​Doddridge: Tajemniczy cmentarz zaginionej rasy gigantów

Latem 1930 roku w hrabstwie Doddridge w Zachodniej Wirginii dokonano przedziwnego odkrycia. Natrafiono na ślad tajemniczego cmentarza, który skrywał w sobie szczątki ludzi o niespotykanych rozmiarach. Prowadzący wykopaliska profesor Ernest Sutton stwierdził, że oto nadszedł przełomowy moment w jego życiu. Poświęcił lata na to, by opisać światu swoje znalezisko. Jednak zamiast światowej sławy, uznania i bogactwa, spotkały go jedynie szykany ze strony innych naukowców i opinia wariata. Ciekawski archeolog mógł bowiem trafić na ślad działania organizacji, o której nie powinien był wiedzieć.

Tajemnicze szczątki nie zostały zbadane do dzisiaj. Co znaleziono w pradawnych grobowcach Indian?
Tajemnicze szczątki nie zostały zbadane do dzisiaj. Co znaleziono w pradawnych grobowcach Indian?123RF/PICSEL

Sensacyjne odkrycie zbagatelizowane przez naukowców zazdrosnych o sukces kolegi po fachu, majaki szaleńca, goniącego za bujdą sprzed lat, zmyślna mistyfikacja dla zyskania rozgłosu czy zdemaskowanie makabrycznego procederu handlu osobliwymi szkieletami?

W czerwcu 1930 roku lokalna prasa z hrabstwa Harrison i Doddrige w Zachodniej Wirginii donosiła o odkryciu "prehistorycznych kopców indiańskich" w wiosce Morgansville, niedaleko miasta Salem (nie mylić ze słynnym Salem w stanie Massachusetts od czarownic). W artykułach przewijało się nazwisko profesora Ernesta Suttona, szefa wydziału historii Salem University, jako prowadzącego badania w tym rejonie.

W materiałach dostępnych do dzisiaj w okolicznych bibliotekach można przeczytać o tym, iż Sutton natrafił na dwa wzniesienia, usypane rzekomo tysiące lat temu, w którym znajdowały się zapieczętowane za pomocą gliny grobowce. Wewnątrz miały się znajdować łącznie cztery szkielety o bardzo nietypowych rozmiarach. Mówiąc konkretniej: były gigantyczne. Szczególnie jak na czasy, z których miałyby pochodzić.

Jedno ze źródeł ("Clarksburg Daily Exponent") pisało o szczątkach mierzących około 230 - 250 centymetrów, inne zaś ("Charleston Gazette") podawało, iż wzrost ludzi, których szkielety odnaleziono, wynosił nawet 270 centymetrów. Wniosek naukowców był jeden - pozostałości należą do zaginionej rasy gigantów. Szykowała się nie lada sensacja w świecie nauki.

Mapa Salem w Zachodniej Wirginii sprzed ponad 100 latWikipedia Commonsdomena publiczna

Takie rewelacyjne doniesienia nie były niczym niecodziennym w tamtych czasach. Tropiciele historycznych sensacji, ponadnaturalnych zjawisk czy kryptozoolodzy działali bardzo intensywnie. Jednak kilka lat temu grupa zapaleńców historycznych postanowiła zbadać tę sprawę.

Wspomniane artykuły zawierały informację o artefaktach, które Sutton wydobył z grobowców i wysłał jako dar dla Smithsonian Institution. Okazało się, że darowizna ta w faktycznie widnieje w rejestrach Instytutu. Odnalezienie dwóch kurhanów oraz wykopaliska były więc prawdą.

W raporcie z badań oraz w doniesieniach prasowych wszystkie znalezione przedmioty zostały opisane z pieczołowitą starannością. Gliniane naczynia, groty strzał, elementy biżuterii oraz obiekty w kształcie dysku, które prawdopodobnie pełniły funkcje religijną - można znaleźć dokładne informacje o ich długości i stanie, w jakim się zachowały. Niektóre z nich można nawet zobaczyć. Raport Suttona pominął jednak szczegół, który znalazł się w prasie: rozmiar ludzkich szczątków.

Jeden z kurhanów pogrzebowych w Zachodniej WirginiiWikimedia Commonsdomena publiczna

***Zobacz także***

Nauka BEZ fikcji: Kto skorzystał na wyginięciu dinozaurów?INTERIA.TVVideo Brothers


Warto zaznaczyć, że publikacje medialne były niezwykle szczegółowe i naszpikowane fachowym językiem. Z pewnością konsultowano je z ekspertami, prawdopodobnie z prowadzącymi wykopaliska. Dlaczego ich szef sam miałby pominąć tę informację? Czy chciał zachować to na później, żeby zatrząść światem nauki? Możliwe, choć bardziej prawdopodobne jest to, że kierował się zdrowym rozsądkiem i chciał uniknąć krytyki ze strony swoich kolegów po fachu i instytucji takich jak Simthsonian. Istnieje też szansa, że wcale tego nie ukrył, jednak ostateczną wersję ocenzurowano, a dane odnośnie szkieletów usunięto.

Gigantologia już w latach 30. XX wieku była uznawana coraz częściej za dziedzinę służącą do produkowania bzdur, a wszelkie "odkrycia" traktowano jako chęć wzbogacenia się na ludzkiej pogoni za sensacją. Temat szczątków ludzi o gigantycznych rozmiarach był na cenzurowanym ze względu na liczne przypadki fabrykowania "dowodów" na ich istnienie.

Znamiennym jest fakt, iż pracę Ernesta Suttona opublikowano dopiero w 1958. Kiedy jakiś czas później próbował upublicznić wyniki innych badań z wykopalisk prowadzonych w stanie Ohio w latach 1962 - 1963, proces publikacji jego prac został zablokowany. Uczony spotkał się z bezpośrednią krytyką przedstawicieli środowiska naukowego dotyczącą jego metod, co można wywnioskować z korespondencji pomiędzy nim, a recenzentami.

W liście do Marthy Potter z Towarzystwa Historycznego stanu Ohio z 21 marca 1966 zapewniał o zastosowaniu się do wszelkich wymaganych reguł prowadzenia wykopalisk, ale jego tłumaczenia na nic się nie zdały. Doniesienia o gigantach były zakazane i traktowane jako wierutne bzdury, więc rewelacje Suttona z lat 30. mogły przynieść skutek odwrotny do zamierzonego i potraktowano go jako oszusta.

W całej tej historii jest jeszcze jeden ciekawy wątek, który może przyprawić o dreszcze. Chwilę po tym jak znaleziono grobowce, jeden ze szkieletów ponoć... zniknął. Kradzieży miał dokonać asystent Suttona, Page Lockhard.

Okazuje się bowiem, że handel zwłokami był bardzo dochodowym interesem. W dawnych czasach nie brakowało kolekcjonerów makabrycznych precjozów. Szkielety gigantów miały dla takich ludzi bardzo dużą wartość. Z resztą muzea także z lubością prezentowały osobliwe ludzkie szczątki, jeśli tylko weszły w ich posiadanie. Sęk w tym, że większość takich okazów była spreparowana. Jeśli więc ktoś zdobył autentyk, mógł na tym nieźle zarobić.

Jednym z najsłynniejszych gigantycznych szkieletów wystawianych na widok publiczny jest ten należący do Charlesa Byrne'a, "Irlandzkiego Giganta"PA ImagesGetty Images

Tak też mogło stać się w przypadku szkieletu skradzionego przez Lockharda. Jeśli byłby on zupełnie normalnych rozmiarów, to owszem, miał dużą wartość naukową, ale nie dałoby się sprzedać go drogą oficjalną. O ile asystent rzeczywiście dokonał zuchwałej kradzieży, to okaz musiał mieć sporą wartość na czarnym rynku, czyli być w jakiś sposób wyjątkowy.

W latach 60., kiedy Sutton prowadził już badania w Ohio, znowu pojawiły się doniesienia o znalezisku na terenie hrabstwa Harrison i Doddrige. Pomimo tego, że faktycznie prowadzono tam prace, tym razem sprawa szybko ucichła. Projekt przejęło Towarzystwo Historyczne Hrabstwa Doddrige. Wspomniana grupa historyków-amatorów prowadząca śledztwo w sprawie Suttona twierdzi, iż dotarła do materiałów potwierdzających, jakoby znaleziono wtedy dwa kolejne szkielety pokaźnych rozmiarów. Nie mają na to jednak żadnych twardych dowodów, więc trudno to zweryfikować.

Ci sami ludzie ostrożnie podchodzą do ewentualnych powiązań pomiędzy handlem zwłokami, a nieprzychylną reakcją środowiska naukowego. Niemniej udział archeologów i pracowników muzeów jest bardzo zagadkowy w tym upiornym procederze. Szanowani profesorowie mogli z łatwością zablokować publikację prac mało komu znanego, początkującego badacza. Rozgłos na pewno nie przyniósłby nic dobrego dla interesu, a ten z kolei nie mógłby istnieć bez ich pomocy.

Teren hrabstwa Doddridge, gdzie miały miejsce wykopaliska Suttonawikipedia.pldomena publiczna

Jednak w przypadku wykopalisk z Morgansville nie ma żadnych dowodów na jakiekolwiek działania, mające na celu zatuszowanie ewentualnych odkryć Suttona. Generalnie handel szkieletami rzeczywiście miał miejsce (i zapewne funkcjonuje do dzisiaj), ale nie wiadomo, czy ktoś utrudniał publikację tego konkretnego raportu, aby przykryć kradzież drogocennych szczątków.

Ostatecznie nie wiadomo też, co tak naprawdę znalazł Ernest Sutton w kurhanach nieopodal Salem w Zachodniej Wirginii. Pewne jest to, że spotkał się z ostrą cenzurą ze strony innych badaczy. Nie pozostawia także żadnych wątpliwości fakt, iż natrafił na cenne artefakty z czasów Paleoindian. Ale czy faktycznie mierzyli po 2,5 metra każdy? A nawet jeśli, to czy nie były to tylko jednostkowe przypadki osób dotkniętych gigantyzmem?

Patologiczne działanie przysadki mózgowej objawiające się zaburzeniem gospodarki hormonu wzrostu jest przecież powszechnie znanym zjawiskiem. Być może ludzie o ponadnaturalnym wzroście byli traktowani jako liderzy albo nawet przedstawiciele jakichś bóstw i dlatego chowano ich w jednym miejscu? Amatorzy zagadek historii szukają odpowiedzi na te pytania już od kilku lat, ale dalej nie mogą ich znaleźć. Być może za jakiś czas dotrą do bardziej przekonujących dowodów, a wtedy świat dowie się o zaginionej rasie gigantów.

***Zobacz także***

Nauka BEZ fikcji: Kto skorzystał na wyginięciu dinozaurów?INTERIA.TVVideo Brothers
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas