Polska w LE, czyli równia pochyła
Jak co wakacje przyszedł czas na pierwsze mecze w ramach eliminacji do Ligi Europejskiej. I jak co roku jesteśmy zmuszani do wstydu, że jesteśmy Polakami. Drużyny z naszego kraju są najlepszym wyznacznikiem tego, że w polskim futbolu dzieje się coraz gorzej. I wygląda na to, że musimy się do tego zacząć przyzwyczajać.
Jak co wakacje przyszedł czas na pierwsze mecze w ramach eliminacji do Ligi Europejskiej. I jak co roku jesteśmy zmuszani do wstydu, że jesteśmy Polakami. Drużyny z naszego kraju są najlepszym wyznacznikiem tego, że w polskim futbolu dzieje się coraz gorzej. I wygląda na to, że musimy się do tego zacząć przyzwyczajać.
Jagiellonia Białystok nie zdołała przebrnąć dwumeczu z niżej notowanym rywalem i odpadła z dalszej rywalizacji o miejsce w Lidze Europejskiej. Pomimo tego, że Irtysz Pawłodar przegrał pierwszy mecz z białostocczanami 1:0, Kazachowie zdołali zrewanżować się Polakom w drugim spotkaniu, gdzie dwie bramki dały im awans do kolejnej fazy rywalizacji. Scenariusz brzmi znajomo do tych, jakie przeżywaliśmy w poprzednich latach - porażka Wisły z Levadią Tallin, czy Karabachem to tylko dwa z wielu niechlubnych dla polskiej piłki przykładów. Futbol w naszym kraju doświadczył sporego regresu, a nieudane boje drużyn z Ekstraklasy z arenach międzynarodowych są tego najlepszym przykładem.
Gdy polski klub w walce o LE, czy LM dostaje rywala z Gruzji, Kazachstanu, czy Azerbejdżanu, to każdy jest wniebowzięty, że los dobrał nam właśnie takiego łatwego przeciwnika. Tylko że chwilę później kibic z nad Wisły doświadcza niemałego rozczarowania kiedy jego ukochany klub przegrywa z dużo niżej notowanym rywalem. Jagiellonia to tylko kolejny przykład słabości naszej piłki. A co najgorsze - nie widać żadnych symptomów, by to się miało zmienić...
Zgoła inna sytuacja jest choćby w Azerbejdżanie, czy właśnie w Kazachstanie. Wygrana Irtyszu być może wcale nie należy do zupełnie przypadkowych. Podobna sytuacja zaistniała w przypadku rywalizacji innej drużyny z tego kraju - Szachteru Karagandy, który pokonał słoweński Koper w stosunku 3:2. Czy taki wynik to faktycznie niespodzianka? Na pewno nie dla tych, którzy głębiej interesują się światowym futbolem. Wschodnie ligi, jak na przykład te w Azerbejdżanie, czy Kazachstanie mają bowiem coraz silniejszych sponsorów. Co prawda są to głównie sponsorzy z Rosji, ale kto by tam przejmował się pochodzeniem klubowego budżetu. Fakt jest taki, iż wspomniane tutaj ligi otrzymują coraz większe zastrzyki gotówki, które dość szybko przekładają się na jakość gry w lokalnym klubie. Dlatego też łatwo da się zauważyć, że drużyny pochodzące z krajów byłego ZSRR robią coraz wyraźniejsze postępy.
Jaki stąd wniosek dla nas? Tak naprawdę żaden. Bo to, że bez dodatkowych pieniędzy klub nie jest w stanie osiągnąć coś więcej wiemy już nie od dziś. Jednak fakt, że spadamy coraz niżej w hierarchii światowego futbolu jest absolutnie niezaprzeczalny. Nasza Ekstraklasa wciąż jest zbyt mało atrakcyjnym produktem, by zamożny inwestor z zagranicy zdołał się nią zainteresować. Dlatego możemy śmiało się przyzwyczajać do tego, że będziemy przegrywać nie tylko z Azerami, czy Kazachami, ale już także nie długo z zespołami z Luksemburgu, czy Andory. Taka niestety smutna kolej rzeczy: jeśli się nie rozwijasz, to się cofasz. A my już nie tylko się cofamy, ale wręcz biegniemy wstecz...
Na pocieszenie można by wspomnieć taki zespół ja Artmedia Petrżalka, który kilka lat temu pomimo słabej sytuacji w słowackiej lidze zdołał sporo namieszać w rozgrywkach Ligi Mistrzów eliminując chociażby słynny Celtic Glasgow. Kolejnym przykładem jest rumuńska Unirea Urziceni, którą swego czasu trenował znany w Polsce Dan Petrescu. Te kluby pokazały, że czasem do godziwego pokazania się w Europie wystarczy szczera chęć walki. Tylko czy polskie zespoły ją mają? Czekamy na Waszą opinię!