"Mój pierwszy maraton" - rady i słowa zachęty

Wraz z rosnącą popularnością biegania w Polsce, na naszym rodzimym rynku pojawia się coraz więcej literatury, po którą możemy sięgnąć po treningu. Albo, tak jak w przypadku wydanej kilka dni temu książki Mój pierwszy maraton podarować osobie, która dopiero rozważa podjęcie jednego z najwspanialszych wyzwań w życiu.

Wraz z rosnącą popularnością biegania w Polsce, na naszym rodzimym rynku pojawia się coraz więcej literatury, po którą możemy sięgnąć po treningu. Albo, tak jak w przypadku wydanej kilka dni temu książki „Mój pierwszy maraton" podarować osobie, która dopiero rozważa podjęcie jednego z najwspanialszych wyzwań w życiu.

To właśnie do ludzi, którzy o bieganiu dopiero myślą lub ledwie co rozpoczęli biegową przygodę skierowana książka jest autorstwa Tima Rogersa. Na nieco ponad 200 stronach ten doświadczony biegacz oraz autor kilku innych książek o bieganiu, postara się oczarować czytelnika oraz zachęcić do powzięcia wyjątkowego wyzwania, jakim jest ukończenie maratonu.

W książce na pierwszy rzut oka, widoczne są porady niezbędne do walki z „królewskim dystansem": dokładne planowanie i systematyka. Każdy z 14 rozdziałów jest podzielony na podrozdziały, w których dodatkowo w specjalnych ramkach wyszczególnione są najważniejsze informacje. Każdy z rozdziałów kończy 10 punktowym podsumowaniem, w którym zawarta jest jego esencja. Co ciekawe w książce znajduje się również indeks, gdzie znaleźć możemy szybki dostęp do wszystkich informacji, jakie w danym momencie nas interesują.

Jak już wspomniałem, książka jest skierowana do początkujących biegaczy, którzy zamarzyli o przebiegnięciu 42,195 kilometrów. Autor poświęca sporo uwagi temu, aby odpowiednio zmotywować przyszłych maratończyków. Słowa zachęty, opisy radości i triumfu nad własnymi słabościami naprawdę działają na wyobraźnię i pozwalają uwierzyć we własne siły. Książka przekonuje przede wszystkim, że maraton może przebiec niemal każdy. Niezależnie od stopnia zaawansowania, doświadczenia biegowego, wagi i wielu innych przeszkód momentalnie przychodzących do głowy, jest to cel jak najbardziej wykonalny. Tylko spróbować... no i być przygotowanym na odrobinę potu, krwi i łez (oczywiście, łez szczęścia po przekroczeniu mety). Autor zachęca, aby na swój pierwszy maraton wybrać jedną z największych imprez tego typu na świecie: Londyn, Berlin, Nowy York, Chicago czy Boston, ponieważ to tam można najlepiej doświadczyć magii biegania, pośród całego morza biegaczy, setek tysięcy kibiców oraz perfekcyjnej organizacji. Wszystko to prawda, tylko że dla większości z nas udział w biegu tego typu (może poza Berlinem), po prostu przekracza możliwości finansowe. Szczęśliwie i w Polsce nie brak dobrze przygotowanych maratonów ze świetnym klimatem. Takie spojrzenie z perspektywy nieco bogatszego zachodniego świata, odstającego od polskich realiów pojawia się jeszcze kilka razy, ale nie jest szczególnie rażące.

Zdecydowana większość książki to przyzwoite kompendium wiedzy biegowej dla amatorów. Wymienione są wszystkie ważniejsze aspekty, niezbędne przy przygotowywaniu się do maratonu. Są informacje (jakże ważne, a często zapominane!) o tym, że trzeba odpowiednio nastawić rodzinę bez wsparcia, której naprawdę ciężko osiągnąć sukces, o rodzajach treningów, potrzebie regeneracji i wszystkim tym, co do biegowego szczęścia potrzebne. Jest też rozpisany na 25 tygodni plan treningowy, dzięki któremu nawet startując od zera, powinniśmy ukończyć maraton. Jest to naprawdę bardzo proste i podstawowe narzędzie, które może się niestety stać dość monotonne po pewnym czasie. Wszystkim zainteresowanym dystansem 42,195 km polecam poszperać nieco w sieci - można tam znaleźć multum treningów, które wydają się być nie mniej skuteczne, a na pewno bardziej urozmaicone. Muszę się jeszcze przyczepić jednej, moim zdaniem bardzo ważnej rzeczy. W rozdziale technika, znajduje się informacja, że należy zawsze biegać od pięty do palców... Ciężko mi polemizować z takim autorytetem jak Tim Rogers, jednak muszę zaprotestować. Wiele osób w naturalny sposób stawia stopę od śródstopia i przekonywanie ich do biegania od pięty jest niedorzeczne. Dodatkowo, dość powszechnie się uważa (choć nie ma 100% zgody w tej kwestii), że bieganie od pięty jest bardziej szkodliwe niż rozpoczynanie kroku ze śródstopia i może prowadzić do kontuzji.

To co wyróżnia tę książkę, pośród innych o podobnej tematyce, to położenie mocnego nacisku na aspekt dobroczynności, połączonej z bieganiem. Taka forma działalności charytatywnej w Polsce dopiero kiełkuje, i przekazywane przez autora wskazówki troszeczkę odstają od naszej rzeczywistości. Przeciętna suma jaką trzeba zebrać w maratonie w Londynie, aby wystartować z ramienia organizacji dobroczynnej to 6000-9000 PLN. Koszty przekraczające możliwości finansowe większości z nas, ale na pewno warto się zastanowić nad jakąś inną formą wspomożenia najbardziej potrzebujących przy okazji spełniania własnych celów i ambicji. W Polsce najpopularniejszym portalem umożliwiającym połączenie tych dwóch rzeczy jest: www.domore.pl

Miłym akcentem na koniec książki jest świetnie napisania historia młodej mamy z nadwagą, która zostaje wciągnięta w wir przygotowań maratońskich. Lekko i z żartem napisana historia jej niełatwych przygotowań, potrafi natchnąć optymizmem i wiarą w to, że każdy jest w stanie sprostać temu wyzwaniu.

Książka „Mój pierwszy maraton" jest zdecydowanie warta uwagi, szczególnie jeżeli ktoś ma dopiero ochotę zanurzyć się w biegowym świecie, lub jest w nim od niedawna. Dużej ilości motywacji i pozytywnej energii towarzyszą słowa rozwagi, o której łatwo zapomnieć w ferworze przygotowań. Jeżeli ktoś jednak interesuje się bieganiem od pewnego czasu i ma na koncie trochę pokonanych kilometrów i zaliczonych zawodów, to prawdopodobnie będzie znał z innych źródeł 95% tego o czym pisze autor. Na pewno jednak warto zainwestować 30 PLN w książkę, która w przejrzysty sposób porządkuje podstawy wiedzy niezbędnej do przebiegnięcia maratonu - jeżeli nie dla siebie, to dla znajomych, którzy jeszcze wahają się przed podjęciem najbardziej wspaniałego wyzwania w życiu.

Geekweek
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas