kotle" Falaise.
Spośród uczestników narady już tylko Hitler wierzył, że wojnę da się jeszcze wygrać. Jego sławetnej cudownej broni, między innymi bomby atomowej, nie można już było dopracować ani użyć w działaniach bojowych w takiej ilości, która powstrzymałaby napór aliantów ze wschodu i zachodu.
Stauffenberg postawił brązową skórzaną walizkę pod stołem, zaledwie sto osiemdziesiąt centymetrów od miejsca, w którym siedział Hitler, a następnie przeprosił obecnych, mamrocząc, że musi odebrać pilny telefon. Wymknął się ukradkiem z pokoju i ruszył pośpiesznie korytarzem, by zdążyć uciec.
Upiorna zjawa
O godzinie 12.42 nastąpiła potężna eksplozja. Drzazgi i tynk poleciały na wszystkie strony, a pokój wypełnił się dymem. Stauffenberg usłyszał huk wybuchu w momencie, gdy mijał posterunek przy bramach kompleksu. Teraz na pewno będzie już po wszystkim.
Tymczasem w kwaterze jeden z generałów, który wyczołgał się z pokoju konferencyjnego, leżał, krwawiąc, na podłodze korytarza. Raptem spostrzegł,
jak z pyłu i dymu wyłania się upiorna postać. Twarz mężczyzny była poczerniała od dymu, a spodnie miał podarte na strzępy.
Tą upiorną zjawą był Adolf Hitler. Führer cudem uszedł z życiem, a teraz, zataczając się w oszołomieniu, wyszedł ze zniszczonej herbaciarni. Siłę wybuchu rozproszyły otwarte okna i przyległy korytarz, który zadziałał podobnie jak próżnia, zasysając impet eksplozji. Adiutanci pośpieszyli Führerowi z pomocą i poprowadzili go w stronę bunkra.
- Was ist los? (Co się stało?) - zapytali Hitlera.
Od dawna węszył spisek
Ktoś zasugerował, że to sowiecka bomba, którą zrzucono z przelatującego samolotu. Niebawem jednak stało się jasne, że Hitler przeżył nie atak sił powietrznych Stalina, lecz spisek na swoje życie autorstwa wyższych oficerów Wehrmachtu.
Gdy tylko odzyskał jasność umysłu, dał się opatrzyć swojemu osobistemu lekarzowi, doktorowi Hansowi Karlowi von Hasselbachowi. Miał poważną ranę na głowie i stracił słuch w jednym uchu, ale wyglądał, jakby był w ekstazie.
Od dawna węszył spisek wśród starszych oficerów. Teraz zetrze ich na proch, oczyści niemieckie społeczeństwo z innych wywrotowych elementów i jeszcze raz potwierdzi swoją władzę.
Przybył drugi lekarz, który dał Hitlerowi zastrzyk i zbadał serce. Tętno było w normie.
- Zobaczcie - zadumał się Hitler. - Nic mi się nie stało. Kto by pomyślał!
Do bunkra wbiegły jego trzy sekretarki. Gdy wyciągał ku nim lewą rękę, jego oprószone tynkiem włosy stały dęba. Kobiety ujęły ostrożnie jego dłoń.
- No cóż, moje panie - uśmiechnął się szeroko. - Raz jeszcze wyszedłem cało z opresji. Jeszcze jeden dowód na to, że to Los wyznaczył mnie do tej misji. Inaczej bym już nie żył.
Niejednoznaczne informacje
Tymczasem Stauffenberg leciał samolotem do Berlina. Przybył na miejsce późnym popołudniem i od razu przystąpił do kierowania działaniami spiskowców mającymi na celu przejęcie władzy.
Po Niemczech rozchodziły się sprzeczne pogłoski: jedni donosili, że Hitler nie żyje, inni, że ma się dobrze.
Stauffenberg siedział w swoim gabinecie w kwaterze Armii Rezerwowej przy Bendlerstrasse i odbierał telefony od innych uczestników spisku, którzy domagali się potwierdzenia, że próba zabójstwa faktycznie się powiodła.
Trzydziestosześcioletni SS-Sturmbannführer Otto Skorzeny przypadkiem także przebywał tego popołudnia w Berlinie. Ten jasnowłosy wiedeńczyk o wzroście metr dziewięćdziesiąt dwa centymetry, z dużą, biegnącą w poprzek twarzy blizną (pamiątką po pojedynku o pewną balerinę), miał werwę i pewność siebie człowieka, któremu obcy jest smak porażki.
W brytyjskim wywiadzie miał opinię najniebezpieczniejszego z członków elitarnych formacji SS Hitlera. Pod koniec 1943 roku z pomocą niewielkiej jednostki spadochroniarzy wykonał jeden z najbardziej brawurowych wyczynów tej wojny - uratował Mussoliniego, zabierając go aliantom dosłownie sprzed nosa.
Skorzeny wkracza do akcji
20 lipca o godzinie 18.00 Skorzeny wyruszył pociągiem z Anhalter Bahnhof.
- Sturmbannführer Skorzeny! Sturmbannführer Skorzeny! "Oficer, krzycząc, biegł po peronie berlińskiego dworca Lichterfelde Ost [ostatniego w obszarze miejskim Berlina] wzdłuż pociągu pośpiesznego do Wiednia - wspominał później Skorzeny . - Ledwie pięć minut minęło, jak usadowiliśmy się [...] w zarezerwowanym dla nas wagonie sypialnym. Jechaliśmy do Wiednia [...]. Opuściłem okno przedziału. Zawołałem biegnącego oficera, który minął już nasz wagon. [...] Zdyszany, ledwo wychrypiał, że jestem natychmiast oczekiwany w moim berlińskim biurze. [...] Wiedzieliśmy już, że na Hitlera był zamach".
Oficer odwiózł Skorzenego do centrum, a stamtąd do centralnego urzędu Waffen SS. Tam Skorzeny dowiedział się, że przywódcy spisku zaszyli się na Bendlerstrasse.
Niedługo potem otrzymał telefon z Wilczego Szańca: "Otrzymałem rozkaz udania się natychmiast, "ze wszystkimi siłami" na Bendlerstrasse, aby wzmocnić batalion wartowniczy "Grossdeutschland", którego dowódcą był obecny już na miejscu major [Otto Ernst] Remer [...]. Rozkaz brzmiał: ruszać natychmiast i oczekiwać rozkazów". Wojska Remera rozpoczęły już otaczanie siedziby ministerstwa wojny.
W gabinecie Stauff enberg został pojmany przez kilku uzbrojonych w pistolety Luger lojalistów, którzy postanowili ocalić skórę, zwracając się przeciwko spiskowcom. Szybko zamknięto go w strzeżonym pomieszczeniu z innymi konspiratorami. Wkrótce na miejsce przyjechał jego przełożony, gruby generał Fromm .
- Teraz potraktuję pana tak samo, jak pan mnie potraktował - powiedział, dobywając pistoletu. (Kilka godzin wcześniej zwolennicy Stauffenberga uwięzili Fromma w przekonaniu, że próba zamachu się powiodła. Gdy rozeszła się wieść, że zamach się nie udał, został on zwolniony). Jeden ze wspólników Stauff enberga generał Ludwig Beck poprosił Fromma, by ten pozwolił mu popełnić samobójstwo. Fromm skinął na zgodę.
Beck przyłożył sobie pistolet do głowy i wypalił, ale kula tylko go zraniła. Osunął się na krześle z krwawiącą głową. Fromm omiótł go pogardliwym spojrzeniem.
Niech żyją Niemcy!
- A teraz, panowie - zwrócił się do Stauffenberga i pozostałych - daję wam kilka minut na napisanie listów pożegnalnych. Wrócił po pięciu minutach i oznajmił, że w imieniu Führera zostali skazani na śmierć.
Niemiecki sierżant wywlókł nieprzytomnego Becka z gabinetu. Rozbrzmiał strzał - tym razem Beck na dobre pożegnał się ze światem, zabity strzałem w szyję. Kilka minut później Stauffenberg i jego współspiskowcy stanęli w szeregu przed kopcem piasku na dziedzińcu. Była północ. Od wybuchu bomby w herbaciarni Hitlera minęło niespełna dwanaście godzin.
Fromm dokonał przeglądu plutonu, po czym, zadowolony z wykonania zadania, zakrzyknął: "Heil Hitler!" i opuścił dziedziniec.
Otto Skorzeny , który przybył ze swoimi ludźmi pół godziny później, uzyskał od urzędników gestapo potwierdzenie, że kwatera przy Bendlerstrasse została przejęta.
Na kilka sekund przed godziną 1.00 w nocy, 21 lipca 1944 roku wszystkie audycje w niemieckim radiu przerwały donośne takty muzyki wojskowej.
- Oszczędzono mi losu, który mnie wprawdzie nie przeraża, ale mógł mieć straszne konsekwencje dla narodu niemieckiego - oświadczył Adolf Hitler z uroczystą powagą. - Traktuję to jako znak od opatrzności, że powinienem kontynuować swoje dzieło, co też będę czynił.
25 lipca 1944 roku BBC ogłosiło, że wojnę zakończyć może jedynie całkowita i bezwarunkowa kapitulacja Niemiec. Hitler nie widział innego rozwiązania, jak tylko kontynuować walkę, choćby do upadłego. Tak oto pod koniec lipca, w czasie rekonwalescencji, w głowie Führera zrodził się najśmielszy plan militarny w jego karierze - ostatnia, desperacka i ryzykowna próba pokonania aliantów na Zachodzie...
Alex Kershaw
PS. I właśnie o tej próbie - w której Otto Skorzeny miał niebagatelny udział - opowiada książka Alexa Kershawa pt.: "Pluton. Bohaterowie w Ardenach", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak.
Powyższy tekst jest fragmentem książki Alexa Kershawa. Tytuł i śródtytuły pochodzą od INTERIA.PL