Samoloty-lotniska o napędzie atomowym, które nie muszą lądować
Jak zminimalizować koszty powietrznych podróży? Choć konstruktorzy staraj się tworzyć coraz bardziej ekonomiczne samoloty, zużycie paliwa wciąż stanowi spory problem. A gdyby tak stworzyć maszynę, która nie tylko bez trudu obsługiwałaby trasy transatlantyckie, ale do tego nie musiała lądować? Poznaj ciekawą koncepcję obsługi dalekich lotów pasażerskich.
Model dalekich podróży jest podobny: przez główną część trasy poruszamy się dostosowanym do takich zadań szybkim, dalekobieżnym środkiem transportu, a odcinek pomiędzy jego końcowym przystankiem a celem naszej podróży innym, obsługującym ruch lokalny - zasadne będzie tu porównanie z pociągiem i taksówką.
W wersji lotniczej rolę pociągu miałyby pełnić flota 20-30 gigantycznych samolotów, zabierających na pokład tysiące pasażerów i krążących w pętli bez lądowania pomiędzy Europą i Stanami Zjednoczonymi. Ponieważ samoloty nie traciłyby czasu na lądowanie, trzeba rozwiązać problem, w jaki sposób pasażerowie mieliby się dostać na ich pokład.
Odpowiedzią jest taka konstrukcja podniebnych gigantów, która umożliwiłaby budowę na ich grzbiecie pasów startowych dla mniejszych samolotów, dostarczających i zabierających pasażerów. Mniejsze maszyny byłyby zoptymalizowane pod kątem szybkiego startu, wznoszenia się i lądowania.
Choć koncepcja wydaje się - na razie - karkołomna, z teoretycznych wyliczeń wynika bardzo duża opłacalność przedsięwzięcia, dotycząca głównie paliwa. Po uwzględnieniu zużycia, generowanego przez "powietrzne taksówki" rozwiązanie to miałoby przynieść 40-60 proc. oszczędności. Biorąc pod uwagę intensywność ruchu lotniczego, daje to ogromne kwoty.
Czy koncepcja zostanie kiedykolwiek zrealizowana? Współczesna technologia wydaje się jeszcze bardzo daleka od możliwości stworzenia podniebnych pasów startowych, ale kto wie, co wydarzy się w najbliższych latach. Być może kiedyś w dalekie trasy polecimy na pokładzie latającego lotniska?
Łukasz Michalik