Australia wygrywa z antyszczepionkowcami
Jesienią zeszłego roku niektóre z australijskich stanów wprowadziły w życie prawo nazywane No Jab, No Pay (co luźno można przetłumaczyć jako - nie ma zastrzyku, nie ma kasy), w którym rodzice decydujący się na nieszczepienie własnych dzieci muszą liczyć się z utratą finansowego wsparcia od rządu. I okazał się to strzał w dziesiątkę.
Jesienią zeszłego roku niektóre z australijskich stanów wprowadziły w życie prawo nazywane No Jab, No Pay (co luźno można przetłumaczyć jako - nie ma zastrzyku, nie ma kasy), w którym rodzice decydujący się na nieszczepienie własnych dzieci muszą liczyć się z utratą finansowego wsparcia od rządu. I okazał się to strzał w dziesiątkę.
Prawo to, które dotyczy oczywiście tylko przypadków gdy brak obowiązkowego szczepienia nie ma żadnych podstaw medycznych, weszło w życie wraz z nowym rokiem, a już teraz widać, że działa doskonale - przychodnie są szturmowane przez rodziców z dziećmi, nawet kilkuletnimi, a niektóre z nich nie otrzymały w ciągu całego swojego życia nawet jednej szczepionki.
Efekt jest bardzo pozytywny, ale zrodziło to też pewien problem, bo zakłady opieki medycznej nie wiedzą często jak radzić sobie z takimi przypadkami - w jakiej kolejności podawać szczepienia dzieciom, które nigdy szczepione nie były. Jest także problem z zaopatrzeniem w szczepionki.
Oczywiście są to tylko drobne kłopoty w porównaniu do tego dużego, który udało się pokonać - czyli skłonić rodziców do szczepień - i choć dokładne statystyczne dane będą dostępne dopiero za parę miesięcy to już teraz mówi się o ogromnym sukcesie - zamiast 24 tysięcy dawek szczepionek dla najmłodszych w styczniu zużyto ich 29 tysięcy, a zatem nawet bez dokładniejszych informacji widać pewien trend.
W miejscach, gdzie No Jab, No Pay działa, rodzice decydujący się na nieszczepienie (mówimy tu oczywiście o szczepieniach przymusowych, przeciw najgroźniejszym chorobom) muszą się liczyć z utratą 15 tysięcy tamtejszych dolarów rocznie na jedno dziecko.
Źródło: