Oszukał śmierć. Ta ucieczka do dziś budzi podziw
Gdy rozbił samochód podczas podróży przez marokańską pustynię, śmierć zajrzała mu w oczy. Był całkiem sam, ze skromnymi zapasami wody i jedzenia, a do najbliższej osady miał za daleko, by wracać piechotą. Mimo to nie poddał się - wykorzystując pozostałości wozu skonstruował prymitywny pojazd, na którym ruszył w poszukiwaniu ratunku.
Ta historia wydarzyła się ponad dwadzieścia lat temu, ale jej główny bohater stał się szerzej znany dopiero niedawno. Emile Leray to człowiek, którego pomysłowość, przytomność umysłu i zaradność może być dziś stawiana za wzór.
Był rok 1993. 43-letni wówczas Leray postanowił odbyć ekscytującą podróż przez marokańską pustynię. Jako środek transportu posłużyć mu miał poczciwy Citroen 2CV. Plan zakładał wyruszenie z miasta Tantan i ekscytującą wycieczkę po Saharze. Jak się później okazało, emocji było aż nadto.
Kłopoty zaczęły się w momencie, gdy Leray dotarł do pustynnego posterunku, gdzie żandarmi poinformowali go, że jego samotna podróż jest niemożliwa w związku z toczącym się konfliktem zbrojnym pomiędzy Marokiem a Saharą Zachodnią, i doradzili zabranie pasażera.
Niepokorny podróżnik odmówił, gdyż nie chciał zawracać do Tantan, a poza tym jego ubezpieczenie nie przewidywało dodatkowych osób na pokładzie. Postanowił obejść, a precyzyjniej rzecz ujmując - objechać restrykcje, czyli posterunek żandarmerii.
Wyznaczył alternatywną trasę, lecz nie przewidział, że na pustynnych bezdrożach czają się przykre niespodzianki. Na przykład skały. Na jednej z nich citroen zakończył swoją podróż. Francuz został sam pośrodku pustyni, a co najgorsze - nikt nie wiedział, gdzie się znajduje.
Oględziny rozbitego auta nie napawały optymizmem: urwany wahacz i półoś... Tym samochodem Emile nie mógł pojechać już nigdzie. Mając zapasy wody i jedzenia, które pozwalały mu przeżyć około dziesięciu dni, postanowił zrealizować pewien szalony pomysł, który przyszedł mu do głowy - z resztek citroena zbudować pojazd, który dowiezie go do cywilizacji i uratuje życie.
"Przestawiłem myślenie w tryb survivalowy. Nie mogłem wracać z pustyni piechotą, było za daleko" - wspominał w jednym z wywiadów.
Pierwszy dzień poświęcił na rozważania teoretyczne i przygotowanie projektu. Z pracami ruszył dopiero następnego dnia rano. Z długich skarpet zrobił prowizoryczne rękawy, które chroniły go przed oparzeniami słonecznymi, a następnie rozkręcił karoserię, wykorzystując ją jako parawan osłaniający przed burzami piaskowymi.
Mając prowizoryczne zaplecze, przystąpił do prac. Wykorzystał dwa koła, silnik, zbiornik paliwa i bęben hamulcowy, który napędzał pojazd poprzez... tarcie, opierając się o tylną oponę. Fotel i przedział bagażowy wykonał z przerobionego zderzaka.
Leray zakładał, że przeróbka citroena zajmie mu trzy dni. Zajęła o wiele dłużej, bo aż dwanaście. Gdy skończył prace, był wycieńczony, a jego zapasy żywności już nie istniały. W podróż powrotną ruszał wyposażony jedynie w ostatnie pół litra wody pitnej.
Po dniu jazdy napotkał swój ratunek - pustynny patrol wojskowy, który zabrał go do najbliższej wioski. Wybawcy Francuza wlepili mu też gigantyczny mandat, gdyż to, na czym się poruszał, w żaden sposób nie znajdowało odzwierciedlenia w dokumentach, które przedstawił.
66-letni obecnie Emile Leray wiedzie spokojne życie emeryta w północno-zachodniej Francji, a w jego garażu stoi zachowany na pamiątkę motocykl, który uratował mu życie.
Co ciekawe, historia francuskiego uciekiniera nie zyskała w latach 90. rozgłosu. Opublikowano jedynie krótki reportaż w lokalnej telewizji. Dopiero internet sprawił, że Leray zyskał międzynarodowy rozgłos.
Sprawę zbadali nawet słynni pogromcy mitów, którzy poświęcili całkiem sprawny egzemplarz Citroena 2CV tylko po to, by przerobić go na jezdny motocykl. Nie bardzo im się to udało, lecz - z drugiej strony - nie działali w warunkach zagrożenia życia.