Ci cholerni Polacy. Siedmiu największych asów polskiego lotnictwa, o których wstyd nie pamiętać!
Razem strącili niemal setkę wrogich samolotów, zebrali kolekcję orderów, codziennie igrali ze śmiercią. Jeden latał maszyną z oznaczeniami SS. Drugiego omijały pociski. Trzeci wylądował u Niemców. Zwyczajnie wstyd nie znać ich życiorysów.
Zgodnie z tak zwaną listą Bajana, która tuż po II wojnie podsumowała osiągnięcia polskich lotników, nasi myśliwcy zestrzelili 922 i 19/30 samolotów wroga na pewno, 188 prawdopodobnie, a 258 i 23/30 uszkodzili. Co prawda niektóre sukcesy były potem - w miarę dostępu do archiwów przeciwnika - kwestionowane, ale i tak lista jest nadal w użyciu. I rzuca światło na imponującą skalę polskiego wkładu w zwycięstwo aliantów w powietrzu.
Zgodnie z nią polskie lotnictwo miało 41 asów myśliwskich - pogromców przynajmniej 5 wrogów w powietrznych walkach. Wielu z nich ukształtował w Dęblinie instruktor Witold Urbanowicz swoją zasadą mówiącą, że myśliwiec w powietrzu powinien zamienić się w kobrę; atak musi być zdecydowany, błyskawiczny i skuteczny.
Oto siedem sylwetek najciekawszych polskich asów myśliwskich II wojny światowej.
Major Stanisław Skalski
Gdy po południu 1 września 1939 r. podczas patrolu jego koledzy zestrzelili rozpoznawczego Henschla Hs-126, wylądował obok strąconej maszyny, opatrzył rannego i nieprzytomnego obserwatora, a pilota wziął do niewoli. Jeszcze w Polsce sam strącił 4 i ¼ (1/4 oznacza, że wspólnie z trzema kolegami) maszyn Luftwaffe.
W Bitwie o Anglię dodał kolejne 4 i 2/3 zwycięstwa, a potem kolejne w polskich dywizjonach i jako ochotnik w Afryce Północnej w Polish Fighting Team, zwanym także Cyrkiem Skalskiego. Po afrykańskiej przygodzie i dowodzeniu brytyjskim dywizjonem, wrócił do Wielkiej Brytanii, gdzie objął komendę nad skrzydłami myśliwskimi, grupującymi po kilka dywizjonów.
Latał wówczas na samolocie P-51 Mustang z oznaczeniami "SS" - swoimi inicjałami. I na tej maszynie odniósł dwa ostatnie zwycięstwa, w dodatku... nie wystrzeliwując przy tym ani jednego pocisku. 2 sierpnia 1944 r. ustawił się już do ataku za parą niemieckich Messerschmittów, gdy jeden z Niemców zorientował się w niebezpieczeństwie i gwałtownym manewrem próbował zejść Polakowi z celownika. Wówczas wpadł na swojego kolegę.
Skalski skończył wojnę mając zaliczone zestrzelenie 18 i 11/12 maszyn wroga i liczne umiejętności, z których chcieli skorzystać Amerykanie. "Nie mam obywatelstwa" - wymawiał się nasz lotnik. "Powiedz tak, a jutro będziesz amerykańskim obywatelem" - kusili. Skalski jednak nie skorzystał i wrócił do Polski. Wstąpił do ludowego lotnictwa, ale w niecały rok po powrocie został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa. Po brutalnym śledztwie z torturami skazano go na karę śmierci. Wyrok ostatecznie zmieniono, ale lotnikowi długo o tym nikt nie powiedział. Ostatecznie władze uwolniły, a potem zrehabilitowały polskiego asa, a w 1988 r. awansowały nawet na stopień generała. Zmarł w 2004 r.
Podpułkownik Witold Urbanowicz
Gdy wybuchła wojna miał 31 lat i jedno zwycięstwo powietrzne na koncie - w lecie 1936 r. patrolując granicę, próbował przepędzić radziecki samolot rozpoznawczy, który naruszył polską przestrzeń i fotografował budowane umocnienia. Gdy Rosjanie zaczęli strzelać, Urbanowicz odpowiedział ogniem i strącił powietrznego szpiega. Potem był instruktorem pilotażu, mając pseudonim "Kobra" lub "Le Kuto" (od francuskiego Le Couteau - nóż).
W 1939 r. bezskutecznie próbował bronić bazy na przestarzałych myśliwcach. W końcu zgodnie z rozkazem ewakuował swoich podopiecznych do Rumunii, jednak sam wrócił, aby walczyć i od razu trafił do radzieckiej niewoli. Szczęśliwie udało mu się z niej uciec. Na Zachodzie najpierw latał w dywizjonach brytyjskich, a potem trafił do 303. Dywizjonu, gdzie objął stanowisko dowódcy.
W Bitwie o Anglię zestrzelił 15 samolotów wroga - w tym po cztery 27 i 30 września. Z takim wynikiem znalazł się w ścisłej czołówce alianckich asów Bitwy o Anglię. Po jej zakończeniu oddelegowano go do funkcji sztabowych i dyplomatycznych za oceanem.
Gdy znudziło mu się "pilotowanie biurka" zgłosił się na ochotnika do jednostki amerykańskiej walczącej w Chinach. Tam do swoich zwycięstw dodał 2 nad samolotami japońskimi, choć on sam twierdził, że nie wszystkich strąconych Japończyków mu uwzględniono.
Ostatecznie wojnę zakończył z 17 zwycięstwami i - co ciekawe - pilotowane przez niego samoloty nigdy nie zostały trafione wrogim pociskiem. Po wojnie pozostał na emigracji w Stanach Zjednoczonych, a jego krótki pobyt w 1947 r. w Polsce zakończył się ucieczką przed Urzędem Bezpieczeństwa. W 1995 r. został awansowany na generała, zmarł rok później.
Kapitan Eugeniusz Horbaczewski
Wojnę zaczął w 1941 r., mając 24 lata. Walczył na Zachodzie i w Afryce Północnej, gdzie strącił 5 maszyn wroga. Zasłynął po inwazji w Normandii jako dowódca 315. Dywizjonu Dęblińskiego, gdy jeden z jego pilotów wylądował przymusowo we Francji i utknął na podmokłym terenie. Horbaczewski wylądował na pobliskim amerykańskim lądowisku, pożyczył Jeepa, przywiózł kolegę i wsadził go do kabiny swojego samolotu. Sam usiadł na jego kolanach, wystartował i tak dolecieli do bazy.
18 sierpnia 1944 r. nie powinien był siadać za sterami, bo był przeziębiony i miał gorączkę. Tę ostatnią jednak zbił tabletkami i wystartował na czele swojego dywizjonu. W trakcie patrolu Polacy natknęli się na nisko lecące Focke-Wulfy w liczbie około 60 i zaatakowali Niemców.
To była rzeź - strącono aż 16 z nich, a sam Horbaczewski na oczach swych podwładnych zestrzelił 3. Niestety, był też jedyną stratą polskiego dywizjonu. Jego koledzy łudzili się, że może lądował gdzieś przymusowo i jest w niewoli. Wszystko stało się jasne trzy lata po wojnie, gdy odkopano wrak Mustanga z jego ciałem. W czasie wojny zestrzelił 16 i 1/2 samolotów na pewno i 3 bomby latające V-1.
Kapitan Bolesław Gładych
Walczył już we Francji, ale sukcesy - 7 zestrzeleń - przyniosła mu dopiero działalność w Dywizjonach 303 i 302. W 1944 r. dał się namówić amerykańskiemu lotnikowi polskiego pochodzenia Fracisowi Gabreskiemu i przeszedł do formacji amerykańskich. Jego nowa jednostka latała na ciężkich myśliwcach P-47 Thunderbolt i na nich Gładych odnosił dalsze sukcesy - dziesięć samolotów zniszczonych w powietrzu i cztery na ziemi.
8 marca 1944 r. zestrzelił niemiecki myśliwiec, a potem wracając samotnie do bazy swoim uszkodzonym samolotem przeleciał nad niemieckim lotniskiem, gdzie zmasakrował trzy kolejne maszyny wroga stojące na ziemi. Amerykanie docenili ducha bojowego i przyznali mu Srebrną Gwiazdę, a jego wyczyn pojawił się pochwalnej wzmiance prezydenta USA. Nic dziwnego, że amerykańscy koledzy nazywali go "Mad Pole" (Szalony Polak) i "Mike Killer" (Mike Zabójca).
O Gładychu krążyły różne plotki - między innymi że służąc w polskim dywizjonie o mało co nie zestrzelił omyłkowo samolotu, którym leciał premier Winston Churchill, albo że uszkodził Spitfire’a robiąc sobie podniebną przejażdżkę z narzeczoną na kolanach. Prawdziwą natomiast historią jest to, że przy pewnym jego ataku na Messerschmitta, niemiecki lotnik tak wystraszył się Gładycha, że nie czekając nawet na pierwsze strzały Thunderbolta, wyskoczył ze swojej maszyny ze spadochronem. Co ciekawe, Amerykanie zaliczyli mu więcej zwycięstw (17) niż Polacy (14).
Większość swoich samolotów Gładych nazywał "Pengie" (Pingwinek) i ozdabiał rysunkiem pingwina - było to przezwisko jego narzeczonej, późniejszej żony. Po wojnie zamieszkał z nią w Stanach Zjednoczonych, zmarł w 2011 roku.
Major Jan Zumbach
Miał podwójne obywatelstwo - polskie i szwajcarskie oraz niemiecką wymowę nazwiska. W chwili wybuchu wojny wracał do formy w sanatorium w Zaleszczykach, po tym jak złamał nogę na manewrach wojskowych, gdy podczas lądowania zahaczył podwoziem samolotu o dach samochodu.
We wrześniu 1939 r. latał na nieuzbrojonych maszynach łącznikowych. Broń i sukcesy pojawiły się rok później w Wielkiej Brytanii w 303. Dywizjonie. W trakcie Bitwy o Anglię zestrzelił siedem maszyn wroga, a potem kolejne 5 i 1/3 - łącznie 12 i 1/3. Mimo że wielokrotnie i jego samolot obrywał, szczęście mu dopisywało. Być może przynosił je Kaczor Donald - sam był nazywany Donaldem przez kolegów i taką postać kazał sobie malować na swoich myśliwcach.
W zależności od umiejętności plastycznych jego mechaników rysunek był mniej lub bardziej podobny do tworu Walta Disneya. Być może tego Kaczora zabrakło na maszynie łącznikowej, którą leciał 7 kwietnia 1945 r. Zumbach zagubił się i gdy skończyło się paliwo, wylądował. Pechowo, bo po stronie niemieckiej. Na szczęście, wojna się kończyła i niewola trwała krótko.
Po 1945 r. imał się różnych zawodów - szmuglował samolotami zegarki ze Szwajcarii do Wielkiej Brytanii, złoto do Palestyny, czy papierosy do Włoch. Interes się skończył, gdy okradli go wspólnicy. Później prowadził w Paryżu dyskotekę, służył jako najemnik w wojnach w Katandze i Biafrze, aż wreszcie powrócił do francuskiej branży gastronomiczno-rozrywkowej. Zmarł w do dzisiaj niewyjaśnionych okolicznościach w 1986 roku.
Major Marian Pisarek
Już pierwszego dnia wojny zestrzelił wspólnie z innym pilotem samolot niemiecki, którego załogę do niewoli wziął Skalski. Drugiego strącił 2 maszyny niemieckie, a trzeciego - pechowo i omyłkowo... polskiego Karasia, którego dwóch członków załogi zmarło z ran. W czasie Bitwy o Anglię zestrzelił 4 samoloty niemieckie.
Niestety, gdy zapalono jego Hurricane’a, z którego wyskoczył, niesterowana maszyna rozbiła się o ziemię zabijając troje brytyjskich cywilów. Później przez większość 1941 r. dowodził 308. Dywizjonem Krakowskim - sam zestrzelił w jego barwach 5 i 1/2 samolotów wroga, a Krakowiacy jako dywizjon pod jego dowództwem osiągnęli największą liczbę zwycięstw w całym RAF za ten rok.
Poległ w kwietniu 1942 r., gdy nad morzem polska formacja została zaatakowana przez Niemców. Samolot wpadł do wody, a ciała Pisarka nigdy nie odnaleziono. Do tego dnia zestrzelił 12 maszyn wroga, pośmiertnie został odznaczony Złotym Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari za Wojnę 1939 r.
Major Stefan Janus
Karierę bojową zaczął w 308. Dywizjonie Krakowskim, szybko pokazując się jako zdolny myśliwiec i jeszcze zdolniejszy dowódca. Kierował polskimi dywizjonami w operacji nad Dieppe w 1942 r., a do stycznia 1943 r. strącił łącznie 6 samolotów wroga. Wydawało się, że Lopkowi - bo takie miał przezwisko - szczęście sprzyja, tym bardziej, że i jego żonie Jadwidze udało się przedostać z okupowanego kraju do Wielkiej Brytanii.
Okazało się, że jednak nie do końca. 26 stycznia 1943 r. wracając do bazy zderzył się z innym samolotem nad Kanałem La Manche. Janus zdołał wyskoczyć, wyłowili go francuscy rybacy, którzy potem zostali przymuszeni przez Niemców do wydania lotnika.
Trafił do Stalagu Luft 3 w Sagan (Żaganiu), gdzie dowodził polską częścią przygotowań do Wielkiej Ucieczki, która nastąpiła w nocy z 24 na 25 marca 1944 r. Janus przypuszczalnie nie zdążył wejść do podkopu i miał dzięki temu szczęście - 50 spośród 73 złapanych lotników Niemcy zamordowali.
Po wojnie Janus pozostał w Wielkiej Brytanii, gdzie pracował w RAF. Mówiło się o tym, że był szkolony przez CIA, bo Amerykanie bardzo chcieli zdobyć sprawny egzemplarz myśliwca MiG-15, który sprawiał im tyle problemów w wojnie w Korei. Podobno miał być zrzucony na spadochronie w Polsce, miał przedostać się na lotnisko wojskowe, ukraść odrzutowiec i przelecieć do którejś z baz NATO. Ostatecznie Amerykanie MiG-a dostali w inny sposób, a operacja została odwołana. Janus zmarł w 1978 r.
Zainteresował cię ten artykuł? Na CiekawostkachHistorycznych.pl przeczytasz również o jedynym polskim żołnierzu, który w II wojnie światowej walczył z... Japończykami
Mateusz Drożdż - Ekonomista, urzędnik samorządowy, publicysta historyczny. Specjalizuje się w historii lotnictwa, okresie obu wojen światowych oraz w dziejach Krakowa i krakowian. Autor książek "Szachownica z pawim piórem" (2013) i "Małopolska w ogniu Wielkiej Wojny" (2015).